W tygodniu wymieniłem łańcuch w MTB, kiedy to zauważyłem wyciąg na poziomie ponad 1.0 mm.
Niestety, ponownie okazuje się, że koniecznie trzeba wymienić również kasetę - łańcuch nie współpracuje ze zużytą kasetą, przeskakując na dwóch głównych biegach.. Wiem, wiem, wg teorii należy wymienić od razu całość, jednak zawsze zaoszczędzoną gotówkę przeznaczyć na jakąś inwestycję. A takich w głowie roi się około mnóstwo.
A więc po 200 m i diagnozie dotyczącej wymiany kasety, jadę dalej w nieco gorszym humorze. Aura nie pomaga, jest 4 st. C i na dodatek wilgotno.
Jadę podobnie, jak tydzień temu, w planach mam ponowny atak na segment Kalety-Głęboki Dół. Ponownie udaje się poprawić najlepszy czas o 15 sek , mimo chwilami przeszkadzającego wiatru. O napędzie nie wspominam. Widać, że baza jest solidna do kręcenia w tym roku, nie zapeszając ;).
Baaaardzo kolarska sobota. Wpierw wyjście po 13-tej na szosę, a następnie tzw. mistrzostwa wiosny - wyścig Mediolan-San Remo.
Najpierw węgiel, a więc koktajl: 0,3 mleka, 1,5 banana oraz dwa kawałki arbuza.
Po pomocy żonie w porządkach świątecznych, mniejszej większej - na pewno konstruktywnej ;) wsiadam na szosę.
Jedziemy z Pawłem do Krupskiego Młyna - wpierw krajową 11-stką, następnie korzystamy już z mniej uczęszczanych, gminnych dróg.
"Bajorko" w Krupskim Młynie
Tym razem nie ma co narzekać na wiatr, przeszkadzał jedynie przez odcinek ok 2 km.. Cała trasa raczej spokojna, tętno 140-150, ale na dwóch odcinkach poszaleliśmy z Pawłem. Pierw Paweł na podjeździe na wiadukcie między Kielczą, a Wielowsią oraz zjeździe z niego. Ja z kolei nadałem mocniejsze tempo na odcinku Księży Las-Wilkowice. Paweł chciał poprawić, jednak ja nie dałem już rady dopaść jego koła, więc odpuścił.
Fajna wycieczka, z dużą ilością słońca. W końcu jakiś pozytyw! Tak ich mało w ostatnich miesiącach.
Nie wiem jak to opisać, ale ogarnia mnie bezsilność, załamanie... po prostu dół! Wszystko się rozpada, dosłownie jak domek z kart.. Do tego stopnia chciałem oderwać myśli, że wczoraj późnym wieczorem umyłem dwa rowery. Na dodatek pogoda słaba na kręcenie, a prognoza zapowiadała okienko.
Mimo nieciekawych warunków (północny wiatr, wilgotno, 4 st. C) i przeziębienia, jakie próbuje od kilku dni mnie dopaść (na szczęście póki co bezskutecznie) decyduję się wyjść dzisiaj na małą rundkę. Wybieram MTB, na którym kręciłem ostatnio 22.11 zeszłego roku, a dokładnie 745 km temu. To są również pierwsze kilometry przejechane w tym roku w terenie.
Potrzebowałem dosłownie 500 m, aby przypomnieć sobie całą charakterystykę roweru. Na pewno in minus zapisał się zestaw SPD. W porównaniu do SPD-L jest strasznie luźny.
Po kilku kilometrach wjeżdżam do lasu. Jest cicho, spokojnie. Wiatru praktycznie nie odczuwam. To jest to, co w rowerze uwielbiam, czyli WOLNOŚĆ. Jedziesz gdzie chcesz, jak szybko chcesz. I gdyby nie dobro, którego chyba każdy ma w niedostatku, czyli czas, spędzałbym na rowerze tyle, na ile pozwalałby mi organizm.
Jadę krótką rundkę bazującą na Pętli z cisem Domersmarcka. Przez ponad 30 km spotkałem raptem dwóch rowerzystów. Wracając z Kalet wjeżdżam w segment Kalety-Głęboki Dół by zapi, gdzie mimo kilku wyhamowań (błoto) notuję PR. Sezon zapowiada się ciekawie :).
Dzisiaj warunki były nieco gorsze od tych wczorajszych. Przede wszystkim mocniejszy południowy wiatr, z większymi porywami. Ponownie wyjeżdżam razem z Pawłem. Obydwoje nie planujemy dłuższej trasy, dzisiejsza jazda ma być raczej przejażdżką.
Jadąc w kierunku Szałszy miejscami trzepotało całym rowerem. Jadąc prostą drogą pod wiatr notowaliśmy prędkości poniżej 20 km/h. Z powrotem było już lepiej, na dodatek coraz śmielej słońce wyglądało zza chmur. Kilka ciekawych podjazdów było na trasie (w tym ścianka w Reptach).
Kolejny dzień, kiedy można w bardzo dobrych warunkach (oczywiście nie mam tu na myśli wiatru) pokręcić. Chociaż wiadomo nic w przyrodzie nie ma za darmo (w przeciwieństwie do wielu innych życiowych sytuacji :( )- południowy silny wiatr zapewnił odpowiednie warunki termiczne.
Umówiony jestem z Pawłem, nieopodal kościoła. Wpadam jakieś 3 min spóźniony... Wstępnie planowałem przelot główną drogą do Gliwic, jednak po krótkiej naradzie decydujemy się jechać przez Zbrosławice (mimo około miliona dziur). Za chwilę spotykamy na drodze 6 dzików biegnących przez pola... dobrze, że nie napatoczyliśmy się na nich.
Do Gliwic jedziemy walcząc oczywiście z wiatrem. Krótka rundka po mieście i jesteśmy ponownie na drogach mało uczęszczanych.
Mijamy Dzierżno, następnie przejeżdżamy krajówką nieopodal J.Pławniowice, by znaleć się na malowniczym odcinku drogi prowadzącej do Toszka. Wpierw mały podjazd, który następnie zmienia się w pagórkowaty odcinek delikatnie opadający. Tętno 180 i ponad 40 km/h przez ponad 2 km :)
Przed Toszkiem jeszcze mały podjazd (grafika)
i odpoczynek na rynku. Uzupełnienie elektrolitów i wracamy do domu.
Końcówka była naprawdę ciężka, podjazd + wiatr dały się we znaki.
Rekordy:
Najdłuższy dystans w ciągu dnia 233,52 km 10.06.2018
Najdłuższy dystans w ciągu m-ca 1 629,23 km 07.2018
Najdłuższy dystans w ciągu roku 7 816,04 km 2017
Największe przewyższenie/wycieczka 1 911 m 2.05.2019
Największa śr, pręd. Pow.100 km 27,84 km/h 26.08.2017
Największa śr, pręd. 50-100 km 28,31 km/h 13.06.2015
Największa śr, pręd. 30-50 km 30,92 km/h 07.08.2018
Prędkość max 71,2 km/h 18.08.2018