Dzień 2 - asfaltowo
Piątek, 6 lipca 2018
· Komentarze(0)
Kategoria 03. Wisła 1200, 01. Wycieczki
Dzień 2 7.07.2018
Wczoraj leżąc w łóżkach obserwowaliśmy wciąż jadących uczestników maratonu, Złote Poduchy gwarantowane :).
Sklep (do którego mieliśmy rzut beretem - prowadziła go właścicielka pensjonatu) był otwarty od 7:00, więc poczekaliśmy na świeże pieczywko. A co tam, inni walczą o czas, my mamy złote poduchy i chrupiące bułeczki ;). Zapinamy sakwy i o 7:32 ruszamy na trasę.
Chwilę po starcie dołącza do nas Rafał, który miał nocleg nieopodal. Początek nie należał do najłatwiejszych - typowy single track tuż przy rzece.
Jedziemy spokojnym tempem, odczuwam oczywiście zmęczenie po wczorajszym dniu (organizm nie jest w stanie w 12 godzin zregenerować się w pełni po niemal 170 km pokonanych rowerem - w tym kilkudziesięciu w terenie). Nadal tempo jest raczej spacerowe, nastawione na przejazd trasy w limicie.
Chwilę później dołącza do nas Bartek, który będzie współtworzył nasz zespół niemal do mety.
Po chwili odłącza się od grupy Rafał, zdaje się tempo nie spasowało.
Jedziemy dalej już w czwórkę, razem z Bartkiem. Trasa biegnie po wyasfaltowanych wałach. tworzymy pociąg, który w większości prowadzi Krzysztof. Nam pozostaje jedynie co chwilę wydawać okrzyki - wolniej, Krzysztof zwolnij, ... :)
Chwilę później dołącza do nas Mariusz, którego współtowarzysz poprzedniego dnia nabawił się kontuzji i musiał zrezygnować z dalszej rywalizacji. Rozmowa klei się od początku.. już do samego końca ;). Dajesz z nami, w grupie siła! - stwierdzamy. Jest nas pięcioro.
Dzisiaj mamy wiele dłuższych, asfaltowych przejazdów, zdarzają się jednak trudniejsze odcinki.
Lądujemy w zajeździe tuż przy stacji benzynowej, gdzie spotykamy kilku innych uczestników maratonu. Kolejni dojeżdżają tuż po nas. :)
Szybko doświadczamy prohibicji w Sandomierzu i niestety najlepszego izotonika na stacji po 22 nie kupimy :(. Chwilę przesiadujemy na tarasie zajazdu. Szybko uciekamy się do pokoi - konieczna regeneracja.
Wczoraj leżąc w łóżkach obserwowaliśmy wciąż jadących uczestników maratonu, Złote Poduchy gwarantowane :).
Sklep (do którego mieliśmy rzut beretem - prowadziła go właścicielka pensjonatu) był otwarty od 7:00, więc poczekaliśmy na świeże pieczywko. A co tam, inni walczą o czas, my mamy złote poduchy i chrupiące bułeczki ;). Zapinamy sakwy i o 7:32 ruszamy na trasę.
Chwilę po starcie dołącza do nas Rafał, który miał nocleg nieopodal. Początek nie należał do najłatwiejszych - typowy single track tuż przy rzece.
Jedziemy spokojnym tempem, odczuwam oczywiście zmęczenie po wczorajszym dniu (organizm nie jest w stanie w 12 godzin zregenerować się w pełni po niemal 170 km pokonanych rowerem - w tym kilkudziesięciu w terenie). Nadal tempo jest raczej spacerowe, nastawione na przejazd trasy w limicie.
Opactwo Benedyktynów w Tyńcu
W Krakowie
Chwilę później dołącza do nas Bartek, który będzie współtworzył nasz zespół niemal do mety.
Po chwili odłącza się od grupy Rafał, zdaje się tempo nie spasowało.
Jedziemy dalej już w czwórkę, razem z Bartkiem. Trasa biegnie po wyasfaltowanych wałach. tworzymy pociąg, który w większości prowadzi Krzysztof. Nam pozostaje jedynie co chwilę wydawać okrzyki - wolniej, Krzysztof zwolnij, ... :)
Fot. Bartek
Chwilę później dołącza do nas Mariusz, którego współtowarzysz poprzedniego dnia nabawił się kontuzji i musiał zrezygnować z dalszej rywalizacji. Rozmowa klei się od początku.. już do samego końca ;). Dajesz z nami, w grupie siła! - stwierdzamy. Jest nas pięcioro.
Fot. Bartek
W takim składzie pokonujemy trasę dzisiejszego dnia. W trakcie mała niespodzianka, po zdjęciu kasków i okularów okazuje się, że z Bartkiem poznaliśmy się już kilka lat wcześniej - mieliśmy okazję pracować przez pewien czas w jednej firmie :).Fot. Krzysztof
Dzisiaj mamy wiele dłuższych, asfaltowych przejazdów, zdarzają się jednak trudniejsze odcinki.
Fot. Bartek
Do przedmieść Sandomierza docieramy o 20:30. Czas jazdy netto to ponad 10 godzin, dokładnie 10:00:30 - mój rekord.Lądujemy w zajeździe tuż przy stacji benzynowej, gdzie spotykamy kilku innych uczestników maratonu. Kolejni dojeżdżają tuż po nas. :)
Szybko doświadczamy prohibicji w Sandomierzu i niestety najlepszego izotonika na stacji po 22 nie kupimy :(. Chwilę przesiadujemy na tarasie zajazdu. Szybko uciekamy się do pokoi - konieczna regeneracja.