Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:909.84 km (w terenie 230.00 km; 25.28%)
Czas w ruchu:45:03
Średnia prędkość:20.20 km/h
Maksymalna prędkość:60.87 km/h
Suma podjazdów:4951 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:56.87 km i 2h 48m
Więcej statystyk

Treningowo - Chechło

Wtorek, 30 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 00. Treningowo
Szybki wypad nad zalew, tak aby pokręcić.
Dzień coraz krótszy - powrót z pomocą lampek.

Niedzielne, familijne rajzowanie

Niedziela, 28 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kolejny niedzielny wypad całą rodzinką do Babci. To zaczyna yć nasza tradycyjna trasa, a więc Mikołeska, Piłka (Bar u Celiny), Krupski Młyn. Powrót przez Koty i Mikołeskę.

Tym razem jeden z odcinków leśnych negatywnie zaskoczył. Chodzi o kilkuset metrową traskę między Bruśkiem i Piłką. Najprawdopodobniej niedługo będzie tutaj autobana, co sugerują wykarczowane drzewa po obu stronach, w celu poszerzenia drogi, jednak aktualnie jest masakra.



Jazda z Mikim w foteliku w takich warunkach jest niemożliwa. Nawet prowadzenie jest bardzo uciążliwe. Postanawiamy ten odcinek ominąć i prowadzimy rowery między drzewami.




Sobotnie rajzowanie

Sobota, 27 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
To już tydzień, odkąd ostatnio miałem dwa kółka miedzy nogami. Niestety infekcja gardła uniemożliwiła mi jazdę. Teraz jest już znacznie lepiej, chociaż i tak mam duże wątpliwości przed dzisiejszą rajzą. Głód pokonywania kilometrów na rowerze wygrywa.

Spotykamy się wczesnym rankiem - o dziwo tym razem to ja czekam na Wojtka. Robię foty.



Wojtek przyjeżdża. Ma jednak drobne problemy techniczne z tylnym hamulcem. Oczywiście żaden z nas nie ma choćby jednego pokrzywionego imbusa, żeby ustawić tylny zacisk hamulca. Trudno, jedziemy - z nie takimi przeciwnościami radziliśmy już sobie ;)

Jak zwykle o tej porze dnia jest cudownie.



Dojeżdżamy w okolice Kopalni Bibiela, by posilić się i zrobić bazę do dalszej jazdy.

Ruszamy dalej. Dojeżdżamy do Woźnik, gdzie obserwujemy delikatnie mówiąc zastój w budowie A1.



Dalej kierujemy się w stronę Kalet. Czuję jednak, że nogi jakoś tak nie kręcą korbą tak, jakbym chciał. Czyżby skutki niedawnej infekcji, którą nadal odczuwam?

Skręcamy w stronę Mikołeski, gdzie od pewnego czasu przy lokalnym sklepie (z zapleczem ławkowo-stolikowym) w końcu uruchomiono punkt gastronomiczny.


Rozmawialiśmy o tym z Wojtkiem od co najmniej kilku m-cy.

Posiłek nie pomaga :(. Nie mam siły na setkę, chociaż plany były ambitne. Jedziemy jeszcze krótką rundkę po nieznanej nam trasie i postanawiamy wracać do domu. Trudno, nic na siłę. I tak udało się przejechać niemal 90 km.



Sudety rodzinnie

Sobota, 20 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Dzisiaj czas na kolejny rodzinny, rowerowy wypad z Karpacza. Ostania trasa na Przełęcz Okraj dała się we znaki, dlatego dzisiaj planujemy trasę mniej wymagającą :).

W Miłkowie czeka na nas pierwsza "atrakcja" - dom do góry nogami. Na Mikim nie wywarł większego wrażenia, na nas tym bardziej..
Nie zwlekamy, jedziemy dalej. Chcemy jak najszybciej uciec z głównej drogi, aby skierować się czarnym szlakiem w stronę Jeleniej Góry. Oczywiście oznaczeń nie widzimy, jednak nawigujemy wg mapy - okazuje się, że dobrze.  Za ok. 3 km pierwsze oznaczenie szlaku. Rucha znacznie mniejszy, jest okazja przyjrzeć się lokalnej zabudowie. Niestety niektóre piękne budynki niszczeją..



Po chwili odwiedzamy pałac na wodzie.



Po 20 km dojeżdżamy do Jeleniej Góry. Kręcimy chwilę po pięknych uliczkach.


Chwilę później zaprowadzam Lucynę o Mikiego do znanej mi już Pierogarni z gitarą i piórem. Dzisiaj rozkoszuję się pierogami z truskawkami :)



Po pysznym obiedzie, na rynku znajdujemy obficie zaopatrzoną pijalnię kawy.



Nic nie stawia na nogi tak, jak dobra kawa:



Wyjeżdżając z miasta, odwiedzamy lotnisko. Miki miał okazję zobaczyć kilka startów i lądowań dwupłatowców oraz szybowców ;). Z tego wrażenia nie wyjąłem telefony, aby szczelić fotę.

Dalej kierujemy się już w stronę Karpacza.


Pałac w Mysłakowicach.

Dojeżdżając bocznymi drogami do Karpacza, ukazuje nam się piękna panorama Karkonoszy.



Kończymy rajzę około 19-tej.

To niestety ostatnia wycieczka rowerowa w trakcie tego urlopu. Tereny do kręcenia są rewelacyjne. Szkoda tylko, że miejscami oznaczenia szlaków pozostawiają wiele do życzenia, no i oczywiście bikerów jak na lekarstwo.

Sudety solo

Piątek, 19 sierpnia 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Po ostatniej wyprawie na Przełęcz Okraj oraz kilku wycieczkach pieszych, mam okazję przejechać się solo po okolicy. Co prawda wycieczki piesze dały mi się we znaki (odkryłem nowe partie mięśni w nogach - pewnie te niezbyt intensywnie wykorzystywane w trakcie kręcenia korbą), jednak dzień wyjazdu zbliża się nieubłaganie - wsiadam na MTB.

Trasa zaplanowana dzień wcześniej, dzięki zakupionej mapie "Jelenia Góra i okolice" w CIT (12 zł).
Zaczynam w Karpaczu, skąd od razu kieruję się w stronę Miłkowa. Tak uwagę moją przyciągają ruiny kościoła ewangelickiego wzniesionego w latach 1754-55 r. (wieżę zbudowano w 1863 r.).


TAK wyglądał końcem XIX wieku.
W planie była jazda zielonym szlakiem rowerowym, jednak za cho...ę nie mogę na niego trafić.. :/
Jadę zatem asfaltem, wiem że przed Zbiornikiem Sosnówka muszę skręcić w lewo (jechaliśmy tędy samochodem, gdy wędrowaliśmy do Samotni). Zjeżdżam z głównej drogi, sztuczny zbiornik jest na wyciągnięcie ręki.



Ja planuję objechać go od południa zielonym szlakiem. W końcu zauważam jego oznaczenia!

To raptem 9 kilometr wycieczki, a tu taka ścianka:



Za chwilę wysiłek zostaje wynagrodzony z nawiązką - pięknie:





Oczywiście nie widzę jakiegokolwiek oznaczenia szlaku, nawiguję w oparciu o szlak zaznaczony na mapie. Porównując później ślad trasy jechałem po szlaku, ale czy o to w tym chodzi? Nie sądzę.
Nie przejmuję się tym jednak. Najważniejsza jest frajda, wolność... której chyba coraz mniej doświadczamy..

Opuszczam szlak - kieruję się do Cieplic, bardzo urokliwe miejsce.



Następnie jadę przez okoliczne miejscowości Wojcieszyce, Kromnów. Ruch jest niewielki, a więc bezpieczna jazda po asfalcie. Jadąc odcinek ze Starej Kamienicy do Barcinka, korzystam z bocznych dróg.



Bikerów oczywiście jak na lekarstwo :(. Chociaż teraz moja trasa biegnie zielonym szlakiem i Euroregionalny Szlak Rowerowy ER-6.

Ponownie jestem na szlaku, teraz pokonuję ok 2 km szutrowy odcinek przez las. Jak tylko wyjeżdżam z lasu moim oczom okazuje się Elektrownia Wrzeszczyn, zbudowana w latach 1926-27.



Następnie postanawiam opuścić na kilka kilometrów szlak ER-6, aby dojechać do Siedlęcina. Tam odwiedzam największą średniowieczną wieżę mieszkalną w Europie Środkowej.


Wieża od 2001 roku jest własnością fundacji ... „Zamek Chudów”.

Następnie ponownie korzystam ze szlaku ER-6. Jadąc wzdłuż Jeziora Modre oglądam kolejną elektrownię wodną - Bobrowice.



Jadę dalej, by po drodze natknąć się na pokaźną kolekcję turbin.



Całość można oglądać jedynie zza płotu.

Następnie przepięknym odcinkiem szlaku ER-6..

.. dojeżdżam do Jeleniej Góry. Przepiękne miasto.



Ratusz w Jeleniej Górze - wzniesiony w latach 1744-49




Czas na krótki odpoczynek. Nieopodal rynku zjadam pyszny obiad w Pierogarni z Gitarą i Piórem - żurek + pierogi ruskie.


Wyjeżdżam z miasta, ponownie jadę szlakiem ER-6 wzdłuż Rzeki Bóbr. Po drodze kolejne atrakcje - Pałac w Wojanowie


oraz Pałac w Wojanowie-Bobrowie.


Kolejne kilometry pokonuję malowniczym szlakiem ER-6,





tak aż do miejscowości Trzcińsko, gdzie opuszczam szlak. Należy powoli kierować się w stronę Karpacza.
Dojeżdżając do miejscowości Gruszów zaczyna się podjazd na Przełęcz pod Średnicą (595 m n.p.m.). Nie jest może trudny, jednak te ponad 70 km w tym terenie czuć już w nogach. Udało się.



Oto profil pokonanego podjazdu od miejscowości Karpniki:



Dalej szybki zjazd do Kowar. Na liczniku widzę 850 m przewyższeń - to dobra okazja aby zaatakować 1 km! Chwila przerwy przy przydrożnym sklepie. Konieczne zakupy i decyzja o zaatakowaniu leśnego podjazdu Bukową Drogą. To była masakra. 1,5 km przy średnim nachyleniu 10,7% po kamieniach. Oto profil.



Po wspinaczce chwila odpoczynku.



Siedzę na ławeczce tuż przy młodym buku, który zasadzono w 2004 roku... 

Tuż obok tabliczka:


Pozostaje zjazd do Kowar oraz dojazd do Karpacza.

Kolejna niesamowita wycieczka po całkowicie nieznanych terenach, szlakach. Takie wycieczki pokazują, jak niebywałym środkiem lokomocji jest rower. Przytoczę tutaj (może nie dosłownie) słowa znajomego: "jedynie na rowerze jesteś w stanie zobaczyć tyle ciekawych miejsc".
Udało się również pobić rekord przewyższeń, który od dzisiaj wynosi 1 058 m!

Profil całej trasy:





Przełęcz Okraj

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Drugi dzień pobytu w Karpaczu. Lucyna proponuje wjazd na Przełęcz Okraj - 1046 m n.p.m.

Ruszamy ok 11-tej, wpierw kierując się do Informacji Turystycznej, w celu nabycia mapy. Kupujemy za 8 zł mapę Karpacz i okolice, gdzie idealnie widać trasę dzisiejszej wycieczki. Będziemy głównie podążać szlakiem niebieskim.

Szlak jest dosyć dobrze oznaczony, jedynie w okolicach Western City, gdzie w związku z inwestycją został przeniesiony, musieliśmy dopytać parkingowego o jego dalszy bieg. Dalej nawigacja nie sprawiała już najmniejszego problemu.


Już pierwsze kilometry trasy pokazują, że nie będzie łatwo. Podjazdy miejscami ponad 10%, do tego nierówny teren.

Lucyna momentami prowadzi rower, teren jest trudny.


Cały czas wspinamy się, pokonując kolejne metry w poziomie oraz pionie :). Jedziemy lasem, więc jedynie w kilku miejscach widzimy efekty naszej wspinaczki, gdzie między koronami drzew widać dolinę, inne szczyty.



Pojawiają się również kryzysy, zwątpienia we własne siły. W pewnym momencie zaczęliśmy powątpiewać w to, czy uda nam się wjechać. Po chwili rozmowy decydujemy się wjeżdżać - zjechać zawsze można :).

Tereny są piękne, powietrze świeże, ok. 18 st. C słońce co chwilę pojawia się zza chmur oraz drzew. Warunki idealne.
Dojeżdżamy do Jedlinek, dalej kilka kilometrów asfaltem. Przy okazji zjeżdżamy kilkadziesiąt metrów w dół, jest okazja do odpoczynku, razem ze świadomością, że te metry trzeba będzie z powrotem zdobyć ;)

Przed Kowarami skręcamy w prawo, gdzie dalej wspinamy się Złotą Drogą. Ma ona doprowadzić nas do drogi asfaltowej, a więc ostatniego odcinka na Przełęcz Okraj. Droga jest szutrowa, z nachyleniem 5-10%, z przewagą odcinków 5-7% oraz krótkimi ściankami. Odpuszcza jedynie chwilami.

Mijamy Rzekę Jedlicę, mamy jeszcze do pokonania ponad 200 metrów w pionie. Sił coraz mniej, jednak motywacja na tym samym poziomie. Walczymy.


Dojeżdżamy do asfaltu, a więc ostatni odcinek 1,5 km, no może 2, jednak ze stałym podjazdem 6-9%.



Jest to część podjazdu, na którym często goszczą kolarze, więc na asfalcie pojawiają się napisy 500 m, 300 m, 200 m... pomagają w ostatnich metrach. Przełęcz Okraj zdobyta!


Profil naszego podjazdu wygląda następująco:




Krótki odpoczynek i obiad w Amelkowej Chacie - polecamy ;).

Następnie decydujemy się zjeżdżać asfaltem do samych Kowar. Szybciej i mimo wszystko bezpieczniej, aniżeli krętą drogą szutrową. Czyli przez prawie 10 km jedziemy 30-40 km/h niemal non stop na hamulcach. Jest 15-16 st. C., ręce zmarzły. Na szczęście w samych Kowarach temperatura wzrasta do 18 st. C.

Dalej spokojnie udajemy się do bazy.

Super wypad w pełnej ekipie :), pokonane ponad 43 km i 933 m przewyższenia w naprawdę ciężkim terenie. Dobrze, że te chwile zwątpienia w ok 1/5 trasy nie popsuły tego dnia. Wniosek, odsuwajcie od siebie takie myśli, skupiamy się na celu i go realizujemy - oczywiście zachowując przy tym wszelkie środki ostrożności.

Treningowe szosowanie

Sobota, 13 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 00. Treningowo
Umawiam się z Pawłem na krótką przebieżkę po pobliskich szosach. Fajnie znowu pokręcić na szosie w towarzystwie.
Umawiamy się również na wspólną wyprawę pod znakiem przewyższeń :)

Treningowe szosowanie

Piątek, 12 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 00. Treningowo
Korzystam z urlopu - szybkie wyjście na szosę. Jedzie się dobrze, nie ma mocnego wiatru, słońce wychodzi zza chmur. Temperatura odpowiednia.


Antonov An-124 Rusłan

Poniedziałek, 8 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 00. Treningowo
Dzisiaj celem wycieczki jest obserwacja lądowania jednego z największych samolotów Antonov An-124 Rusłan. Mimo kilku lądowaniach tego samolotu w Pyrzowicach, nie miałem jeszcze okazji zobaczyć tego samolotu.

Jest to lot cargo, w związku z czym nie ma dokładnie określonej godziny przylotu. Ma być około 12:00, a i to może ulec zmianie. Z uzyskanych informacji wnioskuję, że Antonov wyląduje na pasie 27, a więc najbardziej dogodna do obserwacji będzie platforma spoterska 27.

Wyjeżdżam po 10-tej. Czuję wczorajsze 200 km na MTB. Dlatego dzisiaj potrzebuję kilometrów na szosie. 
Do samego lotniska i platformy 9 docieram o 11:20. Jadąc tam myślę o tym, że dopytam jeszcze zawodowców, na którym pasie Antek ma wylądować. Widzę już platformę, na której jest kilkadziesiąt osób, wszystkie patrzą na mnie (?!?!?!). Odwracam się i widzę, jak Antonov An-124 Rusłan podchodzi do lądowania!



Przelatuje jakieś 20, najwyżej 30 m nade mną





Niesamowite wrażenie.

Po chwili ruszam dalej, wykonuję rundę wokół lotniska i wracam do domu.

Po południu wybieramy się jeszcze całą rodzinką (ale to już samochodem), aby zobaczyć zaparkowanego przy platformie 27 Antka.


Niedzielne rajzowanie - Turawa

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Podczas jednej z ostatnich rajz z Wojtkiem nieopodal Żędowic zauważyliśmy szlak, który prowadził do Turawy. Postanowiliśmy, że przy najbliższej okazji zaatakujemy te tereny. Padło na dzisiaj.

Umawiamy się o 5:00. Jestem niemiło zaskoczony, że dzień jest coraz krótszy.



Krótkie powitanie i dymek Wojtka o poranku. Jedziemy.

Pogodne poranki są piękne, widoki są zapłatą za wczesną pobudkę.






Po 38 km robimy pierwszą przerwę i posiłek. Następnie wpadamy na zielony szlak. Początkowo jedzie się przyjemnie, szlak dobrze oznaczony, nawierzchnia pozwala na jazdę nieco szybciej niż 20 km/h. Niestety po kilku kilometrach zaczynają się pierwsze problemy. Trafiamy na asfalt, gdzie nie ma żadnego oznaczenia szlaku. Postanawiamy wrócić do ostatniego oznaczenia. Okazuje się, że na jednym z rozjazdów podążyliśmy główną drogą, a należało skręcić w boczną, zarośniętą dróżkę - oznaczenie szlaku zakrywały liście. Widać, że szlak nie jest mocno eksploatowany przez bikerów. Ponownie trafiamy na tą samą drogę asfaltową, którą należy przeciąć. Tym razem widać wyraźnie oznaczenie. Trasa coraz trudniejsza, nie widzimy żadnych oznaczeń. Jedziemy w kierunku północnym, a Turawa jest przecież na zachód od nas. Dojeżdżamy do skrzyżowania tras leśnych, gdzie postanawiamy kierować się na zachód, nie wracamy się. Wcześniej oznaczenia szlaku były co kilkadziesiąt metrów, teraz od dobrych 2-3 km nie widzieliśmy ani jednego. Tak dojeżdżamy do Pietraszowa, gdzie pytamy mieszkańców o trasę oraz omawiamy dalszą trasę.



Na mapie jest widoczny wytyczony szlak, postanawiamy do w Kolonowskim spotkać go ponownie. Tym sposobem trafiamy na całkiem przyzwoitą autobanę. Słońce jest już wysoko, zaczyna się robić ciepło.



Szybko dojeżdżamy do Kolonowkiego, gdzie robimy zakupy w sklepie. Nie trafiamy na szlak. Nie kombinujemy, jedziemy asfaltem do Ozimka. A więc szybki przejazd 25-35 km/h.

W Ozimku Wojtek pokazuje mi najstarszy (z 1827 roku) żelazny, wiszący most na Kontynencie Europejskim! Niesamowite.


Tu trafiamy z powrotem na nasz szlak. Jednak z Ozimka prowadzi już tylko asfaltem. Tuż przed Jeziorem Turawskim trafiamy mapę lokalnych szlaków.



Jest w czym wybierać. Postanawiamy objechać wokół jezioro w kierunku ruchu wskazówek zegara.


Początkowo szlak prowadzi leśnymi duktami i asfaltem, na Jezioro możemy popatrzeć dopiero od strony południowo-zachodniej. Teraz poruszamy się wałem.



Jedak po ok. 2 km ponownie opuszczamy jezioro:



Po kolejnych kilku kilometrach pokonanych asfaltem, zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji, aby uzupełnić kalorie i nabrać sił do dalszej jazdy. Rosół oraz rolada z kluskami :).

Dalej poruszamy się leśnymi duktami, jednak nie widzimy już jeziora :(.

Po zakończeniu pętli, ponownie asfaltem wracamy do Ozimka, skąd kierujemy się szlakiem czerwonym przez Krasiejów, Staniszcze Małe. Tutaj głównie asfalt, jednak samochodów jest mało - jedzie się przyjemnie.

Ponownie zjeżdżamy z asfaltu, szlak prowadzi przez okoliczne lasy i pola. Jadę teraz tuż za Wojtkiem, prędkość ok 20 km/h. Nagle widzę przede mną dziurę. Wojtek omija, mnie pozostaje już tylko samoobrona - zauważyłem ją jak moje przednie koło może metr od niej.


Przednie koło wpada na głębokość ok 20 cm i tam już zostaje.. Ja z impetem uderzam wpierw kolanami w kierownice, następnie ląduję na ziemi, kiedy to uderza we mnie z tyłu rower - ostateczeni leżał jakieś 2 m dalej.
Po 8 dniach (jak piszę tą relację) na kolanach nadal mam siniaki, będące na szczęście jedyną pamiątką tej gleby. Gratuluję kreatywności temu, kto wpadł na pomysł zrobienia tej dziury (zapewne motocyklem).



Początkowo pojawił się lekki obrzęk, jednak dalsza jazda chyba pozytywnie wpłynęła na te małe krwiaki - wieczorem już ich praktycznie nie było.

Po krótkiej chwili i dojściu do siebie, jedziemy dalej. Teraz do Żędowic korzystamy w zasadzie głównie z asfaltu. Tam robimy kolejną przerwę. Na licznikach prawie 140 km, jest 17:30. Zastanawiamy się nad atakiem na 200 km. Jedziemy, zobaczymy jak będzie dalej. Na razie oprócz zwykłego bólu wynikającego z potłuczenia nic mi nie ma.

Zajeżdżamy zatem do Celiny, skąd po krótkim odpoczynku kierujemy się w stronę Mikołeski.. Wiemy, że wrócimy po zmroku, a przynajmniej tuż po zachodzie słońca - a ja nie mam przedniej lampki, Wojtek pożycza mi swoją djodówkę.

Nagle awaria, po raz kolejny tylna opona w Krosie Wojtka. Mimo, że wymieniona na nową od naszej ostatniej rajzy, to nie wytrzymała łatka na dętce.


Po 10 min serwisu jedziemy dalej. Na Mikołesce ponowny odpoczynek. Tu zauważam, jak amortyzator przyjął uderzenie w zagłębienie, w które wpadłem. Trytytka jest przesunięta niemal do końca:


Dalej jedziemy do Tarnowskich Gór. Aby przekroczyć 200 km, robię jeszcze małą rundę po mieście. Udaje się.

Fajna wycieczka, chociaż pożarła cały dzień (za dużo przerw). Niestety szlak jest słabo oznaczony i mógłby być poprowadzony lepszymi odcinkami (np. autobana, jaką dojechaliśmy do Kolonowskiego). Jeżeli chodzi o pętlę wokół jeziora, szkoda że w zasadzie nie prowadzi przy jeziorze.