Niedzielne rajzowanie z nutką historii
Niedziela, 26 lipca 2015
· Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
Dzisiaj moja kolej na wybór trasy. Postanawiam Wojtkowi pokazać Polanę Śmierci, czyli Śląski Katyń. Miejsce to odkryłem w zeszłym roku, kiedy to zaintrygował mnie napis "Polana Śmierci" na mapie i nie pytając Pana gogla wsiadłem na rower i pokręciłem w to miejsce. Jakież było moje zdziwienie, jak zobaczyłem to miejsce. Ale o tym za chwilę.
Tym razem Wojtek podjeżdża do mnie. Udało mi się tym przyjechać jakieś 2 min wcześniej, więc spokojnie czekam i chowam się przed zachodnim zimnym wiatrem oraz kropiącym deszczem. Szybka weryfikacja prognozy. Jest dobrze, nie powinno padać.
Nadjeżdża Wojtek i wpierw oświadcza, że z centrum do mnie cały czas jest pod górę - dobrze to wiem wracając z wojaży :). Następnie wyciąga kurtkę przeciwdeszczową.... ja jestem na krótko, na dodatek chyba w najbardziej przewiewnej koszulce jaką posiadam. Jest 17 st. C, wieje i kropi zimny deszcz. Przed oficjalnym startem Wojtek jeszcze wspomina, że ostatni zjazd to niby był, ale wiatr go hamował. Nie przywiązałem wtedy do tego większej uwagi.
Ruszamy. Powinno być dobrze, gdyż jedziemy w kierunku zachodnim, wiatr jest zachodni a przed nami taki obraz:
Czyli za chwilę powinniśmy wyminąć się z chmurami deszczowymi. Wytrzymam, chociaż jest chłodno.
Jedziemy w kierunku Miedar, ten odcinek nie był ciężki. Jedziemy z wolna, Wojtek pozwala mi rozgrzać mięśnie nóg. Im dalej, tym wiatr zaczyna man bardziej dokuczać. Trochę odpoczywamy jadąc schowani przed nim lasem na odcinku z Miedar w zasadzie aż do Wojski. Tam zaczyna się mordęga. Odkryty teren i wieje z dziesiątej. W Kotkowie robimy na przystanku krótką pauzę. To zaledwie kilkanaście kilometrów. Chyba jednak bardziej dopada nas zmęczenie psychiczne. Niby naciskasz, a na liczniku 18-22 km/h, 25 przy krótkich zjazdach.
Na odcinku Wielowieś-Dąbrówka było już tylko gorzej. Wiatr centralnie w nas. Nie pomagało nawet chowanie się w tunelu aerodynamicznym. Za Dąbrówką wjeżdżamy do lasu, gdzie robimy krótką przerwę. Przypatrujemy się dwóm bocianom (nie zdążyłem zrobić zdjęcia, gdyż odeszły od nas dalej i nie było już sensu na fotę) oraz zauważamy sporą plantację barszczy sosnowskiego. Oto chyba największy egzemplarz - miał ok 2m:
Ruszamy dalej i po kilkunastu minutach dojeżdżamy do pierwszego punktu podróży - Polany Śmierci.
Pamiętam moje zdziwienie, jak dotarłem tam pierwszy raz w zeszłym roku. Mieszkałem parę lat temu dosłownie kilkanaście km od tego miejsca i nie miałem wiedzy o nim.
Kurhan usypany z ziemi z Polany Śmierci.
Pozostałości budynku, w którym dokonano zbrodni
To jedynie człowiek drugiemu człowiekowi taki los może zgotować.
Po kilku minutach ruszamy w stronę Żędowic, skąd następnie udajemy się nowo odkrywanym szlakiem w kierunku Kośmider. Okazuje się, że jest to całkiem przyjemny i dobrze utrzymany szlak, który na obsypany jest zielenią.
Po drodze mijamy też obszar wielkiego pożarzyska z 1983r., gdzie obecnie rosną równo posadzone i tej samej długości sosny.
Docieramy do Kośmider, skąd asfaltem udajemy się w stronę Lublińca. To już ponad 60 km, lecz mimo trudnego początku nie czuć zmęczenia.
Z Lublińca ścieżką rowerową wzdłuż DK 11 do Posmyku, gdzie za dwa tygodnie odbędzie się Bieg Katorżnika. Następnie do Baru u Celiny na regeneracyjny posiłek: rosół oraz pierogi (ja tym razem wybieram ruskie)
Ruszamy dalej, mamy dobry czas więc chcemy zajechać do Rezerwatu Jeleniak-Mikuliny. Zrobiłem foty pod panoramę, jednak nie zauważyłem, że szkiełko przy obiektywie było zabrudzone. Zdjęcia nie wyszły wyraźne, więc jest dobry argument do ponownej wizyty.
Jedziemy do Kalet, tym razem z na odcinku z Bruśka wybierając zamiast asfaltu biegnącą nieopodal Leśną Rajzę. Ostatnie burze dały się we znaki okolicznym lasom:
Widać efekt pobrudzonego szkiełka obiektywu, ale to zdjęcie jeszcze zostało przyjęte :)
Trochę błądzimy i omijamy Kalety (dobrze, że nie wyjechaliśmy na Zielonej :D). Z Kalet standardowo autobaną przez Głęboki Dół.
Super wycieczka i jedenasta setka w tym roku :). Forma wyraźnie rośnie - teraz setka staje się tradycją w ramach niedzielnych porannych wypadów.
Tym razem Wojtek podjeżdża do mnie. Udało mi się tym przyjechać jakieś 2 min wcześniej, więc spokojnie czekam i chowam się przed zachodnim zimnym wiatrem oraz kropiącym deszczem. Szybka weryfikacja prognozy. Jest dobrze, nie powinno padać.
Nadjeżdża Wojtek i wpierw oświadcza, że z centrum do mnie cały czas jest pod górę - dobrze to wiem wracając z wojaży :). Następnie wyciąga kurtkę przeciwdeszczową.... ja jestem na krótko, na dodatek chyba w najbardziej przewiewnej koszulce jaką posiadam. Jest 17 st. C, wieje i kropi zimny deszcz. Przed oficjalnym startem Wojtek jeszcze wspomina, że ostatni zjazd to niby był, ale wiatr go hamował. Nie przywiązałem wtedy do tego większej uwagi.
Ruszamy. Powinno być dobrze, gdyż jedziemy w kierunku zachodnim, wiatr jest zachodni a przed nami taki obraz:
Czyli za chwilę powinniśmy wyminąć się z chmurami deszczowymi. Wytrzymam, chociaż jest chłodno.
Jedziemy w kierunku Miedar, ten odcinek nie był ciężki. Jedziemy z wolna, Wojtek pozwala mi rozgrzać mięśnie nóg. Im dalej, tym wiatr zaczyna man bardziej dokuczać. Trochę odpoczywamy jadąc schowani przed nim lasem na odcinku z Miedar w zasadzie aż do Wojski. Tam zaczyna się mordęga. Odkryty teren i wieje z dziesiątej. W Kotkowie robimy na przystanku krótką pauzę. To zaledwie kilkanaście kilometrów. Chyba jednak bardziej dopada nas zmęczenie psychiczne. Niby naciskasz, a na liczniku 18-22 km/h, 25 przy krótkich zjazdach.
Na odcinku Wielowieś-Dąbrówka było już tylko gorzej. Wiatr centralnie w nas. Nie pomagało nawet chowanie się w tunelu aerodynamicznym. Za Dąbrówką wjeżdżamy do lasu, gdzie robimy krótką przerwę. Przypatrujemy się dwóm bocianom (nie zdążyłem zrobić zdjęcia, gdyż odeszły od nas dalej i nie było już sensu na fotę) oraz zauważamy sporą plantację barszczy sosnowskiego. Oto chyba największy egzemplarz - miał ok 2m:
Ruszamy dalej i po kilkunastu minutach dojeżdżamy do pierwszego punktu podróży - Polany Śmierci.
Pamiętam moje zdziwienie, jak dotarłem tam pierwszy raz w zeszłym roku. Mieszkałem parę lat temu dosłownie kilkanaście km od tego miejsca i nie miałem wiedzy o nim.
Kurhan usypany z ziemi z Polany Śmierci.
Pozostałości budynku, w którym dokonano zbrodni
To jedynie człowiek drugiemu człowiekowi taki los może zgotować.
Po kilku minutach ruszamy w stronę Żędowic, skąd następnie udajemy się nowo odkrywanym szlakiem w kierunku Kośmider. Okazuje się, że jest to całkiem przyjemny i dobrze utrzymany szlak, który na obsypany jest zielenią.
Po drodze mijamy też obszar wielkiego pożarzyska z 1983r., gdzie obecnie rosną równo posadzone i tej samej długości sosny.
Docieramy do Kośmider, skąd asfaltem udajemy się w stronę Lublińca. To już ponad 60 km, lecz mimo trudnego początku nie czuć zmęczenia.
Z Lublińca ścieżką rowerową wzdłuż DK 11 do Posmyku, gdzie za dwa tygodnie odbędzie się Bieg Katorżnika. Następnie do Baru u Celiny na regeneracyjny posiłek: rosół oraz pierogi (ja tym razem wybieram ruskie)
Ruszamy dalej, mamy dobry czas więc chcemy zajechać do Rezerwatu Jeleniak-Mikuliny. Zrobiłem foty pod panoramę, jednak nie zauważyłem, że szkiełko przy obiektywie było zabrudzone. Zdjęcia nie wyszły wyraźne, więc jest dobry argument do ponownej wizyty.
Jedziemy do Kalet, tym razem z na odcinku z Bruśka wybierając zamiast asfaltu biegnącą nieopodal Leśną Rajzę. Ostatnie burze dały się we znaki okolicznym lasom:
Widać efekt pobrudzonego szkiełka obiektywu, ale to zdjęcie jeszcze zostało przyjęte :)
Trochę błądzimy i omijamy Kalety (dobrze, że nie wyjechaliśmy na Zielonej :D). Z Kalet standardowo autobaną przez Głęboki Dół.
Super wycieczka i jedenasta setka w tym roku :). Forma wyraźnie rośnie - teraz setka staje się tradycją w ramach niedzielnych porannych wypadów.