Dzień 3 - pierwsze kryzysy
Piątek, 6 lipca 2018
· Komentarze(0)
Kategoria 03. Wisła 1200, 01. Wycieczki
Dzień 3 8.07.2018
Po wczorajszych 230 km i 7 godzinach snu (optymistycznie), na rowerach siedzieliśmy już przed 7:00. Co prawda schodząc po rowery poruszamy się po stopniach, jak to określił Marcin: jak rezydenci domu starców, brakuje nam tylko balkoników..
Każdy odczuwa trudy maratonu. Nie mam tu na myśli zmęczenia, bo to jest oczywiste, ale mniejsze/większe stany zapalne, jakie pojawiają się przy takim wysiłku. Ja zaczynam odczuwać ścięgno Achillesa w lewej nodze, Marcin prawe kolano.. Można tak wymieniać. Jednak dopóki organizm (a w zasadzie głowa) pozwala, walczymy.
Wiemy co nas czeka - Góry Pieprzowe. Wspominał o nich Leszek Pachulski jeszcze w schronisku. Z zajazdu kierujemy się do najbliższej stacji benzynowej - ruszamy przed śniadaniem, a kanapki i kawa wykonują dobrą robotę. Spotykamy tam kilku uczestników maratonu.
Po kilku kilometrach zaczyna się podejście - dokładnie, nie jest to podjazd, tylko podejście z rowerami. Miejscami jest tak stromo, że na czas przekładania nogi muszę zaciskać obydwa hamulce w rowerze żeby nie stoczył się (pewnie razem ze mną) na Kolegów.
Po kilkunastu minutach zmagań z grawitacją, meldujemy się na szczycie. No i fota naszego teamu :)
Następnie mamy dużo odcinków asfaltowych. Nie oznacza to łatwego i szybkiego przejazdu. Nawierzchnia sprzyja, jest jednak trochę wzniesień. Większe podjazdy postanawiam pokonywać drepcząc z rowerem, żeby nie nadwyrężać mięśni i kolan, ale przede wszystkim Achillesa.
Na równych odcinkach jedziemy "gęsiego".
Trasa nie jest łatwa - dystans, temperatura oraz teren dają się we znaki. Poniżej zdjęcie Barbrary z ekipy Natan Team. Przez nas mianowanych ekipą Giant'a - wszyscy jechali na charakterystycznych Giant Anyroad Advanced 1 2018 - przyp. ja na Giant Anyroad 1 GE 2018. Gdy spotykaliśmy się na trasie proponowałem podmiankę ;).
My nadal podążamy naszą zwartką "piątką". Czasami trasa prowadzi przez środek pola. Zasady są jednak ściśle określone - trzymamy się śladu.
Siły dodaje rewelacyjna suszona wołowinka (zapewniona przez organizatora). Jest to fajne rozwiązanie przy pokonywaniu dłuższych dystansów - dostarcza dużo kalorii, przy czym należy pamiętać o płynach.
Tak, czy owak należy zjeść dobry posiłek, dostarczyć organizmowi potrzebnych kalorii, składników. Fajną restaurację łapiemy w Puławach - co prawda jest trochę oddalona od trasy maratonu (przypomnę, że po zjeździe z trasy należy wrócić do tego samego punktu, w którym się ją opuściło), jednak dobre jedzenie to podstawa - w końcu to nasze paliwo.
W trakcie posiłku dyskutujemy na temat miejsca naszego noclegu. Nie jest to łatwe, gdyż za nieco ponad 20 km mamy Dęblin, tam nocleg znajdziemy bez problemu. Natomiast jeżeli chcielibyśmy jechać dalej, to mamy ok 40 km odcinek do kolejnych miejsc noclegowych, jakie wskazuje nam dosyć popularna wyszukiwarka. Pomiędzy tymi miejscami na odcinku 40 km może być problem - w skrócie nie ma tam nic oprócz Wisły, łąk, pól i lasów. Ostatecznie odsuwamy decyzję, zobaczymy jak będzie dalej.
W Dęblinie Bartek decyduje się zostać na nocleg - w trakcie kilkudniowego ultramaratonu wizja kolejnych 40 km do noclegu, w warunkach nie do końca wiadomo jakich - na podstawie w/w wyszukiwarki wiedzieliśmy na pewno, że nie będzie to asfalt - i to w momencie najmniejszego kryzysu, zwątpienia - jest decydujące. W ogóle w trakcie kilkudniowej jazdy, kiedy codziennie pokonujemy długie dystanse, organizm regeneruje się w niewielkim stopniu. Cały czas nasuwają się myśli: no cholerę to wszystko, a może po prostu usiąść i odpocząć, itp. najważniejsza jest wewnętrzna oraz zewnętrzna motywacja. Jak to Stanisław ujął w bodajże 5-tym dniu: " tutaj słabych zarówno w kontekście fizycznym, jak i psychicznym już nie ma".
Wszyscy mamy nietęgie miny, chodzi nam o zespół, nie przyjechaliśmy tutaj aby wygrać tą imprezę. Z resztą chyba nikt z nas nie byłby w stanie - w tym czasie, na takim poziomie wytrenowania. My decydujemy się atakować i walczyć dalej. Wymieniamy się z Bartkiem numerami telefonów, zakładamy dalszą współpracę (informacje o trasie itp.).
Kolejne kilometry faktycznie nie należały do łatwych - był piach oraz kilkadziesiąt kilometrów betonowych płyt. Wytrzęsło nas okropnie. Dziwię się, że nasze kręgosłupy oraz ramy rowerów to wytrzymały.
Koniec dnia, my ciągle mamy ok 20 km do noclegu.
W miejscu noclegu meldujemy się po 10-tej w nocy... gości nas miejscowy leśniczy z żoną, robią sobie z nami zdjęcia. Bardzo przyjemnie nastawieni ludzie.
Trasa nie była łatwa, do tego nadrobiliśmy nieco kilometrów (obiad i nocleg). Siedząc na balkonie, wpatrując się w ciemny las jednogłośnie podejmujemy decyzję o nieco późniejszym starcie w dniu jutrzejszym o godz. 8:00.
Po wczorajszych 230 km i 7 godzinach snu (optymistycznie), na rowerach siedzieliśmy już przed 7:00. Co prawda schodząc po rowery poruszamy się po stopniach, jak to określił Marcin: jak rezydenci domu starców, brakuje nam tylko balkoników..
Każdy odczuwa trudy maratonu. Nie mam tu na myśli zmęczenia, bo to jest oczywiste, ale mniejsze/większe stany zapalne, jakie pojawiają się przy takim wysiłku. Ja zaczynam odczuwać ścięgno Achillesa w lewej nodze, Marcin prawe kolano.. Można tak wymieniać. Jednak dopóki organizm (a w zasadzie głowa) pozwala, walczymy.
Wiemy co nas czeka - Góry Pieprzowe. Wspominał o nich Leszek Pachulski jeszcze w schronisku. Z zajazdu kierujemy się do najbliższej stacji benzynowej - ruszamy przed śniadaniem, a kanapki i kawa wykonują dobrą robotę. Spotykamy tam kilku uczestników maratonu.
Po kilku kilometrach zaczyna się podejście - dokładnie, nie jest to podjazd, tylko podejście z rowerami. Miejscami jest tak stromo, że na czas przekładania nogi muszę zaciskać obydwa hamulce w rowerze żeby nie stoczył się (pewnie razem ze mną) na Kolegów.
Po kilkunastu minutach zmagań z grawitacją, meldujemy się na szczycie. No i fota naszego teamu :)
Od lewej: Mariusz, ja, Krzysztof, Marcin, Bartek.
fot. Ekokrzychu
fot. Ekokrzychu
Następnie mamy dużo odcinków asfaltowych. Nie oznacza to łatwego i szybkiego przejazdu. Nawierzchnia sprzyja, jest jednak trochę wzniesień. Większe podjazdy postanawiam pokonywać drepcząc z rowerem, żeby nie nadwyrężać mięśni i kolan, ale przede wszystkim Achillesa.
Na równych odcinkach jedziemy "gęsiego".
Fot. Bartek
Trasa nie jest łatwa - dystans, temperatura oraz teren dają się we znaki. Poniżej zdjęcie Barbrary z ekipy Natan Team. Przez nas mianowanych ekipą Giant'a - wszyscy jechali na charakterystycznych Giant Anyroad Advanced 1 2018 - przyp. ja na Giant Anyroad 1 GE 2018. Gdy spotykaliśmy się na trasie proponowałem podmiankę ;).
fot. Barbara (Natan Team)
My nadal podążamy naszą zwartką "piątką". Czasami trasa prowadzi przez środek pola. Zasady są jednak ściśle określone - trzymamy się śladu.
fot. Bartek
Siły dodaje rewelacyjna suszona wołowinka (zapewniona przez organizatora). Jest to fajne rozwiązanie przy pokonywaniu dłuższych dystansów - dostarcza dużo kalorii, przy czym należy pamiętać o płynach.
Tak, czy owak należy zjeść dobry posiłek, dostarczyć organizmowi potrzebnych kalorii, składników. Fajną restaurację łapiemy w Puławach - co prawda jest trochę oddalona od trasy maratonu (przypomnę, że po zjeździe z trasy należy wrócić do tego samego punktu, w którym się ją opuściło), jednak dobre jedzenie to podstawa - w końcu to nasze paliwo.
W trakcie posiłku dyskutujemy na temat miejsca naszego noclegu. Nie jest to łatwe, gdyż za nieco ponad 20 km mamy Dęblin, tam nocleg znajdziemy bez problemu. Natomiast jeżeli chcielibyśmy jechać dalej, to mamy ok 40 km odcinek do kolejnych miejsc noclegowych, jakie wskazuje nam dosyć popularna wyszukiwarka. Pomiędzy tymi miejscami na odcinku 40 km może być problem - w skrócie nie ma tam nic oprócz Wisły, łąk, pól i lasów. Ostatecznie odsuwamy decyzję, zobaczymy jak będzie dalej.
W Dęblinie Bartek decyduje się zostać na nocleg - w trakcie kilkudniowego ultramaratonu wizja kolejnych 40 km do noclegu, w warunkach nie do końca wiadomo jakich - na podstawie w/w wyszukiwarki wiedzieliśmy na pewno, że nie będzie to asfalt - i to w momencie najmniejszego kryzysu, zwątpienia - jest decydujące. W ogóle w trakcie kilkudniowej jazdy, kiedy codziennie pokonujemy długie dystanse, organizm regeneruje się w niewielkim stopniu. Cały czas nasuwają się myśli: no cholerę to wszystko, a może po prostu usiąść i odpocząć, itp. najważniejsza jest wewnętrzna oraz zewnętrzna motywacja. Jak to Stanisław ujął w bodajże 5-tym dniu: " tutaj słabych zarówno w kontekście fizycznym, jak i psychicznym już nie ma".
Fot. Bartek - zdjęcie wykonane przed decyzją o odłączeniu się od grupy
Wszyscy mamy nietęgie miny, chodzi nam o zespół, nie przyjechaliśmy tutaj aby wygrać tą imprezę. Z resztą chyba nikt z nas nie byłby w stanie - w tym czasie, na takim poziomie wytrenowania. My decydujemy się atakować i walczyć dalej. Wymieniamy się z Bartkiem numerami telefonów, zakładamy dalszą współpracę (informacje o trasie itp.).
Kolejne kilometry faktycznie nie należały do łatwych - był piach oraz kilkadziesiąt kilometrów betonowych płyt. Wytrzęsło nas okropnie. Dziwię się, że nasze kręgosłupy oraz ramy rowerów to wytrzymały.
Koniec dnia, my ciągle mamy ok 20 km do noclegu.
W miejscu noclegu meldujemy się po 10-tej w nocy... gości nas miejscowy leśniczy z żoną, robią sobie z nami zdjęcia. Bardzo przyjemnie nastawieni ludzie.
Trasa nie była łatwa, do tego nadrobiliśmy nieco kilometrów (obiad i nocleg). Siedząc na balkonie, wpatrując się w ciemny las jednogłośnie podejmujemy decyzję o nieco późniejszym starcie w dniu jutrzejszym o godz. 8:00.