Niedzielne rajzowanie - Turawa
Niedziela, 7 sierpnia 2016
· Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Podczas jednej z ostatnich rajz z Wojtkiem nieopodal Żędowic zauważyliśmy szlak, który prowadził do Turawy. Postanowiliśmy, że przy najbliższej okazji zaatakujemy te tereny. Padło na dzisiaj.
Umawiamy się o 5:00. Jestem niemiło zaskoczony, że dzień jest coraz krótszy.
Krótkie powitanie i dymek Wojtka o poranku. Jedziemy.
Pogodne poranki są piękne, widoki są zapłatą za wczesną pobudkę.
Po 38 km robimy pierwszą przerwę i posiłek. Następnie wpadamy na zielony szlak. Początkowo jedzie się przyjemnie, szlak dobrze oznaczony, nawierzchnia pozwala na jazdę nieco szybciej niż 20 km/h. Niestety po kilku kilometrach zaczynają się pierwsze problemy. Trafiamy na asfalt, gdzie nie ma żadnego oznaczenia szlaku. Postanawiamy wrócić do ostatniego oznaczenia. Okazuje się, że na jednym z rozjazdów podążyliśmy główną drogą, a należało skręcić w boczną, zarośniętą dróżkę - oznaczenie szlaku zakrywały liście. Widać, że szlak nie jest mocno eksploatowany przez bikerów. Ponownie trafiamy na tą samą drogę asfaltową, którą należy przeciąć. Tym razem widać wyraźnie oznaczenie. Trasa coraz trudniejsza, nie widzimy żadnych oznaczeń. Jedziemy w kierunku północnym, a Turawa jest przecież na zachód od nas. Dojeżdżamy do skrzyżowania tras leśnych, gdzie postanawiamy kierować się na zachód, nie wracamy się. Wcześniej oznaczenia szlaku były co kilkadziesiąt metrów, teraz od dobrych 2-3 km nie widzieliśmy ani jednego. Tak dojeżdżamy do Pietraszowa, gdzie pytamy mieszkańców o trasę oraz omawiamy dalszą trasę.
Na mapie jest widoczny wytyczony szlak, postanawiamy do w Kolonowskim spotkać go ponownie. Tym sposobem trafiamy na całkiem przyzwoitą autobanę. Słońce jest już wysoko, zaczyna się robić ciepło.
Szybko dojeżdżamy do Kolonowkiego, gdzie robimy zakupy w sklepie. Nie trafiamy na szlak. Nie kombinujemy, jedziemy asfaltem do Ozimka. A więc szybki przejazd 25-35 km/h.
W Ozimku Wojtek pokazuje mi najstarszy (z 1827 roku) żelazny, wiszący most na Kontynencie Europejskim! Niesamowite.
Tu trafiamy z powrotem na nasz szlak. Jednak z Ozimka prowadzi już tylko asfaltem. Tuż przed Jeziorem Turawskim trafiamy mapę lokalnych szlaków.
Jest w czym wybierać. Postanawiamy objechać wokół jezioro w kierunku ruchu wskazówek zegara.
Początkowo szlak prowadzi leśnymi duktami i asfaltem, na Jezioro możemy popatrzeć dopiero od strony południowo-zachodniej. Teraz poruszamy się wałem.
Jedak po ok. 2 km ponownie opuszczamy jezioro:
Po kolejnych kilku kilometrach pokonanych asfaltem, zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji, aby uzupełnić kalorie i nabrać sił do dalszej jazdy. Rosół oraz rolada z kluskami :).
Dalej poruszamy się leśnymi duktami, jednak nie widzimy już jeziora :(.
Po zakończeniu pętli, ponownie asfaltem wracamy do Ozimka, skąd kierujemy się szlakiem czerwonym przez Krasiejów, Staniszcze Małe. Tutaj głównie asfalt, jednak samochodów jest mało - jedzie się przyjemnie.
Ponownie zjeżdżamy z asfaltu, szlak prowadzi przez okoliczne lasy i pola. Jadę teraz tuż za Wojtkiem, prędkość ok 20 km/h. Nagle widzę przede mną dziurę. Wojtek omija, mnie pozostaje już tylko samoobrona - zauważyłem ją jak moje przednie koło może metr od niej.
Przednie koło wpada na głębokość ok 20 cm i tam już zostaje.. Ja z impetem uderzam wpierw kolanami w kierownice, następnie ląduję na ziemi, kiedy to uderza we mnie z tyłu rower - ostateczeni leżał jakieś 2 m dalej.
Po 8 dniach (jak piszę tą relację) na kolanach nadal mam siniaki, będące na szczęście jedyną pamiątką tej gleby. Gratuluję kreatywności temu, kto wpadł na pomysł zrobienia tej dziury (zapewne motocyklem).
Początkowo pojawił się lekki obrzęk, jednak dalsza jazda chyba pozytywnie wpłynęła na te małe krwiaki - wieczorem już ich praktycznie nie było.
Po krótkiej chwili i dojściu do siebie, jedziemy dalej. Teraz do Żędowic korzystamy w zasadzie głównie z asfaltu. Tam robimy kolejną przerwę. Na licznikach prawie 140 km, jest 17:30. Zastanawiamy się nad atakiem na 200 km. Jedziemy, zobaczymy jak będzie dalej. Na razie oprócz zwykłego bólu wynikającego z potłuczenia nic mi nie ma.
Zajeżdżamy zatem do Celiny, skąd po krótkim odpoczynku kierujemy się w stronę Mikołeski.. Wiemy, że wrócimy po zmroku, a przynajmniej tuż po zachodzie słońca - a ja nie mam przedniej lampki, Wojtek pożycza mi swoją djodówkę.
Nagle awaria, po raz kolejny tylna opona w Krosie Wojtka. Mimo, że wymieniona na nową od naszej ostatniej rajzy, to nie wytrzymała łatka na dętce.
Po 10 min serwisu jedziemy dalej. Na Mikołesce ponowny odpoczynek. Tu zauważam, jak amortyzator przyjął uderzenie w zagłębienie, w które wpadłem. Trytytka jest przesunięta niemal do końca:
Dalej jedziemy do Tarnowskich Gór. Aby przekroczyć 200 km, robię jeszcze małą rundę po mieście. Udaje się.
Fajna wycieczka, chociaż pożarła cały dzień (za dużo przerw). Niestety szlak jest słabo oznaczony i mógłby być poprowadzony lepszymi odcinkami (np. autobana, jaką dojechaliśmy do Kolonowskiego). Jeżeli chodzi o pętlę wokół jeziora, szkoda że w zasadzie nie prowadzi przy jeziorze.
Umawiamy się o 5:00. Jestem niemiło zaskoczony, że dzień jest coraz krótszy.
Krótkie powitanie i dymek Wojtka o poranku. Jedziemy.
Pogodne poranki są piękne, widoki są zapłatą za wczesną pobudkę.
Po 38 km robimy pierwszą przerwę i posiłek. Następnie wpadamy na zielony szlak. Początkowo jedzie się przyjemnie, szlak dobrze oznaczony, nawierzchnia pozwala na jazdę nieco szybciej niż 20 km/h. Niestety po kilku kilometrach zaczynają się pierwsze problemy. Trafiamy na asfalt, gdzie nie ma żadnego oznaczenia szlaku. Postanawiamy wrócić do ostatniego oznaczenia. Okazuje się, że na jednym z rozjazdów podążyliśmy główną drogą, a należało skręcić w boczną, zarośniętą dróżkę - oznaczenie szlaku zakrywały liście. Widać, że szlak nie jest mocno eksploatowany przez bikerów. Ponownie trafiamy na tą samą drogę asfaltową, którą należy przeciąć. Tym razem widać wyraźnie oznaczenie. Trasa coraz trudniejsza, nie widzimy żadnych oznaczeń. Jedziemy w kierunku północnym, a Turawa jest przecież na zachód od nas. Dojeżdżamy do skrzyżowania tras leśnych, gdzie postanawiamy kierować się na zachód, nie wracamy się. Wcześniej oznaczenia szlaku były co kilkadziesiąt metrów, teraz od dobrych 2-3 km nie widzieliśmy ani jednego. Tak dojeżdżamy do Pietraszowa, gdzie pytamy mieszkańców o trasę oraz omawiamy dalszą trasę.
Na mapie jest widoczny wytyczony szlak, postanawiamy do w Kolonowskim spotkać go ponownie. Tym sposobem trafiamy na całkiem przyzwoitą autobanę. Słońce jest już wysoko, zaczyna się robić ciepło.
Szybko dojeżdżamy do Kolonowkiego, gdzie robimy zakupy w sklepie. Nie trafiamy na szlak. Nie kombinujemy, jedziemy asfaltem do Ozimka. A więc szybki przejazd 25-35 km/h.
W Ozimku Wojtek pokazuje mi najstarszy (z 1827 roku) żelazny, wiszący most na Kontynencie Europejskim! Niesamowite.
Tu trafiamy z powrotem na nasz szlak. Jednak z Ozimka prowadzi już tylko asfaltem. Tuż przed Jeziorem Turawskim trafiamy mapę lokalnych szlaków.
Jest w czym wybierać. Postanawiamy objechać wokół jezioro w kierunku ruchu wskazówek zegara.
Początkowo szlak prowadzi leśnymi duktami i asfaltem, na Jezioro możemy popatrzeć dopiero od strony południowo-zachodniej. Teraz poruszamy się wałem.
Jedak po ok. 2 km ponownie opuszczamy jezioro:
Po kolejnych kilku kilometrach pokonanych asfaltem, zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji, aby uzupełnić kalorie i nabrać sił do dalszej jazdy. Rosół oraz rolada z kluskami :).
Dalej poruszamy się leśnymi duktami, jednak nie widzimy już jeziora :(.
Po zakończeniu pętli, ponownie asfaltem wracamy do Ozimka, skąd kierujemy się szlakiem czerwonym przez Krasiejów, Staniszcze Małe. Tutaj głównie asfalt, jednak samochodów jest mało - jedzie się przyjemnie.
Ponownie zjeżdżamy z asfaltu, szlak prowadzi przez okoliczne lasy i pola. Jadę teraz tuż za Wojtkiem, prędkość ok 20 km/h. Nagle widzę przede mną dziurę. Wojtek omija, mnie pozostaje już tylko samoobrona - zauważyłem ją jak moje przednie koło może metr od niej.
Przednie koło wpada na głębokość ok 20 cm i tam już zostaje.. Ja z impetem uderzam wpierw kolanami w kierownice, następnie ląduję na ziemi, kiedy to uderza we mnie z tyłu rower - ostateczeni leżał jakieś 2 m dalej.
Po 8 dniach (jak piszę tą relację) na kolanach nadal mam siniaki, będące na szczęście jedyną pamiątką tej gleby. Gratuluję kreatywności temu, kto wpadł na pomysł zrobienia tej dziury (zapewne motocyklem).
Początkowo pojawił się lekki obrzęk, jednak dalsza jazda chyba pozytywnie wpłynęła na te małe krwiaki - wieczorem już ich praktycznie nie było.
Po krótkiej chwili i dojściu do siebie, jedziemy dalej. Teraz do Żędowic korzystamy w zasadzie głównie z asfaltu. Tam robimy kolejną przerwę. Na licznikach prawie 140 km, jest 17:30. Zastanawiamy się nad atakiem na 200 km. Jedziemy, zobaczymy jak będzie dalej. Na razie oprócz zwykłego bólu wynikającego z potłuczenia nic mi nie ma.
Zajeżdżamy zatem do Celiny, skąd po krótkim odpoczynku kierujemy się w stronę Mikołeski.. Wiemy, że wrócimy po zmroku, a przynajmniej tuż po zachodzie słońca - a ja nie mam przedniej lampki, Wojtek pożycza mi swoją djodówkę.
Nagle awaria, po raz kolejny tylna opona w Krosie Wojtka. Mimo, że wymieniona na nową od naszej ostatniej rajzy, to nie wytrzymała łatka na dętce.
Po 10 min serwisu jedziemy dalej. Na Mikołesce ponowny odpoczynek. Tu zauważam, jak amortyzator przyjął uderzenie w zagłębienie, w które wpadłem. Trytytka jest przesunięta niemal do końca:
Dalej jedziemy do Tarnowskich Gór. Aby przekroczyć 200 km, robię jeszcze małą rundę po mieście. Udaje się.
Fajna wycieczka, chociaż pożarła cały dzień (za dużo przerw). Niestety szlak jest słabo oznaczony i mógłby być poprowadzony lepszymi odcinkami (np. autobana, jaką dojechaliśmy do Kolonowskiego). Jeżeli chodzi o pętlę wokół jeziora, szkoda że w zasadzie nie prowadzi przy jeziorze.