Szosą do Opola
Sobota, 30 września 2017
· Komentarze(3)
Kategoria 01. Wycieczki
Od pewnego czasu miałem w głowie dłuższy dystans. W planach była wycieczka do Cioci w okolice Radomska, jednak marna pogoda i przeziębienie pokrzyżowały plany. Dlatego na ten weekend planuję wyjazd do Opola. W głowie miałem trzy warianty trasy: krótki, średni oraz długi - do decyzji na ok 150 km. Odczuwam jeszcze drobne skutki przeziębienia, więc pozostawiam sobie pewien bezpiecznik na wypadek gorszego samopoczucia.
Wyjazd oczywiście z samego rana. Zastanawiałem się co na siebie przywdziać, gdyż w ciągu dnia ma być całkiem przyjemnie, a rano termometr zewnętrzny (wskazuje) wskazuje 10 st. C.
Ostatecznie wkładam trzy warstwy + ostatnio nabytą kamizelkę, a jeżeli chodzi o dół spodenki uzupełniam ocieplaczami. W ostatenij chwili zabieram jeszcze czapkę i komin.
Siedzę na rowerze, na drogach pustki :). Już po kilometrze cieszę się z każdej rzeczy zabranej w ostatniej minucie. Tuż po wyjeździe z miasta temperatura szybko spada do 6 st. C.
Na szczęście wystarczy parę minut pokręcić korbą i jest przyjemnie - w takie dni należy się ubierać na tzw. cebulkę oraz w taki sposób, aby tuż po wejściu na rower było nam chłodno. Po chwili organizm zacznie produkować więcej ciepła i będzie idealnie.
Mijają mnie pojedyncze samochody, słońce dłuższą chwilę walczy z chmurami i nocną rosą, tak będzie przez cały poranek.
Szybko dojeżdżam do Zdzieszowic, pomaga mi w tym delikatny wschodni wiaterek.
Zauważam piękny kościółek ewangelicko-augsburski z 1888 roku w Rozwadzy. Szkoda, że teren wokół kościoła był zamknięty i nie można podejść bliżej.
Do Opola dojeżdżam w bardzo dobrym czasie, szybko ląduję w przyjemnej kafejce w rynku.
Z Opola kieruję się w stronę Turawy. Zmieniam kierunek jazdy, a więc teraz delikatny wiatr nieco przeszkadza. Nie jest on jednak na tyle mocny, aby był uciążliwy.
Natrafiam na odcinek ścieżki rowerowej biegnącej przy drodze na której obowiązywał zakaz poruszania się rowerami Jadę zatem na oponach 700x25c z ciśnieniem 8 bar po "ścieżce rowerowej", która w zasadzie jest pomalowanym chodnikiem. Po krótkiej chwili już niebezpieczna sytuacja - samochód skręcający z drogi głównej w lewo wykonując śmiało manewr, zatrzymuje się jakieś 1,5 m ode mnie :(. Ja zacząłem już wypinać prawego buta... Na szczęście zakończyło się na wielkich oczach moich i kierowcy samochodu.
Nie neguję w żadnym wypadku ścieżek rowerowych, a jedynie brak wiedzy oraz wyobraźni niektórych kierowców.
Po chwili "ścieżka rowerowa" kończy się, a ja mam przyjemność zjechania z drogi krajowej nr 45. W tym momencie słońce ostatecznie wygrało z ciężkimi chmurami - czas zrzucić kilka warstw ubrania :).
Kolejne kilometry mijają bardzo przyjemnie, jadę przyglądając się nowym terenom, zaliczając nowe gminy.
Po ok 130 km nagle odcina "prąd". Jest masakra. Nie wiem, czy jest to skutek jedzenia, a może przebytego niedawno przeziębienia. Jest to dziwne, bo do tej pory jechało się nadzwyczaj luźno, teraz nie jestem w stanie wykręcić prędkości na poziomie 30 km/h na płaskim terenie.
Na dodatek coraz większa liczba chmur na dłuższe chwile zasłania słońce. Na dodatek mam wrażenie, że ten jak dotąd delikatny wiaterek przeobraził się w huragan. Oczywiście są to moje subiektywne odczucia. Jazda pod wiatr, podjazdy szybko ukazują słabości kolarza. Jak widać ja dzisiaj jestem na tyle słaby, aby drażnił mnie wiaterek wiejący z siłą 3-4 m/s.
I tak wybieram (na szczęście, że miałem taką możliwość) możliwie najkrótszy wariant trasy powrotnej. Mam wrażenie, że z każdym kilometrem jadę coraz wolniej. Na dodatek pojawia się ból w lewym kolanie.
Robię przerwy co kilkanaście kilometrów, po prostu nie idzie. Nogi całkowicie odmawiają posłuszeństwa, tętno wysokie a mocy nie ma. Dodatkowo ból kolana, który po chwili przerwy ustaje, by na nowo pojawić się po kilku kilometrach.
Na szczęście udaje się (po dłuższej chwili) dojechać do domu.
Czym spowodowane było to odcięcie "prądu"? Jedzenie, niedawne przeziębienie, a może po prostu koniec sezonu rowerowego?
Wyjazd oczywiście z samego rana. Zastanawiałem się co na siebie przywdziać, gdyż w ciągu dnia ma być całkiem przyjemnie, a rano termometr zewnętrzny (wskazuje) wskazuje 10 st. C.
Ostatecznie wkładam trzy warstwy + ostatnio nabytą kamizelkę, a jeżeli chodzi o dół spodenki uzupełniam ocieplaczami. W ostatenij chwili zabieram jeszcze czapkę i komin.
Siedzę na rowerze, na drogach pustki :). Już po kilometrze cieszę się z każdej rzeczy zabranej w ostatniej minucie. Tuż po wyjeździe z miasta temperatura szybko spada do 6 st. C.
Na szczęście wystarczy parę minut pokręcić korbą i jest przyjemnie - w takie dni należy się ubierać na tzw. cebulkę oraz w taki sposób, aby tuż po wejściu na rower było nam chłodno. Po chwili organizm zacznie produkować więcej ciepła i będzie idealnie.
Mijają mnie pojedyncze samochody, słońce dłuższą chwilę walczy z chmurami i nocną rosą, tak będzie przez cały poranek.
Szybko dojeżdżam do Zdzieszowic, pomaga mi w tym delikatny wschodni wiaterek.
Zauważam piękny kościółek ewangelicko-augsburski z 1888 roku w Rozwadzy. Szkoda, że teren wokół kościoła był zamknięty i nie można podejść bliżej.
Kościół ewangelicko-augsburski z 1888 roku w Rozwadzy
Do Opola dojeżdżam w bardzo dobrym czasie, szybko ląduję w przyjemnej kafejce w rynku.
Z Opola kieruję się w stronę Turawy. Zmieniam kierunek jazdy, a więc teraz delikatny wiatr nieco przeszkadza. Nie jest on jednak na tyle mocny, aby był uciążliwy.
Natrafiam na odcinek ścieżki rowerowej biegnącej przy drodze na której obowiązywał zakaz poruszania się rowerami Jadę zatem na oponach 700x25c z ciśnieniem 8 bar po "ścieżce rowerowej", która w zasadzie jest pomalowanym chodnikiem. Po krótkiej chwili już niebezpieczna sytuacja - samochód skręcający z drogi głównej w lewo wykonując śmiało manewr, zatrzymuje się jakieś 1,5 m ode mnie :(. Ja zacząłem już wypinać prawego buta... Na szczęście zakończyło się na wielkich oczach moich i kierowcy samochodu.
Nie neguję w żadnym wypadku ścieżek rowerowych, a jedynie brak wiedzy oraz wyobraźni niektórych kierowców.
Po chwili "ścieżka rowerowa" kończy się, a ja mam przyjemność zjechania z drogi krajowej nr 45. W tym momencie słońce ostatecznie wygrało z ciężkimi chmurami - czas zrzucić kilka warstw ubrania :).
Kolejne kilometry mijają bardzo przyjemnie, jadę przyglądając się nowym terenom, zaliczając nowe gminy.
Po ok 130 km nagle odcina "prąd". Jest masakra. Nie wiem, czy jest to skutek jedzenia, a może przebytego niedawno przeziębienia. Jest to dziwne, bo do tej pory jechało się nadzwyczaj luźno, teraz nie jestem w stanie wykręcić prędkości na poziomie 30 km/h na płaskim terenie.
Na dodatek coraz większa liczba chmur na dłuższe chwile zasłania słońce. Na dodatek mam wrażenie, że ten jak dotąd delikatny wiaterek przeobraził się w huragan. Oczywiście są to moje subiektywne odczucia. Jazda pod wiatr, podjazdy szybko ukazują słabości kolarza. Jak widać ja dzisiaj jestem na tyle słaby, aby drażnił mnie wiaterek wiejący z siłą 3-4 m/s.
I tak wybieram (na szczęście, że miałem taką możliwość) możliwie najkrótszy wariant trasy powrotnej. Mam wrażenie, że z każdym kilometrem jadę coraz wolniej. Na dodatek pojawia się ból w lewym kolanie.
Robię przerwy co kilkanaście kilometrów, po prostu nie idzie. Nogi całkowicie odmawiają posłuszeństwa, tętno wysokie a mocy nie ma. Dodatkowo ból kolana, który po chwili przerwy ustaje, by na nowo pojawić się po kilku kilometrach.
Na szczęście udaje się (po dłuższej chwili) dojechać do domu.
Czym spowodowane było to odcięcie "prądu"? Jedzenie, niedawne przeziębienie, a może po prostu koniec sezonu rowerowego?