Dwusetka solo
W tym roku jednym z postawionych celów to pierwsza dwusetka w życiu. Wstępnie próba planowana była na wtorek, jednak zła pogoda pokrzyżowała moje plany. W sumie dobrze się złożyło, bo jeżeli uda mi się uzyskać zaplanowany wynik dystansu uczczę tym samym trzecie zwycięstwo Rafała Majki w Tour de France :).
Ruszam zatem tuż przed siódmą rano. Pierwszy cel to Częstochowa. Jadę od początku "na krótko" i do Koszęcina jest chłodno (14 st. C). Potem Słońce robi już swoje i temperatura szybko rośnie. Pierwszy odpoczynek robię po 41 km. Raczę się przygotowanym własnym izotonikiem: ananas, arbuz, cytryna, miód, woda. Rewelacyjny smak, mam nadzieję że przynajmniej w części będzie tak dobrze działał na organizm, jak smakuje.
Przed 10:00 docieram na Jasną Górę, trochę klucząc po Częstochowie. Wpierw zauważyłem znak, kierujący pielgrzymki - jednak one poruszają się zazwyczaj pieszo, nie rowerami szosowymi. Nie chciałem już zawracać i pokonuję drogą gruntową ok 0,5 km w tempie 15 km/h :(.
W końcu jednak dotarłem, chwila przerwy na Jasnej Górze:
gdzie oczywiście spotykam liczne pielgrzymki.
Obowiązkowa fota na Al. Najświętszej Maryi Panny:
Dalej udaję się do Olsztyna, po drodze spotykam trenujących kolarzy klubu BDC Kolejarz-Jura Częstochowa.
W Olsztynie na ryneczku posilam się i kieruję prosto w stronę Biskupic.
Podjazdy na Jurze oraz temperatura oscylująca wokół 30 st. C dają mi się we znaki i popełniam błąd nawigacyjny - zamiast jadąc w kierunku Żarek, wjeżdżam do miejscowości Poraj. No trudno w takim wypadku będę uciekał z Jury i bliżej domu zdecyduję co robię dalej.
Zalew Porajski
Cały czas dokucza mi delikatny co prawda, jednak i tak wiejący prosto w twarz wiatr. Zmęczenie również daje się we znaki.
Mimo wszystko i tak w miarę szybko docieram do Woźnik, skąd kieruję się w stronę Kalet. Postanawiam jednak pokręcić po okolicy, aby uzupełnić zaplanowaną dwusetkę. Końcówka to walka ze zmęczeniem i .. samym sobą. Ostatnie kilometry takiego dystansu uzupełniając po okolicznych drogach, nie mając innego celu do którego chcemy dotrzeć oprócz założonego dystansu wpływa katastrofalnie na motywację. Mimo wszystko dokręcam tą dwusetkę :)
Od początku miałem szacunek przed tym dystansem, nawet mając na liczniku 120-140 km nie byłem pewien, czy uda się go pokonać. Zawsze coś może się przytrafić, awaria, kontuzja. Jestem zadowolony, że udało mi się przesunąć granicę pokonanego dystansu.
W organizmie ludzkim drzemią wielkie siły i nawet nie zdajemy sobie sprawy ilu z nich nie wykorzystujemy. Jeszcze kilka lat temu dystans 30 km robił na mnie wrażenie, a teraz.. Już zaczynam myśleć o celu na kolejny roku :)