Pomysł wyjazdu do Chorwacji pojawił się mniej więcej w kwietniu, gdy jechałem z Krzysztofem na
Górę Św. Anny. Jak tylko zdradziłem mu swoje plany oraz zamiar zabrania ze sobą roweru, od razu polecił mi wjazd na
Sveti Jure. Jak tylko wróciłem z tamtej trasy, od razu wpisałem w wyszukiwarkę. Po zobaczeniu kilkunastu pierwszych zdjęć, kilku filmów oraz przeczytaniu relacji z wjazdu od razu wiedziałem, że będzie to mój główny rowerowy cel tego wyjazdu. A więc od poziomu morza do 1 762 m n.p.m. To są właśnie najpiękniejsze chwile, jakie zapewnia tak doskonały środek komunikacji - rower.
Oto plan trasy.
Profil podjazdu:
Więcej o podjeździe:
http://www.altimetr.pl/podjazd-svetijure.htmlBudzę się pierwszy z całej ferajny, jak zwykle w trakcie urlopu. Nic tak dobrze nie motywuje, jak dobrze napisana książka przenosząca nas w zupełnie nieznane zdecydowanej większości z nas realia, opisująca skrajny wysiłek sportowców szukających samorealizacji, spełnienia marzeń w zdobywaniu kolejnych szczytów, wyznaczaniu nowych szlaków, czy standardów - jak na przykład zimowe wejścia na ośmiotysięczniki bez tlenu.
Wjazd na szczyt rozpocząłem przy Marinie w Makarskiej - poziom morza.
W zasadzie od początku zaczynamy podjazd, który już do końca nie odpuszcza. Od samego początku jesteśmy obdarowywani epickimi widokami, możemy z daleka obserwować pasmo górskie, gdzie wkrótce zaprowadzi nas droga.
Już po kilkunastu minutach obserwujemy piękną panoramę Adiratyku.
Wjazd do Parku Biokovo jest odpłatny - rowerzyści mogą liczyć na zniżkę ;).
W samym parku co jakiś czas mamy informację jaki odcinek mamy jeszcze do pokonania na szczyt.
Na ok 10 km mamy kilkukilometrowy odcinek, gdzie mamy okazję miejscami odpocząć od promieni słonecznych.
Takich fragmentów nie ma wiele - warto przed wyjazdem skorzystać z kremu z filtrem ;).
Widoki jakie zapewnia trasa powodują, że rzadko chowam kamerkę - publikuję jedynie część zdjęć.
Rowerzystów jak na lekarstwo - na całej trasie spotkałem raptem kilku... Zdziwiło mnie to. O tej porze roku spodziewałem się kolejki bikerów na szczyt.
Podjazd jest wymagający, trzeba być stale skoncentrowanym gdyż mały błąd może przynieść niewesołe konsekwencje. Należy również uważać na samochody - niestety nie wszyscy kierowcy potrafią "wejść w skórę" bikera pokonującego podjazd i potrafią np. wyprzedzić by zwolnić tuż przed rowerzystą. Jednak większość spotkanych osób była wyrozumiała i wspierała mnie, żmudnie pokonującego kolejne fragmenty trasy.
Po 20 km odbijamy w głąb lądu...
.. gdzie można spotkać wolno pasące się konie. Stanowią nie lada atrakcję.
Zdaje się, że istotnie przyczyniają się do małych min, na których dodatkowo należy się skupić, by skutecznie je ominąć.
Po kilku kilometrach ponownie ukazuje nam się morze..
Trzeba pamiętać o zapewnieniu paliwa naszemu organizmowi - wsuwam batony, piję wodę. Niestety mam jedynie dwa bidony - znowu ten sam błąd...
Na dodatek jest coraz chłodniej - wjeżdżając absolutnie mi to nie przeszkadza, wiem jednak że na zjeździe będę cierpiał. Oczywiście przewidziałem to i wziąłem do Chorwacji wiatrówkę specjalnie na ten zjazd, jednak rano zapomniałem spakować do plecaka..
Na mniej więcej 25 km nie ma żartów, należy skupić się na drodze, by przypadkiem nie spaść 100, 200 metrów w dół.
Po chwili w końcu pierwszy raz od początku podjazdu objawia się główny bohater.
Aczkolwiek ostatnie metry są niewyobrażalnie trudne. Nie dość, że droga się wije, to na dodatek cały czas mamy ponad 10%.
Na szczycie jest bajecznie. Dzień wcześniej miały miejsce opady, niebo było zaciągnięte ciężkimi chmurami - obawiałem się warunków. Wiedziałem, że nie powinno być deszczowo, ale wjazd na Sveti Jure by na szczycie niewiele zobaczyć.. Na szczęście widoczność była na poziomie 60-80 km.
Czas na zjazd.
Jest chłodno - byłem zmuszony zrobić przerwę, by schować się od wiatru, łapałem promienie słońca. Ręce zdrętwiały od zimna. Licznik najmniej wskazał 16 st. C, jednak było to w słońcu.
Zjazd to nie jest sielanka - jakby się mogło wydawać. Palce zmarznięte, zdrętwiałe o ciągłego zaciskania manetek. Droga nie pozwala na uzyskiwanie większych prędkości.
Przy okazji pewnych wycieczek pisałem już o tym, ale powtórzę - po to właśnie trenuje się przez większą część roku. Bez tego podjazd rowerem na Sveti Jure jest wg mnie niemożliwy. Nie można tak po prostu wstać z przysłowiowej kanapy, usiąść na siodełko i pokonać taki podjazd. Chyba, że na e-bike'u z solidną baterią ;)