Dzień 1 - to kiedy ten nocleg..
Piątek, 6 lipca 2018
· Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki, 03. Wisła 1200
Dzień 1 6.07.2018
Start zaplanowano na godz. 8:00 - oczywiście dla tych wszystkich, którzy zjawią się na nim o czasie. Dla spóźnialskich odpowiednio później, będą mogli wystartować o dowolnej godzinie ;). Szybkie śniadanko oraz pobranie zestawów śniadaniowych (bułki i banany), ostatnie sprawdzenie sprzętu, pompowanie tubeless'ów oraz dokumentacja startu.
Start zaplanowano nieco poniżej schroniska, żebyśmy się nie pozabijali na stromym, szutrowym zjeździe. 1200 km przed nami, ale wiadomo adrenalina skacze i każdy na tych pierwszych metrach chce być pierwszy. Początek trasy to zjazd drogą asfaltową do Wisły, z jednym podjazdem, na którym peleton powinien się rozciągnąć.. Na starcie meldujemy się kilkanaście minut przed 8:00, jest więc trochę czasu na pogawędki z innymi uczestnikami.
Tymczasem Marcin wprowadza jeszcze drobne poprawki w mocowaniu bagażnika, zauważamy pewien słaby punkt, postanawia jednak przejechać dzisiejszy etap bez większych zmian.
Zjeżdżamy z Baraniej Góry, stawka się rozciąga. Pierwszy podjazd mniej więcej w połowie całego zjazdu ze schroniska dzieli stawkę. W tym momencie słaby punkt mocowania bagażnika u Marcina daje o sobie znać. Krzysztof pojechał dalej, ja zatrzymuję się. Okazuje się, że pomagam jedynie mentalnie, gdyż Marcin daje radę sam usunąć problem. Po chwili ponownie jedziemy w trójkę.
Pierwszych 50 km to sielankowa jazda w większych grupach. Od początku nie forsujemy tempa, oszczędzamy siły.
Po 50-tym kilometrze wjeżdżamy na wał Zbiornika Goczałkowickiego. No i można powiedzieć, że od tego momentu zaczyna się faktyczny maraton, albo inaczej - ostry start.
W takim terenie jedziemy z prędkością oscylującą w okół kilkunastu km/h. Szybciej i tak się nie da. Nadal nie wiemy jeszcze czego spodziewać się dalej.
Wyścig jest w początkowej fazie więc jedziemy w większych grupkach, które przerzedzają się w miarę upływu kilometrów.
Po ok 100 km pierwsza awaria. W moim rowerze pęka mocowanie bagażnika.
Na szczęście awarię szybko usuwamy - po prostu wywalam odłamaną część, regulując wysokość bagażnika. Po 5 min można jechać dalej. Jest to bagażnik, który przejechał ze mną zeszłoroczną wyprawę. W zasadzie po tej modyfikacji wydaje się stabilniejszy ;).
Końcem dnia niebo zasłaniają ciężkie, burzowe chmury. Przed burzą nie udaje się uciec, postanawiamy przeczekać przynajmniej okres wyładowań. Schronienie znajdujemy w pobliskiej żwirowni - tak schodzi nam ok 1,5h. Przy tej okazji posilamy się i ... obserwujemy wyprzedzających nas zawodników.
Później kręcimy jeszcze do prawie 20-tej i w niewielkiej miejscowości nieopodal Skawiny znajdujemy niedrogi nocleg.
Leżąc w łóżkach, przeglądając aktualne pozycje (można prześledzić historię na http://event.trackcourse.com/view/wisla-1200-2018) jednogłośnie stwierdzamy, że organizator szykuje już dla naszej trójki specjalne wyróżnienie -> zapowiedziane były Złote Kalesony - a dla nas Złote Poduchy..
Start zaplanowano na godz. 8:00 - oczywiście dla tych wszystkich, którzy zjawią się na nim o czasie. Dla spóźnialskich odpowiednio później, będą mogli wystartować o dowolnej godzinie ;). Szybkie śniadanko oraz pobranie zestawów śniadaniowych (bułki i banany), ostatnie sprawdzenie sprzętu, pompowanie tubeless'ów oraz dokumentacja startu.
Start zaplanowano nieco poniżej schroniska, żebyśmy się nie pozabijali na stromym, szutrowym zjeździe. 1200 km przed nami, ale wiadomo adrenalina skacze i każdy na tych pierwszych metrach chce być pierwszy. Początek trasy to zjazd drogą asfaltową do Wisły, z jednym podjazdem, na którym peleton powinien się rozciągnąć.. Na starcie meldujemy się kilkanaście minut przed 8:00, jest więc trochę czasu na pogawędki z innymi uczestnikami.
Tymczasem Marcin wprowadza jeszcze drobne poprawki w mocowaniu bagażnika, zauważamy pewien słaby punkt, postanawia jednak przejechać dzisiejszy etap bez większych zmian.
Fot. Bartek.
Fot. Bartek
Po okrzyku z ok. 200 gardeł "Wisła 1200" nastąpił start.Zjeżdżamy z Baraniej Góry, stawka się rozciąga. Pierwszy podjazd mniej więcej w połowie całego zjazdu ze schroniska dzieli stawkę. W tym momencie słaby punkt mocowania bagażnika u Marcina daje o sobie znać. Krzysztof pojechał dalej, ja zatrzymuję się. Okazuje się, że pomagam jedynie mentalnie, gdyż Marcin daje radę sam usunąć problem. Po chwili ponownie jedziemy w trójkę.
Fot. Bartek
Pierwszych 50 km to sielankowa jazda w większych grupach. Od początku nie forsujemy tempa, oszczędzamy siły.
Po 50-tym kilometrze wjeżdżamy na wał Zbiornika Goczałkowickiego. No i można powiedzieć, że od tego momentu zaczyna się faktyczny maraton, albo inaczej - ostry start.
W takim terenie jedziemy z prędkością oscylującą w okół kilkunastu km/h. Szybciej i tak się nie da. Nadal nie wiemy jeszcze czego spodziewać się dalej.
Fot. Bartek
Wyścig jest w początkowej fazie więc jedziemy w większych grupkach, które przerzedzają się w miarę upływu kilometrów.
Po ok 100 km pierwsza awaria. W moim rowerze pęka mocowanie bagażnika.
Na szczęście awarię szybko usuwamy - po prostu wywalam odłamaną część, regulując wysokość bagażnika. Po 5 min można jechać dalej. Jest to bagażnik, który przejechał ze mną zeszłoroczną wyprawę. W zasadzie po tej modyfikacji wydaje się stabilniejszy ;).
Końcem dnia niebo zasłaniają ciężkie, burzowe chmury. Przed burzą nie udaje się uciec, postanawiamy przeczekać przynajmniej okres wyładowań. Schronienie znajdujemy w pobliskiej żwirowni - tak schodzi nam ok 1,5h. Przy tej okazji posilamy się i ... obserwujemy wyprzedzających nas zawodników.
Później kręcimy jeszcze do prawie 20-tej i w niewielkiej miejscowości nieopodal Skawiny znajdujemy niedrogi nocleg.
Leżąc w łóżkach, przeglądając aktualne pozycje (można prześledzić historię na http://event.trackcourse.com/view/wisla-1200-2018) jednogłośnie stwierdzamy, że organizator szykuje już dla naszej trójki specjalne wyróżnienie -> zapowiedziane były Złote Kalesony - a dla nas Złote Poduchy..