Dzień 6 - Gniew
Piątek, 6 lipca 2018
· Komentarze(0)
Kategoria 03. Wisła 1200, 01. Wycieczki
Dzień 6 11.07.2018
Z hostelu wynosimy się tuż po 7-mej, jednak przygotowania do wyruszenia z centrum Torunia wydają się nie mieć końca. Musimy zdać klucz właścicielowi hostelu, który mieszka kilka przecznic dalej, zrobić niezbędne zapasy na następne kilometry. Do tego doświadczamy kolejnych awarii sprzętu. Zapinania w butach Barbary nie wytrzymują trudów maratonu - ponownie trytytki okazują się niezastąpione w takich sytuacjach.
W końcu opuszczamy starówkę.
Po kilku kilometrach obserwujemy kolejne "atrakcje".
Po opuszczeniu miasta teren, delikatnie mówiąc, nie rozpieszcza. Trzeba walczyć o każdy kilometr.
Są miejsca, gdzie rower (bez zdejmowania sakw) trzeba przenosić w dwie osoby.
Dyskutujemy o miejscu kolejnego noclegu. Wiemy z doniesień innych uczestników (a konkretnie kolegów z zespołu Darka), że za ok 20 km czeka nas bardzo trudny odcinek, którego pokonanie zajmie nam dłuższą chwilę. Ponownie mamy dylemat w sprawie noclegu - w tej lokalizacji nie ma za wiele możliwości. Dodatkowo prognozy nie są zachęcające do pierwszego biwaku. Tym bardziej, że ekipa Gianta nastawiła się na noclegi w pomieszczeniach, nie biwakowanie. Po krótkiej rozmowie decydujemy się ponownie na atak na bardziej odległy punkt - miasto Gniew.
Na odcinkach asfaltowych nasz peleton pędzi z prędkością 30 km/h. Ciągłe zmiany pozwalają rozłożyć siły. Zauważam, że coraz trudniej utrzymać mi tempo. Zmęczenie? Na pewno. Ale po kilku kilometrach zauważam również, że z dobitej opony zaczęło schodzić powietrze. Na ten moment postanawiam nie ruszać bezdętki - licząc na to, że mleczko w końcu zawulkanizuje powstałą dziurę. Po prostu uzupełniam ciśnienie w oponie.
Atakujemy kolejne kilometry trasy. Ten sinlge track rzeczywiście nie jest łatwy. Tym bardziej, że teren zaczyna być podmokły. Pokonanie tego odcinka zajmuje nam dłuższą chwilę.
Dzisiejszy nocleg wypada w Gniewie, do którego droga wydaje się nie mieć końca. Ostatnie kilometry nie należą do łatwych. Trasa prowadzi przez pola, piachy.. czasami lepiej jechać poboczem. Miasto i sam zamek - nasz dzisiejszy cel - widzimy od dłuższej chwili, jednak prędkości są niskie. Dodatkowo co chwilę muszę dopompowywać tylne koło. Nie ma sensu tego ciągnąć, w miejscu noclegu muszę założyć dętkę.
W zamku - miejscu naszego noclegu - meldujemy się w okolicach 22. Jutro przed nami finalny atak.
Z hostelu wynosimy się tuż po 7-mej, jednak przygotowania do wyruszenia z centrum Torunia wydają się nie mieć końca. Musimy zdać klucz właścicielowi hostelu, który mieszka kilka przecznic dalej, zrobić niezbędne zapasy na następne kilometry. Do tego doświadczamy kolejnych awarii sprzętu. Zapinania w butach Barbary nie wytrzymują trudów maratonu - ponownie trytytki okazują się niezastąpione w takich sytuacjach.
Stanisław upinający trytytkami Barbary but.
W końcu opuszczamy starówkę.
Brama Mostowa w Toruniu
Po kilku kilometrach obserwujemy kolejne "atrakcje".
Po opuszczeniu miasta teren, delikatnie mówiąc, nie rozpieszcza. Trzeba walczyć o każdy kilometr.
Są miejsca, gdzie rower (bez zdejmowania sakw) trzeba przenosić w dwie osoby.
Fot. Stanisław (Natan Team)
W tym dniu mieliśmy małą zagwozdkę odnośnie obiadokolacji. Decydujemy się na posiłek w restauracji napotkanej około 17-tej. To był dobry wybór, gdyż do końca dzisiejszego etapu nie widzieliśmy przy drodze już żadnego lokalu, w którym moglibyśmy się posilić.Dyskutujemy o miejscu kolejnego noclegu. Wiemy z doniesień innych uczestników (a konkretnie kolegów z zespołu Darka), że za ok 20 km czeka nas bardzo trudny odcinek, którego pokonanie zajmie nam dłuższą chwilę. Ponownie mamy dylemat w sprawie noclegu - w tej lokalizacji nie ma za wiele możliwości. Dodatkowo prognozy nie są zachęcające do pierwszego biwaku. Tym bardziej, że ekipa Gianta nastawiła się na noclegi w pomieszczeniach, nie biwakowanie. Po krótkiej rozmowie decydujemy się ponownie na atak na bardziej odległy punkt - miasto Gniew.
Na odcinkach asfaltowych nasz peleton pędzi z prędkością 30 km/h. Ciągłe zmiany pozwalają rozłożyć siły. Zauważam, że coraz trudniej utrzymać mi tempo. Zmęczenie? Na pewno. Ale po kilku kilometrach zauważam również, że z dobitej opony zaczęło schodzić powietrze. Na ten moment postanawiam nie ruszać bezdętki - licząc na to, że mleczko w końcu zawulkanizuje powstałą dziurę. Po prostu uzupełniam ciśnienie w oponie.
Atakujemy kolejne kilometry trasy. Ten sinlge track rzeczywiście nie jest łatwy. Tym bardziej, że teren zaczyna być podmokły. Pokonanie tego odcinka zajmuje nam dłuższą chwilę.
Dzisiejszy nocleg wypada w Gniewie, do którego droga wydaje się nie mieć końca. Ostatnie kilometry nie należą do łatwych. Trasa prowadzi przez pola, piachy.. czasami lepiej jechać poboczem. Miasto i sam zamek - nasz dzisiejszy cel - widzimy od dłuższej chwili, jednak prędkości są niskie. Dodatkowo co chwilę muszę dopompowywać tylne koło. Nie ma sensu tego ciągnąć, w miejscu noclegu muszę założyć dętkę.
W zamku - miejscu naszego noclegu - meldujemy się w okolicach 22. Jutro przed nami finalny atak.