Wpisy archiwalne w kategorii

01. Wycieczki

Dystans całkowity:15359.68 km (w terenie 4137.40 km; 26.94%)
Czas w ruchu:728:34
Średnia prędkość:21.08 km/h
Maksymalna prędkość:71.22 km/h
Suma podjazdów:70524 m
Maks. tętno maksymalne:188 (99 %)
Maks. tętno średnie:145 (76 %)
Suma kalorii:22073 kcal
Liczba aktywności:194
Średnio na aktywność:79.17 km i 3h 45m
Więcej statystyk

Niedzielne rajzowanie z nutką historii

Niedziela, 26 lipca 2015 · Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
Dzisiaj moja kolej na wybór trasy. Postanawiam Wojtkowi pokazać Polanę Śmierci, czyli Śląski Katyń. Miejsce to odkryłem w zeszłym roku, kiedy to zaintrygował mnie napis "Polana Śmierci" na mapie i nie pytając Pana gogla wsiadłem na rower i pokręciłem w to miejsce. Jakież było moje zdziwienie, jak zobaczyłem to miejsce. Ale o tym za chwilę.

Tym razem Wojtek podjeżdża do mnie. Udało mi się tym przyjechać jakieś 2 min wcześniej, więc spokojnie czekam i chowam się przed zachodnim zimnym wiatrem oraz kropiącym deszczem. Szybka weryfikacja prognozy. Jest dobrze, nie powinno padać.

Nadjeżdża Wojtek i wpierw oświadcza, że z centrum do mnie cały czas jest pod górę - dobrze to wiem wracając z wojaży :). Następnie wyciąga kurtkę przeciwdeszczową.... ja jestem na krótko, na dodatek chyba w najbardziej przewiewnej koszulce jaką posiadam. Jest 17 st. C, wieje i kropi zimny deszcz. Przed oficjalnym startem Wojtek jeszcze wspomina, że ostatni zjazd to niby był, ale wiatr go hamował. Nie przywiązałem wtedy do tego większej uwagi.

Ruszamy. Powinno być dobrze, gdyż jedziemy w kierunku zachodnim, wiatr jest zachodni a przed nami taki obraz:


Czyli za chwilę powinniśmy wyminąć się z chmurami deszczowymi. Wytrzymam, chociaż jest chłodno.

Jedziemy w kierunku Miedar, ten odcinek nie był ciężki. Jedziemy z wolna, Wojtek pozwala mi rozgrzać mięśnie nóg. Im dalej, tym wiatr zaczyna man bardziej dokuczać. Trochę odpoczywamy jadąc schowani przed nim lasem na odcinku z Miedar w zasadzie aż do Wojski. Tam zaczyna się mordęga. Odkryty teren i wieje z dziesiątej. W Kotkowie robimy na przystanku krótką pauzę. To zaledwie kilkanaście kilometrów. Chyba jednak bardziej dopada nas zmęczenie psychiczne. Niby naciskasz, a na liczniku 18-22 km/h, 25 przy krótkich zjazdach.
Na odcinku Wielowieś-Dąbrówka było już tylko gorzej. Wiatr centralnie w nas. Nie pomagało nawet chowanie się w tunelu aerodynamicznym. Za Dąbrówką wjeżdżamy do lasu, gdzie robimy krótką przerwę. Przypatrujemy się dwóm bocianom (nie zdążyłem zrobić zdjęcia, gdyż odeszły od nas dalej i nie było już sensu na fotę) oraz zauważamy sporą plantację barszczy sosnowskiego. Oto chyba największy egzemplarz - miał ok 2m:


Ruszamy dalej i po kilkunastu minutach dojeżdżamy do pierwszego punktu podróży - Polany Śmierci.
Pamiętam moje zdziwienie, jak dotarłem tam pierwszy raz w zeszłym roku. Mieszkałem parę lat temu dosłownie kilkanaście km od tego miejsca i nie miałem wiedzy o nim.


Kurhan usypany z ziemi z Polany Śmierci.


Pozostałości budynku, w którym dokonano zbrodni



To jedynie człowiek drugiemu człowiekowi taki los może zgotować.

Po kilku minutach ruszamy w stronę Żędowic, skąd następnie udajemy się nowo odkrywanym szlakiem w kierunku Kośmider. Okazuje się, że jest to całkiem przyjemny i dobrze utrzymany szlak, który na obsypany jest zielenią.



Po drodze mijamy też obszar wielkiego pożarzyska z 1983r., gdzie obecnie rosną równo posadzone i tej samej długości sosny.

Docieramy do Kośmider, skąd asfaltem udajemy się w stronę Lublińca. To już ponad 60 km, lecz mimo trudnego początku nie czuć zmęczenia.

Z Lublińca ścieżką rowerową wzdłuż DK 11 do Posmyku, gdzie za dwa tygodnie odbędzie się Bieg Katorżnika. Następnie do Baru u Celiny na regeneracyjny posiłek: rosół oraz pierogi (ja tym razem wybieram ruskie)


Ruszamy dalej, mamy dobry czas więc chcemy zajechać do Rezerwatu Jeleniak-Mikuliny. Zrobiłem foty pod panoramę, jednak nie zauważyłem, że szkiełko przy obiektywie było zabrudzone. Zdjęcia nie wyszły wyraźne, więc jest dobry argument do ponownej wizyty.

Jedziemy do Kalet, tym razem z na odcinku z Bruśka wybierając zamiast asfaltu biegnącą nieopodal Leśną Rajzę. Ostatnie burze dały się we znaki okolicznym lasom:


Widać efekt pobrudzonego szkiełka obiektywu, ale to zdjęcie jeszcze zostało przyjęte :)

Trochę błądzimy i omijamy Kalety (dobrze, że nie wyjechaliśmy na Zielonej :D). Z Kalet standardowo autobaną przez Głęboki Dół.

Super wycieczka i jedenasta setka w tym roku :). Forma wyraźnie rośnie - teraz setka staje się tradycją w ramach niedzielnych porannych wypadów.




Wycieczka kolejką wąskotorową

Sobota, 25 lipca 2015 · Komentarze(0)
Rozpoczynamy dzień pełen wrażeń - wyprawa kolejką wąskotorową do Miasteczka Śl. Z kolanem już lepiej, jednak nie jest to ideał.

Szybkie śniadanie, pakowanie niezbędnych rzeczy i ruszamy w stronę stacji Kopalnia Srebra. Mimo, że termometr wskazuje ponad 25 st. C odczuwalna jest chyba nieco niższa, przynajmniej w trakcie jazdy. Jeszcze powietrze nie zostało ogrzane przez Słońce.

Na stację docieramy kilkanaście minut przed czasem, jest chwila na rozpoznanie "terenu":


Napięcie przed przyjazdem pociągu rośnie ;)


Pierwsze chwile to czas na rozpoznanie


Jednak po przejechaniu kilku km zainteresowanie rośnie

:):


Na koniec chwila relaksu nad zalewem


Powrót najkrótszą drogą. Mikiemu dały się we znaki wszelkie atrakcje, całą drogę przespał w foteliku. Dobrze się złożyło, bo 30 min po przyjeździe mieliśmy niezłą burzę, którą obserwowaliśmy już z domu.

Wypad nad zalew

Piątek, 24 lipca 2015 · Komentarze(1)
Mimo napiętego grafiku, udało się wyjść pokręcić po okolicy z Mikim. Ponownie wybraliśmy zalew. W zasadzie przez cały czas zabawa w piasku :)
Sama jazda do łatwych nie należała. Wczoraj niefortunnie uderzyłem się w kolano. Nieco niżej łękotki. Każde mocniejsze naciśnięcie na pedały sprawiał ból. Na szczęście jest poprawa - rano ledwo chodziłem :)

Oby jutro, a szczególnie w niedzielę było wszystko OK.

Szybki wypad nad zalew

Środa, 22 lipca 2015 · Komentarze(0)
Szybki wypad całą ferajną nad Zalew Chechło wieczorkiem po pracy. Mimo, że temperatura była wysoka, a tym bardziej organizmy zmęczone po całym dniu zmagania się z nią (żona tym bardziej po niemal 10 godzinach spędzonych w samochodzie) to i tak fajnie się kręciło.
Fajnie, że przynajmniej chwilę wieczorem można znaleźć na pełny relaks.

Niedzielne rajzowanie z "młynkiem"

Niedziela, 19 lipca 2015 · Komentarze(5)
Kategoria 01. Wycieczki
Dzisiaj kierownikiem wyprawy jest Wojtek. Wytycza trasę i w ogóle.. Umawiamy się na start o 5:00 tym razem spod jego domu, a więc ja potrzebuję ok. 30 min na spokojny dojazd na miejsce. Zmieniającą się niemal co godzinę prognozę pogody na niedzielę śledzę co chwila. Ostatecznie pozostaje deszcz w godzinach 21-23, no może 24. Tuż przed udaniem się na białą salę widzę, że opady ustąpiły - super, wszystko zgodnie z planem :)

Rozbudzam się po 3:00, paręnaście minut przed budzikiem - pada. Mało powiedziane, leje! Weryfikacja ostatniej prognozy, ok 5 powinno przestać. Piszę do Wojtka: "przesuwamy wyjazd o 2h" Po kilkunastu min. ustaliliśmy ostatecznie 6:40, a więc 1h 40 min obsuwy.
Wyjeżdżam trochę wcześniej, więc zanim wsiadam na rower piszę sms: "będę o 6:30" - aby raz przed czasem.. Wojtek odpisuje, że jeszcze przygotowuje solidną podstawę - śniadanie, więc mam się nie spieszyć.
Jest zatem czas na foty:

OK 6:15 droga TG-Nowe Chechło. Zdjęcie tego nie oddaje, było bajecznie po nocnych opadach. Cała woda, która opadła po prostu się unosiła. Od razu wystartowałem na krótko - o 5:40 było 19 st. C.

Zważywszy na ograniczony czas, jaki dysponujemy opcje były dwie: 1. skrócenie trasy (chyba podświadomie odrzuciliśmy na wstępie) 2. ostra jazda non stop.

Zaczynamy spokojnie, chwilę rozmawiając aby rozgrzać nogi. Jedziemy przez Park w Świerklańcu, gdzie spotykamy pierwszych amatorów biegania. Potem wzdłuż zbiornika jedziemy w stronę Dobieszowic, gdzie postanawiamy sprawdzić drogę techniczną przy autostradzie. NIestety  tracimy kilka minut klucząc po polach itp. droga okazała się krótkim odcinkiem, który nagle zanikał.

Wracamy na asfalt, ustalamy że musimy przyspieszyć. Zaczynają się młynki. Czyli wysoka kadencja a'la Christopher Froome. NIe powiem, żebym był jego fanem, ale swoje kręci. Jeżeli mamy mieć wysokie tempo, wysoka kadencja to jedyne wyjście żeby wytrzymać zaplanowany dystans.

Podjazdy z Dobieszowic do Pyrzowic stają się z upływem kilometrów spędzonych na rowerze coraz krótsze i mniej strome. Mimo wszystko i tak Wojtek odjeżdża mi regularnie na każdym. Jestem po prostu marnym góralem i chyba wiele z tym nie da się zrobić :)

Dalej kierujemy się w stronę Zendka i następnie bardzo miłą drogą leśną prowadzącą wzdłuż Brynicy do Winowna. Na tym etapie rower wygląda już podobnie, jak w piątek rano, czyli przed ostatnim myciem :).

Z Winowna szybki przelot do Woźnik, wybieramy 10 km odcinek asfaltem. Cały czas jedziemy w pociągu, zmieniając się co ok 1 km. Prędkość na prostej to przeważnie 30-35 km/h, a były odcinki, na których utrzymywaliśmy ok 38 km/h! Przed Woźnikami podjazd i na wzgórzu ukazuje nam się przyjemna panorama płuc GOPu:


Krótki postój przy sklepie - cola, mapa. Ustalamy dalszą trasę: Zielona i Kalety. Do Zielonej mimo, że lasem tniemy przez ten odcinek 25-30 km/h, jedynie na ostatnim km zwalniając do ok 20 km/h. Ręce mam już całe zabłocone, twarz podobnie :). W Zielonej krótki odpoczynek na polu namiotowym, gdzie można zmyć z siebie pobrane z lasu dobra :).

Do Kalet postanawiamy jechać asfaltem, tutaj nieco spokojniej - ok 25-27 km/h po asfaltowej przydrożnej ścieżce rowerowej.

W Kaletach ponownie postój przy sklepie - banany, baton, suszone morele, płyny. Jedziemy dalej - cel Leśny Bar u Celiny.
Ruszamy wpierw asfaltem i nadal prędkość wysoka, poza podjazdami non stop ponad 30 km/h. Następnie wjeżdżamy do lasu, pierw autobaną, następnie po piachach docieramy do Piłki.

Tam posiłek - rosół, pierogi z mięsem (polecamy!) i płyny. Po takiej podstawie ruszamy dalej.

Robimy krótki postój przy Rezerwacie Jeleniak-Mikuliny:


Tempo powrotne jest niewiele niższe. Dojazd odcinkiem asfaltowym do Kalet ponownie niemal non stop ponad 30 km/h. To już ponad 110 km, więc w Kaletach robimy jeszcze kilkunastominutową przerwę. Następnie autobaną przez Głęboki Dół do Pniowca. Następnie na odcinku leśnym rozłączamy się, Wojtek jedzie w stronę Chechła, ja z kolei prosto do domu.

Młynek był niemal na całej trasie za wyjątkiem odcinków poświęconych rozgrzaniu mięśni czy to na początku, czy po odpoczynku oraz w trakcie podjazdu do zaplanowanego miejsca postoju. Śr. kadencja na tych 130 km wyniosła 79 (max to 120! :) ), a 48 min jechałem kadencją pow. 90 :) To jest zatem młynek!

Rozjazd po wczorajszej dwusetce

Piątek, 17 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki
Krótki wypad w celu umycia roweru - aż wstyd przyznać, ale niektóry bród pamięta ostatni BO :/ Następnie podjechałem jeszcze nad zalew. Ku mojemu zdziwieniu nogi szybko się zregenerowały, nie są świeże, jednak spodziewałem się większej walki z nimi.

Plażing z Mikim

Piątek, 17 lipca 2015 · Komentarze(0)
Wieczorny wypad nad zalew. Słońce jest już słabsze więc można było chwilę z MIkim pourzędować nas wodą. Nogi po tych kilku godzinach w jeszcze lepszym stanie :)

Dwusetka solo

Czwartek, 16 lipca 2015 · Komentarze(5)
Kategoria 01. Wycieczki
Przypominam sobie rok 2009, kiedy odkurzyłem mojego kilkunastoletniego Giant'a oraz Żony "No Name'a" i zaczęliśmy podróżować po okolicy. Były to raczej niedzielne, popołudniowe przejażdżki. W kolejnym roku mój rekord trasy wyniósł 50,5 km.. W 2011 odnotowałem rekord niewiele większy - ponad 60 km. Z resztą w 2012 było podobnie. W 2013 r. pojawiła się pierwsza setka, a dokładnie 128,92 km na Leśnej Rajzie - rajdzie organizowanym przy okazji otwarcia ścieżek rowerowych LR. Wycieczka na pewno przełomowa, w trakcie której poznałem masę ciekawych osób, które zainspirowały mnie do dalszych wojaży i z którymi z wielką przyjemnością pokonuję kolejne kilometry :). W zeszłym roku pamiętna Góra Św. Anny i rekord trasy 141 km.

W tym roku jednym z postawionych celów to pierwsza dwusetka w życiu. Wstępnie próba planowana była na wtorek, jednak zła pogoda pokrzyżowała moje plany. W sumie dobrze się złożyło, bo jeżeli uda mi się uzyskać zaplanowany wynik dystansu uczczę tym samym trzecie zwycięstwo Rafała Majki w Tour de France :).

Ruszam zatem tuż przed siódmą rano. Pierwszy cel to Częstochowa. Jadę od początku "na krótko" i do Koszęcina jest chłodno (14 st. C). Potem Słońce robi już swoje i temperatura szybko rośnie. Pierwszy odpoczynek robię po 41 km. Raczę się przygotowanym własnym izotonikiem: ananas, arbuz, cytryna, miód, woda. Rewelacyjny smak, mam nadzieję że przynajmniej w części będzie tak dobrze działał na organizm, jak smakuje.

Przed 10:00 docieram na Jasną Górę, trochę klucząc po Częstochowie. Wpierw zauważyłem znak, kierujący pielgrzymki - jednak one poruszają się zazwyczaj pieszo, nie rowerami szosowymi. Nie chciałem już zawracać i pokonuję drogą gruntową ok 0,5 km w tempie 15 km/h :(.

W końcu jednak dotarłem, chwila przerwy na Jasnej Górze:

gdzie oczywiście spotykam liczne pielgrzymki.

Obowiązkowa fota na Al. Najświętszej Maryi Panny:


Dalej udaję się do Olsztyna, po drodze spotykam trenujących kolarzy klubu BDC Kolejarz-Jura Częstochowa.

W Olsztynie na ryneczku posilam się i kieruję prosto w stronę Biskupic.


Podjazdy na Jurze oraz temperatura oscylująca wokół 30 st. C dają mi się we znaki i popełniam błąd nawigacyjny - zamiast jadąc w kierunku Żarek, wjeżdżam do miejscowości Poraj. No trudno w takim wypadku będę uciekał z Jury i bliżej domu zdecyduję co robię dalej.


Zalew Porajski

Cały czas dokucza mi delikatny co prawda, jednak i tak wiejący prosto w twarz wiatr. Zmęczenie również daje się we znaki.
Mimo wszystko i tak w miarę szybko docieram do Woźnik, skąd kieruję się w stronę Kalet. Postanawiam jednak pokręcić po okolicy, aby uzupełnić zaplanowaną dwusetkę. Końcówka to walka ze zmęczeniem i .. samym sobą. Ostatnie kilometry takiego dystansu uzupełniając po okolicznych drogach, nie mając innego celu do którego chcemy dotrzeć oprócz założonego dystansu wpływa katastrofalnie na motywację. Mimo wszystko dokręcam tą dwusetkę :)

Od początku miałem szacunek przed tym dystansem, nawet mając na liczniku 120-140 km nie byłem pewien, czy uda się go pokonać. Zawsze coś może się przytrafić, awaria, kontuzja. Jestem zadowolony, że udało mi się przesunąć granicę pokonanego dystansu.
W organizmie ludzkim drzemią wielkie siły i nawet nie zdajemy sobie sprawy ilu z nich nie wykorzystujemy. Jeszcze kilka lat temu dystans 30 km robił na mnie wrażenie, a teraz.. Już zaczynam myśleć o celu na kolejny roku :)


Park Krajobrazowy Lasy nad Górną Liswartą

Niedziela, 12 lipca 2015 · Komentarze(3)
Kategoria 01. Wycieczki
W trakcie ostatnich paru dni  umówiliśmy się na niedzielne rajzowanie. Następnie Wojtek poprosił mnie o propozycję wycieczki, więc rzucam temat Park Krajobrazowy Lasy nad Górną Liswartą. Propozycja została przyjęta, a więc jedziemy.

Pobudka w niedzielę rano o 3:55.... o zgrozo! No nic, ostatnim razem dałem d..y na całego, więc nie ma wymówek. Wstaję i szybko robię tosty. Do tego maślanka ;).

Tak najedzony i spakowany (w większości dnia poprzedniego) ruszam na miejsce zbiórki. Na rower wsiadam dokładnie o wschodzie słońca, które w Tarnowskich Górach w dniu dzisiejszym miało miejsce dokładnie 4:47.



Przyjeżdżam na miejsce zbiórki pierwszy. Jest rześko - całe 6 st. C. Kuźwa, przecież mamy lipiec !!!
Wojtka jeszcze nie ma, więc aby nie marznąć jadę mu na spotkanie. Do tej pory spotkałem jedną osobę - taksówkarza.

Po krótkim powitaniu ruszamy od razu w stronę Kalet, najkrótszą możliwą drogą, tak aby przejechać jak najwięcej po Parku Krajobrazowym Lasy nad Górną Liswartą. Jest zimno, Wojtkowi temperatura doskwiera w dłonie, mnie w nogi. Ale jedziemy. Tempo w okolicach 20-23 km/h.

Po drodze do Kalet Wojtek pokazuje mi słynny Cis Donnersmarcka. Tutaj można poczytać conieco na temat tego wiekowego drzewa. W zasadzie dotychczas podążając nieraz Pętlą z Cisem Donnersmarcka myślałem, że jest w całkiem innym miejscu  :).

Za Strzebiniem robimy krótką przerwę w polu. Następnie nieznanym wcześniej  szlakiem prosto docieramy do Boronowa.

Słońce jest coraz wyżej, jednak temperatura cały czas mozolnie pnie się do góry. W tym miejscu było zdaje się ok 10 st. C.

Natrafiamy też na ciekawy przejazd:

Tylko gdzie jest mikrofon? Na szczęście mimo wczesnej pory dróżnik otwiera po chwili szlaban.

W Boronowie krótka narada i przegląd miejscowej mapy:

Krótko mówiąc, jest gdzie jeździć Chyba będzie to miejsce wypadowe do kolejnych eskapad.

Z Boronowa szybki przejazd do Herb, gdzie wpadam jak oparzony za potrzebą (maślanka? ;) ) na stację benzynową, a tam kolejka przez cały sklep - pielgrzymka z Dolnego Śląska na Jasną Górę - pozdrawiamy starsze Panie i Panów :/

OK, po wszystkim ruszamy już na oczekiwany szlak. Jest super, czasami całokształt tylko trochę psuja piaski:


Czasami zjawiskowo:


Tereny bardzo przyjemne, już mam ochotę planować kolejny wypad. Jakoś wyprawy szosą bardzo pozytywnie nastawiły mnie na wycieczki w te strony.

Dodatkowo okazuje się, że Wojtek jechał już tym szlakiem wiosną, przy okazji pewnego rajdu Zabiera mnie w ciekawe miejsce przy drodze, gdzie po 55 km robimy przerwę.



Miejsce jest malownicze, staw zaopatrywany jest wodą z pobliskiego strumyka za pomocą dość oryginalnego rozwiązania



Następnie trafiamy na szlak niebieski. Tak rozmawiając jedziemy trzymając się szlaku, nie patrząc na mapę. I to był błąd, gdyż obcinamy połowę trasy przez Park Krajobrazowy, jaką mieliśmy pokonać. Dodatkowo wydaję się po śladzie na Endo, że kilometrowo wyszło podobnie. No cóż będzie zatem dobry powód aby tu wrócić, jeszcze pewnie w tym roku.

Krótki odpoczynek na rynku w Lublińcu, piję pepsi. Udajemy się następnie do Celiny, aby posilić się wyśmienitymi pierogami. Zachęcam Wojtka do jazdy moim dawnym szlakiem - może od tej strony na niego trafię ;). Udaje się !!

W Barze u Celiny robimy dłuższą przerwę na regenerację.

Ruszamy następnie znaną nam trasą do Kalet. Drugi odcinek po szosie pokonujemy w szybkim tempie kolejno wychodząc na zmiany. Chwila odpoczynku w Parku na Jędrysku i powrót przez Głęboki Dół. Chwilę potem Wojtek jedzie w swoją stronę, ja przez Pniowiec znaną mi drogą do domu.

Fajna wycieczka, dużo kilometrów, szkoda tego odcinka na Liswarcie. Ale trudno, będzie okazja do powrotu..

PS. Amplituda temperatury wyniosła w trakcie wycieczki.. 21 st. C.

Kalety - rodzinnie

Sobota, 11 lipca 2015 · Komentarze(0)
Dzisiaj pierwszy dzień tygodniowego urlopu. Plany są ambitne, zobaczymy jak będzie z realizacją.

Na dzisiaj zaplanowany rodzinny wypad rowerem do Kalet. Zaczynamy od budowy podstawy - łosoś w sosie brokułowo-śmietanowym:


Mama ma talent :)

OK, po drzemce Mikusia, ruszamy. Nie pędzimy szybko, tak żeby się przejechać. W tą stronę postanawiamy jechać przez Mikołeskę. Po godzinie meldujemy się w Parku na Jędrysku. Tam Miki zdobywa plac zabaw, przy okazji znajdując robala:


Czas wracać, tym razem przez Głęboki Dół.