Dzisiaj kierownikiem wyprawy jest Wojtek. Wytycza trasę i w ogóle.. Umawiamy się na start o 5:00 tym razem spod jego domu, a więc ja potrzebuję ok. 30 min na spokojny dojazd na miejsce. Zmieniającą się niemal co godzinę prognozę pogody na niedzielę śledzę co chwila. Ostatecznie pozostaje deszcz w godzinach 21-23, no może 24. Tuż przed udaniem się na białą salę widzę, że opady ustąpiły - super, wszystko zgodnie z planem :)
Rozbudzam się po 3:00, paręnaście minut przed budzikiem - pada. Mało powiedziane, leje! Weryfikacja ostatniej prognozy, ok 5 powinno przestać. Piszę do Wojtka: "przesuwamy wyjazd o 2h" Po kilkunastu min. ustaliliśmy ostatecznie 6:40, a więc 1h 40 min obsuwy.
Wyjeżdżam trochę wcześniej, więc zanim wsiadam na rower piszę sms: "będę o 6:30" - aby raz przed czasem.. Wojtek odpisuje, że jeszcze przygotowuje solidną podstawę - śniadanie, więc mam się nie spieszyć.
Jest zatem czas na foty:
OK 6:15 droga TG-Nowe Chechło. Zdjęcie tego nie oddaje, było bajecznie po nocnych opadach. Cała woda, która opadła po prostu się unosiła. Od razu wystartowałem na krótko - o 5:40 było 19 st. C.
Zważywszy na ograniczony czas, jaki dysponujemy opcje były dwie: 1. skrócenie trasy (chyba podświadomie odrzuciliśmy na wstępie) 2. ostra jazda non stop.
Zaczynamy spokojnie, chwilę rozmawiając aby rozgrzać nogi. Jedziemy przez Park w Świerklańcu, gdzie spotykamy pierwszych amatorów biegania. Potem wzdłuż zbiornika jedziemy w stronę Dobieszowic, gdzie postanawiamy sprawdzić drogę techniczną przy autostradzie. NIestety tracimy kilka minut klucząc po polach itp. droga okazała się krótkim odcinkiem, który nagle zanikał.
Wracamy na asfalt, ustalamy że musimy przyspieszyć. Zaczynają się młynki. Czyli wysoka kadencja a'la Christopher Froome. NIe powiem, żebym był jego fanem, ale swoje kręci. Jeżeli mamy mieć wysokie tempo, wysoka kadencja to jedyne wyjście żeby wytrzymać zaplanowany dystans.
Podjazdy z Dobieszowic do Pyrzowic stają się z upływem kilometrów spędzonych na rowerze coraz krótsze i mniej strome. Mimo wszystko i tak Wojtek odjeżdża mi regularnie na każdym. Jestem po prostu marnym góralem i chyba wiele z tym nie da się zrobić :)
Dalej kierujemy się w stronę Zendka i następnie bardzo miłą drogą leśną prowadzącą wzdłuż Brynicy do Winowna. Na tym etapie rower wygląda już podobnie, jak w piątek rano, czyli przed ostatnim myciem :).
Z Winowna szybki przelot do Woźnik, wybieramy 10 km odcinek asfaltem. Cały czas jedziemy w pociągu, zmieniając się co ok 1 km. Prędkość na prostej to przeważnie 30-35 km/h, a były odcinki, na których utrzymywaliśmy ok 38 km/h! Przed Woźnikami podjazd i na wzgórzu ukazuje nam się przyjemna panorama płuc GOPu:
Krótki postój przy sklepie - cola, mapa. Ustalamy dalszą trasę: Zielona i Kalety. Do Zielonej mimo, że lasem tniemy przez ten odcinek 25-30 km/h, jedynie na ostatnim km zwalniając do ok 20 km/h. Ręce mam już całe zabłocone, twarz podobnie :). W Zielonej krótki odpoczynek na polu namiotowym, gdzie można zmyć z siebie pobrane z lasu dobra :).
Do Kalet postanawiamy jechać asfaltem, tutaj nieco spokojniej - ok 25-27 km/h po asfaltowej przydrożnej ścieżce rowerowej.
W Kaletach ponownie postój przy sklepie - banany, baton, suszone morele, płyny. Jedziemy dalej - cel Leśny Bar u Celiny.
Ruszamy wpierw asfaltem i nadal prędkość wysoka, poza podjazdami non stop ponad 30 km/h. Następnie wjeżdżamy do lasu, pierw autobaną, następnie po piachach docieramy do Piłki.
Tam posiłek - rosół, pierogi z mięsem (polecamy!) i płyny. Po takiej podstawie ruszamy dalej.
Robimy krótki postój przy Rezerwacie Jeleniak-Mikuliny:
Tempo powrotne jest niewiele niższe. Dojazd odcinkiem asfaltowym do Kalet ponownie niemal non stop ponad 30 km/h. To już ponad 110 km, więc w Kaletach robimy jeszcze kilkunastominutową przerwę. Następnie autobaną przez Głęboki Dół do Pniowca. Następnie na odcinku leśnym rozłączamy się, Wojtek jedzie w stronę Chechła, ja z kolei prosto do domu.
Młynek był niemal na całej trasie za wyjątkiem odcinków poświęconych rozgrzaniu mięśni czy to na początku, czy po odpoczynku oraz w trakcie podjazdu do zaplanowanego miejsca postoju. Śr. kadencja na tych 130 km wyniosła 79 (max to 120! :) ), a 48 min jechałem kadencją pow. 90 :) To jest zatem młynek!