Czas nakręcić nieco kilometrów szosą. Nogi odzyskały już świeżość po Wiśle 1200, za to stłuczone kolano przeszkadza :/. Kręcę przez Toszek do Babci, gdzie mam coffee break, następnie przez Lubliniec i Koszęcin (gdzie notuję PR na segmencie - podjazd do Koszęcina) do domu.
W ostatnim czasie dużo ćwiczyliśmy z Mikim samodzielną jazdę na dwóch kółkach i z racji tego, że postępy były znaczne, postanowiliśmy dzisiejszy wyjazd wykorzystać do tego, aby Miki po raz pierwszy jechał z nami w pełni samodzielnie. Bardzo mu się to spodobało. Tak, że za pierwszym razem od razu przejechał odcinek 12 km. Oczywiście z przerwami, jednak nie chciał wracać na hol :). Także dużą część trasy do Babci pokonał samodzielnie.
W drodze powrotnej nadal chciał jechać sam, jednak zmęczenie robiło swoje - doszło nawet do małej wywrotki, kiedy podjechał mi pod koło. Mała wywrotka skończyła się co prawda większym potłuczeniem mojego kolana - ważne, że Miki wyszedł bez szwanku :).
Zatem debiut rajzowania za MIkim - rodzice dumni :).
Tydzień. Dokładnie tyle czasu nie wsiadłem na rower od maratonu, mimo wszystko nadal czuję się zmęczony. Dlatego dzisiejszy wyjazd jest spokojny. Średnie tętno 121, przy maksymalnym 133. A więc jazda rowerem i nasłuchiwanie śpiewu ptaków :)
Dzisiejszy dzień rozpoczynam śniadaniem oraz serwisem tylnego koła. Pomaga mi Stanisław - trzeba wyczyścić mleczko, następnie mamy już standardową procedurę z dętką. W związku z serwisem zaczynamy nieco później. Startuje z nami Darek.
Początek asfaltowy, wiemy jednak, że za chwilę na ostatnim odcinku prowadzącym do ujścia, będziemy mieć ok 25-30 km jazdy w terenie.
Krótko po tym jak zjechaliśmy z asfaltu czuję, że odcina mi prąd. Nogi są jak z waty. Na dodatek przed nami niemal 30 km trudny, terenowy odcinek, oczywiście bez jakiegokolwiek sklepu. Niezależnie od tego, czy to kryzys dnia, czy po prostu zmęczenie maratonem w ogóle - potrzebuję szybkiej dostawy węgli. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się na drugie śniadanie. Bułka + parówka. Najchętniej wypiłbym colę.. w okolicy nie ma żadnego sklepu, jedynie Wisła i natura. Z minuty na minutę nogi odmawiają pracy. Ekipa zaczyna mi odjeżdżać, są coraz dalej. Marzę o tym, aby pojechali.. wtedy mógłbym w tempie dosłownie 10 km/h dobrnąć (może wieczorem) do mety. Jadę sam przez kilkanaście minut. Nagle dojeżdżam do ekipy, która czeka na mnie. Przekazuję, że mam odcięcie, żeby jechali własnym tempem, to już końcówka, spotkamy się na mecie. Wszyscy dodają mi otuchy, Przemo zabiera mnie do środka naszego pociągu i razem jedziemy dalej. Ponownie formujemy pociąg, osłaniają mnie od wiatru. Jakoś udaje się wydostać tego terenu i w pierwszym sklepie "ładuję" w siebie 0.5l coli + baton.
Przed nami krótki odcinek przed ujściem Wisły. Czuję, że z każdą chwilą jest lepiej, jednak na wąskich leśnych duktach nadal nie udaję się dotrzymywać tempa.
Krzysztof wycofuje się, czeka na mnie, za chwilę nadal jedziemy w szyku. Zaczyna padać deszcz, no może mżawka. W końcu docieramy do ujścia Wisły! Fotki, gratulujemy sobie. Po drodze spotykamy spacerowiczów, którzy dopytują skąd jedziemy - odpowiadamy: od źródła Wisły!. Teraz musimy zawrócić, by po kilku kilometrach odbić już w stronę Gdańska, gdzie znajduje się oficjalna meta. Podczas powrotu spotykamy innym uczestników - to jedynie dodaje nam motywacji. Nie mogą nas dogonić!
Przed nami jeszcze ok 30 km do mety w Gdańsku. Po zasileniu organizmu węglowodanami czuję się już dobrze (jak na taki kilkudniowy wysiłek). A więc jestem w stanie jechać tempem drużyny, nie opóźniając grupy.
Do wjazdu na metę przygotowujemy się od +/- 300 m przed linią mety, formując ławę. Tak wspólnie kończymy ten maraton :).
Dzisiejszy etap, mimo że najkrótszy (nie licząc dojazdy do Schroniska), był dla mnie najtrudniejszy. Zmęczenie maratonem, błędy w odżywianiu, czy może coś jeszcze innego.. Pewnie to wszystko w jakimś stopniu przyczyniło się do tego kryzysowego etapu. Na szczęście jesteśmy już na mecie.
Jeszcze wspólny obiad, piwko.. Pora się żegnać. Udajemy się z Krzysztofem do dworca i łapiemy pociąg, którym wracamy na Śląsk. W pociągu krótko po ruszeniu z Gdański podróżujący bikerzy pytają nas, czy wracamy z Wisły1200 :).
Podsumowanie całego Maratonu Wisła1200 w liczbach:
Cała Polska przejechana, Wisła na mapie wyrysowana.
Przede wszystkim jestem bardzo zadowolony z ukończenia pierwszej edycji Rowerowego Maratonu Wisła 1200. Od początku nie nastawiałem się na walkę o miejsca - bo niby co za różnica w miejscu 78, 70, 60, czy nawet 50.. Oczywiście w miarę kolejnych etapów w naszej ekipie odezwał się duch rywalizacji, jednak do końca nie przysłonił dobrej zabawy. Cel podstawowy, jaki stawiałem przed maratonem: "przejechać i zmieścić się w limicie" osiągnięty. Kolejny: "fun z jazdy oraz poznanie ciekawych ludzi" również. Może trochę żal objechania tych kilometrów przez Polskę w pobliżu niezliczonych, niezwykłych miejsc bez zatrzymania się, zerknięcia, poznania historii..
Jeżeli chodzi o sprzęt, to już wspominałem, że nikt z nas nie spodziewał się tak trudnego terenu po maratonie określanym mianem gravelovego. Każdy dodatkowy kilogram dawał się we znaki. Jeżeli miałbym ponownie startować, roweru chyba nie zmieniłbym na inny - chociaż fatbike miejscami był wskazany ;). Gravel był bardzo wygodny, kierownica baranek z grubą owijką jest rewelacyjna na takie trasy - pozwala dostosować pozycję do panujących warunków - od górnego chwytu, przez klamki, po dolny chwyt na szybszych odcinkach. Natomiast na pewno zrezygnowałbym z części bagażu (głównie ubrań), bagażnika oraz z dwóch dużych sakw na rzecz mniejszych - schowanych w ramie, na kierownicy oraz pod siodłem. Na pewno nie brałbym ze sobą namiotu, karimaty, na które mniej więcej na 600 km ogłosiłem w ekipie promocję. Chętni znaleźli się dopiero w Gdańsku :). Tym sposobem zrzuciłbym pewnie ok. 4 kg, a to bardzo dużo.
Także gorąco polecam udział w tym maratonie, tym bardziej że gdy kończyłem pisać relację, rejestrator był już aktywny.
Z hostelu wynosimy się tuż po 7-mej, jednak przygotowania do wyruszenia z centrum Torunia wydają się nie mieć końca. Musimy zdać klucz właścicielowi hostelu, który mieszka kilka przecznic dalej, zrobić niezbędne zapasy na następne kilometry. Do tego doświadczamy kolejnych awarii sprzętu. Zapinania w butach Barbary nie wytrzymują trudów maratonu - ponownie trytytki okazują się niezastąpione w takich sytuacjach.
Stanisław upinający trytytkami Barbary but.
W końcu opuszczamy starówkę.
Brama Mostowa w Toruniu
Po kilku kilometrach obserwujemy kolejne "atrakcje".
Po opuszczeniu miasta teren, delikatnie mówiąc, nie rozpieszcza. Trzeba walczyć o każdy kilometr.
Są miejsca, gdzie rower (bez zdejmowania sakw) trzeba przenosić w dwie osoby.
Fot. Stanisław (Natan Team)
W tym dniu mieliśmy małą zagwozdkę odnośnie obiadokolacji. Decydujemy się na posiłek w restauracji napotkanej około 17-tej. To był dobry wybór, gdyż do końca dzisiejszego etapu nie widzieliśmy przy drodze już żadnego lokalu, w którym moglibyśmy się posilić. Dyskutujemy o miejscu kolejnego noclegu. Wiemy z doniesień innych uczestników (a konkretnie kolegów z zespołu Darka), że za ok 20 km czeka nas bardzo trudny odcinek, którego pokonanie zajmie nam dłuższą chwilę. Ponownie mamy dylemat w sprawie noclegu - w tej lokalizacji nie ma za wiele możliwości. Dodatkowo prognozy nie są zachęcające do pierwszego biwaku. Tym bardziej, że ekipa Gianta nastawiła się na noclegi w pomieszczeniach, nie biwakowanie. Po krótkiej rozmowie decydujemy się ponownie na atak na bardziej odległy punkt - miasto Gniew.
Na odcinkach asfaltowych nasz peleton pędzi z prędkością 30 km/h. Ciągłe zmiany pozwalają rozłożyć siły. Zauważam, że coraz trudniej utrzymać mi tempo. Zmęczenie? Na pewno. Ale po kilku kilometrach zauważam również, że z dobitej opony zaczęło schodzić powietrze. Na ten moment postanawiam nie ruszać bezdętki - licząc na to, że mleczko w końcu zawulkanizuje powstałą dziurę. Po prostu uzupełniam ciśnienie w oponie.
Atakujemy kolejne kilometry trasy. Ten sinlge track rzeczywiście nie jest łatwy. Tym bardziej, że teren zaczyna być podmokły. Pokonanie tego odcinka zajmuje nam dłuższą chwilę.
Dzisiejszy nocleg wypada w Gniewie, do którego droga wydaje się nie mieć końca. Ostatnie kilometry nie należą do łatwych. Trasa prowadzi przez pola, piachy.. czasami lepiej jechać poboczem. Miasto i sam zamek - nasz dzisiejszy cel - widzimy od dłuższej chwili, jednak prędkości są niskie. Dodatkowo co chwilę muszę dopompowywać tylne koło. Nie ma sensu tego ciągnąć, w miejscu noclegu muszę założyć dętkę.
W zamku - miejscu naszego noclegu - meldujemy się w okolicach 22. Jutro przed nami finalny atak.
Wszyscy meldujemy się punktualnie o 5 w piwnicy motelu by zapakować sakwy na rowery - ekipa Giant'ów też :). Zapowiada się konkretna jazda.
Początkowo teren nie należy do łatwych, jedziemy dosyć zachowawczo, dużo rozmawiając. Z rana mieliśmy szybki posiłek, a ekipa Giant'a w ogóle wyruszyła na czczo. Dlatego po niespełna 30 km zatrzymujemy się w Wyszogrodzie w pobliskim sklepie. Ekspedientka otwiera nową paczkę kiełbasy, kupuję dwa kawałki, do tego bułka. Potem dodatkowo smaruję bułkę masłem... wszystko w połączeniu z kiełbasą wprost rozpływa się w ustach.
Posileni ruszamy dalej. Stanisław - doświadczony kolarz - ustawia naszą ósemkę w szyku. Jak tylko jest kawałek asfaltu od razu na komendę dobieramy się parami i pędzimy w pociągu. Co chwilę następują zmiany prowadzących.
Niestety, do czego już przyzwyczailiśmy się na tym maratonie, odcinki szosowe nie są dominujące - przeważa teren. Na takich odcinkach poruszamy się raczej asekuracyjnie. Chociaż widzę jak prędkości na nich mimo wszystko wzrastają - każdy coraz bardziej odczuwa codzienne zmagania i chyba podświadomie akceptuje nieco większe ryzyko na rzecz szybszego pokonania trasy.
Fot. Barbara (Natan Team)
Na trasie coraz częściej zaczynają się pojawiać piaszczyste odcinki. Niby szlaki rowerowe, a dominuje piach. Zastanawiam się, czy wytyczający szlaki mieli w głowach propagowanie kręcenia korbą? Wyobrażam sobie osoby, które po raz pierwszy - no może któryś raz z kolei, wsiadają na rower i wybierają się na urokliwy szlak rowerowy, na którym napotkają powiedzmy 5 km odcinek drogi, po którym nie da się jechać. Czy to będzie zachęcające do kolejnych wycieczek.. nie sądzę. Z resztą na tych odcinkach oprócz uczestników maratonu, których na tym etapie zawodów spotykało się coraz rzadziej (stawka rozciągnięta wzdłuż Wisły), innych bikerów było jak na lekarstwo. Na LR w zimie częściej spotka się w lesie innego bikera, niż w tej części PL.
Kolejne małe awarie - Fot. Barbara (Natan Team)
W ósemkę jedzie się rewelacyjnie. Dołącza do nas Darek, którego trzyosobowy team rozdzielił się na pojedynczych bikerów. Trasa na przemian wiedzie nas po asfaltowych odcinkach, by za chwilę skręcić w dzicz okalającą Wisłę.
Fot. Barbara (Natan Team)
Na trasie znajdujemy odcinki... yyy, techniczne.
Mariusz pomaga Krzysztofowi w pokonaniu stromych schodów - w tle Darek. Fot. Barbara (Natan Team)
Jak nie w górę, to w dół - Fot. Bartek
To jeszcze raz w górę - Fot. Barbara (Natan Team)
Po przekroczeniu 100 km wjeżdżamy do Dobrzynia nad Wisłą - w końcu większy sklep - decydujemy się na krótki odpoczynek. Co poniektórzy wiedzą jak najlepiej wykorzystać ten moment.
Przemek - popołudniowa drzemka. Fot. Barbara (Natan Team)
Na każdym tego typu postoju staramy się planować kolejne kilometry - gdzie większy posiłek, nocleg.. padają hasła: "dobra, teraz 40 km robimy na raz". Jednak niemal za każdym razem trasa szybko to weryfikuje i grzęźniemy w bezdrożach. Czas leci, kilometry wydaje się, że stoją w miejscu.
Fot. Bartek
Fot. Bartek
Staram się zabezpieczać przed insektami na tego typu odcinkach - wilgotne, porośnięte i zacienione miejsca. Tutaj jest największe prawdopodobieństwo spotkania np. kleszczy. Jeżeli chodzi o trawy, pokrzywy, czy rośliny z kolcami - nie robią już żadnego wrażenia. Każdy jest cały podrapany, poparzony. Na tym etapie nie zwraca się już na nie uwagi. Jedyne co się liczy, to minimalne zużycie energii. Zawsze jednak przed wejście w takie chaszcze spryskuję się środkiem na owady - do końca maratonu nie znalazłem u siebie żadnego kleszcza.
Teren jest trudny, w pewnym momencie wjeżdżam tylnym kołem w duży, ostry kamień, który zauważyłem może 1 m przede mną. Nie było szansy na ucieczkę. Mocne uderzenie powoduje przycięcie opony (jadę na tubeless) przez obręcz. Już po chwili tracę ciśnienie. Wpierw postanawiamy wykazać się mleczku, które krąży w oponie i pompujemy koło. Jest OK - ciśnienie jest stabilne - jedziemy dalej.
Fot. Bartek
Dzisiaj nocleg wypada w Toruniu :). Nocleg mamy w centrum, na 3-cim pietru w kamienicy, na które po tych 190 km jesteśmy zmuszeni wnieść nasze rowery. Zadanie nie należy do najłatwiejszych..
Rekordy:
Najdłuższy dystans w ciągu dnia 233,52 km 10.06.2018
Najdłuższy dystans w ciągu m-ca 1 629,23 km 07.2018
Najdłuższy dystans w ciągu roku 7 816,04 km 2017
Największe przewyższenie/wycieczka 1 911 m 2.05.2019
Największa śr, pręd. Pow.100 km 27,84 km/h 26.08.2017
Największa śr, pręd. 50-100 km 28,31 km/h 13.06.2015
Największa śr, pręd. 30-50 km 30,92 km/h 07.08.2018
Prędkość max 71,2 km/h 18.08.2018