Po dniu przerwy spędzonym całą naszą ekipą w Kołobrzegu, wybieram się na drugą wycieczkę solo. Tym razem obieram kierunek przeciwny - cel Mrzeżyno. A więc cel podobny do
zeszłorocznej wycieczki, jednak jak to miało miejsce w przedwczorajszej jeździe, trasę dopasowuję w ten sposób, aby w jej pierwszej części zaliczyć kolejne, tym razem cztery nowe gminy.
Wyjeżdżam z Sarbinowa i po kilku km opuszczam asfalty.
Wieje silny zachodni wiatr, który w pierwszej, znacznie dłuższej części trasy dobitnie utrudnia uzyskiwanie, a później utrzymywanie większych prędkości. Na szczęście trafiają się odcinki, na których drzewa przynajmniej w części osłaniają od wiatru.
W tych okolicach jest tu ich jednak jak na lekarstwo..
Za to wyśmienicie mają się liczne farmy wiatrowe..
Na otwartej przestrzeni wiatr z każdym kilometrem zdaje się wiać coraz mocniej. Poniższe zdjęcie właśnie pokonanego odcinka.
Jakby wiatru było mało, swoje "pięć groszy" dodaje teren. Jak nie bruki..
.. to rozjeżdżone przez pojazdy i maszyny rolnicze drogi.
Na liczniku pokazuje się 90 km, a ja jeszcze nie dotarłem do Mrzeżyna..
Na szczęście po kilku kilometrach kilometrach pokonanych w grząskim terenie, pojawia się utwardzony odcinek. Jednak nie jest to asfalt, a betonowe płyty z regularnymi otworami. Na szczęście są odcinki, gdzie na poboczu rowerzyści wyjeździli własne szlaki. Gdyby nie to, nadgarstki na pewno byłyby do wymiany (a razem z nimi pewnie kilka zębów).
Unikam tych tortur, gdzie tylko mogę. Z czasem pojawia się również rzadki, niski las. Jest błogo - w końcu słyszę własne myśli (wiatr jest mniej odczuwalny).
93 km za mną i docieram w końcu do Mrzeżyna. W porcie zamawiam zestaw obiadowy: dorsz, frytki, surówka w knajpce Mąż łowi, żona gotuje (chyba jakoś tak). Rybka dobra, chociaż nieco mała porcja, jak na pokonane niemal 95 km pod wiatr i to na dodatek w trudnym terenie.
Krótka wizyta na plaży w Mrzeżynie.
Wracam na szczęście z wiatrem. Jednak nie jest tak kolorowo, gdyż wracam głównie terenem zalesionym, więc pozytywny wpływ wiatru jest mniejszy, niż byłby na otwartej przestrzeni.
Spotykam pozostałości dawnych obiektów wojskowych.
Krótki odpoczynek, jadę dalej. Przejeżdżam Kołobrzeg, głównie korzystając ze szlaku R10.
Następnie wpadam (na tym odcinku licznik wskazuje 25-30 km/h) do Ekoparku Wschodniego. Objeżdżam jedynie część, gdyż dalej prowadzony był remont ścieżki rowerowej.
Trafiam zatem na krajową 11-tkę - tak, tą samą, która biegnie niedaleko mojego domu, jednak aby nią przejechać samochodem w to miejsce trzeba by po pierwsze mieć czas, a po drugie nerwy ze stali (i szczęście, żeby nie mieć dzwona).
Jest już jednak wieczór (ok 19-tej), więc decyduję się pokonać nią ostatni odcinek. Wyszło super, średnia z tego kilkunasto kilometrowego odcinka to 29 km/h :). A więc dosyć szybko dojeżdżam do kwatery głównej naszego wypadu.
Super wycieczka, w trudnych co prawda warunkach, ale za to trening był przedni. No i dodatkowo łupem padły kolejne gminy do kolekcji.