Dzień 4 - gdzie ta Warszawa

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(0)
Dzień 4 9.07.2018

W tym dniu pobudkę mieliśmy nieco później, bo o 7:00. Aż wstyd się przyznać ;), takie z nas leniuchy.
Musze się pochwalić, że w porównaniu do zeszłorocznej wyprawy, moja organizacja jest zdecydowanie lepsza. Zdarza się nawet, że jestem "wyrychtowany" przed Krzysztofem. Moje morale wystrzeliwują do góry, gdy słyszę od niego pochwałę w tym względzie. Oprócz bagażu doświadczenia ważna jest nawet w tym względzie forma fizyczna i tym samym koncentracja. Pamiętam doskonale, jak w zeszłym roku szukałem przez 10 min po całym pokoju buffa, który schował się pod kaskiem.

Początek dzisiejszej trasy jest bardzo malowniczy, teren niezbyt trudny. Jadąc zastanawiamy się gdzie robimy przerwę na obiadokolację. Mimo nieco późniejszej godziny wyjazdu celujemy w Nowy Dwór Mazowiecki, może nieco bliżej, chociaż może być ciężko z punktami gastronomicznymi.



Mniej więcej 30 km przed Warszawą zaczynają się single tracki. Warunki wymuszają częste przeprowadzanie roweru.

Fot. Barbara (Natan Team)
Nawet jeżeli odcinkami można było jechać, to prędkości rzadko przekraczały 20 km./h.



Jest jednak bardzo malowniczo, cały czas trasa biegnie tuż przy Wiśle.

Fot. Barbara (Natan Team) - Stanisław walczący na Single tracku.



I tak jedziemy sobie w czwórkę, niezbytnio się spiesząc. Znajomi informują nas o pytonie krążącym w okolicy - obyśmy się nie natknęli :).



To jaki trudny był ten odcinek przed Warszawą pokazują dwie awarie w rowerze Marcina. Skończona liczba trytytek jest w stanie zastąpić każdą śrubę, czy zerwane mocowanie.


Fot. Ekokrzychu - o tutaj przełóż

Na tym 30 km odcinku mija nas kilku innych uczestników, pozdrawiamy się. Nagle z krzaków wyłania się... Bartek! No to teraz się będzie działo. Pełni pozytywnej energii atakujemy dalej.

Po single tracku jeszcze przed wjazdem do centrum W-wy mała niespodzianka.

Fot. Barbara (Natan Team) - czy może być jeszcze więcej piachu?


Fot. Bartek
W Warszawie meldujemy się o 16-tej - czas na posiłek. To jedna z wielu sytuacji na tym maratonie, kiedy trasa weryfikuje nasze plany. Wstępnie planowaliśmy posiłek kilkadziesiąt km dalej. Jest upalnie, szukamy jakiegoś dogodnego miejsca. Łapiemy przydrożny bar, w którym są całkiem przyjemne zapachy. Decydujemy się na posiłek.
W trakcie posiłku Marcin wspomina, że chciałby spróbować zmieścić się w 6 dniach. Patrząc na ostatnie kilometry jestem sceptyczny. Wiemy też, że czekają nas jeszcze trudne odcinki.



Tuż po wyjeździe ze stolicy cywilizacja się kończy. Ponownie podróżujemy w zaciszu lasów i łąk.



Posiłek i krótka regeneracja pozytywnie wpłynęły na naszą formę i morale.



Widoki są piękne..



a teren bywa różny..



Marcin na trasie Wisła 1200.

Pod koniec dzisiejszego dnia spotykamy bardzo miłych Państwo, którzy oferują lemoniadę oraz szybki warsztat wszyskim uczestnikom maratonu. Obserwują na bieżąco pozycje zawodników i jak tylko jakaś grupka, czy jadący(a) solo się zbliża od razu wychodzą ze świeżą lemoniadą. Spędzamy chwilę z tymi przemiłymi ludźmi i tak dojeżdża do nas ekipa Giant'ów (Natan Team) - razem udajemy się do tego samego hostelu na nocleg. Krótko po ustawieniu rowerów w kotłowni, ustalamy godzinę startu na 5.



W naszej grupie ostatecznie poddajemy tą godzinę dyskusji i demokratycznie utrzymujemy.



Dzień 3 - pierwsze kryzysy

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(0)
Dzień 3 8.07.2018

Po wczorajszych 230 km i 7 godzinach snu (optymistycznie), na rowerach siedzieliśmy już przed 7:00. Co prawda schodząc po rowery poruszamy się po stopniach, jak to określił Marcin: jak rezydenci domu starców, brakuje nam tylko balkoników..
Każdy odczuwa trudy maratonu. Nie mam tu na myśli zmęczenia, bo to jest oczywiste, ale mniejsze/większe stany zapalne, jakie pojawiają się przy takim wysiłku. Ja zaczynam odczuwać ścięgno Achillesa w lewej nodze, Marcin prawe kolano.. Można tak wymieniać. Jednak dopóki organizm (a w zasadzie głowa) pozwala, walczymy.

Wiemy co nas czeka - Góry Pieprzowe. Wspominał o nich Leszek Pachulski jeszcze w schronisku. Z zajazdu kierujemy się do najbliższej stacji benzynowej - ruszamy przed śniadaniem, a kanapki i kawa wykonują dobrą robotę. Spotykamy tam kilku uczestników maratonu.

Po kilku kilometrach zaczyna się podejście - dokładnie, nie jest to podjazd, tylko podejście z rowerami. Miejscami jest tak stromo, że na czas przekładania nogi muszę zaciskać obydwa hamulce w rowerze żeby nie stoczył się (pewnie razem ze mną) na Kolegów.



Po kilkunastu minutach zmagań z grawitacją, meldujemy się na szczycie. No i fota naszego teamu :)


Od lewej: Mariusz, ja, Krzysztof, Marcin, Bartek.
fot. Ekokrzychu

Następnie mamy dużo odcinków asfaltowych. Nie oznacza to łatwego i szybkiego przejazdu. Nawierzchnia sprzyja, jest jednak trochę wzniesień. Większe podjazdy postanawiam pokonywać drepcząc z rowerem, żeby nie nadwyrężać mięśni i kolan, ale przede wszystkim Achillesa.
Na równych odcinkach jedziemy "gęsiego".

Fot. Bartek

Trasa nie jest łatwa - dystans, temperatura oraz teren dają się we znaki. Poniżej zdjęcie Barbrary z ekipy Natan Team. Przez nas mianowanych ekipą Giant'a - wszyscy jechali na charakterystycznych Giant Anyroad Advanced 1 2018 - przyp. ja na Giant Anyroad 1 GE 2018. Gdy spotykaliśmy się na trasie proponowałem podmiankę ;).

fot. Barbara (Natan Team)

My nadal podążamy naszą zwartką "piątką". Czasami trasa prowadzi przez środek pola. Zasady są jednak ściśle określone - trzymamy się śladu.


fot. Bartek

Siły dodaje rewelacyjna suszona wołowinka (zapewniona przez organizatora). Jest to fajne rozwiązanie przy pokonywaniu dłuższych dystansów - dostarcza dużo kalorii, przy czym należy pamiętać o płynach.


Tak, czy owak należy zjeść dobry posiłek, dostarczyć organizmowi potrzebnych kalorii, składników. Fajną restaurację łapiemy w Puławach - co prawda jest trochę oddalona od trasy maratonu (przypomnę, że po zjeździe z trasy należy wrócić do tego samego punktu, w którym się ją opuściło), jednak dobre jedzenie to podstawa - w końcu to nasze paliwo.




W trakcie posiłku dyskutujemy na temat miejsca naszego noclegu. Nie jest to łatwe, gdyż za nieco ponad 20 km mamy Dęblin, tam nocleg znajdziemy bez problemu. Natomiast jeżeli chcielibyśmy jechać dalej, to mamy ok 40 km odcinek do kolejnych miejsc noclegowych, jakie wskazuje nam dosyć popularna wyszukiwarka. Pomiędzy tymi miejscami na odcinku 40 km może być problem - w skrócie nie ma tam nic oprócz Wisły, łąk, pól i lasów. Ostatecznie odsuwamy decyzję, zobaczymy jak będzie dalej.








W Dęblinie Bartek decyduje się zostać na nocleg - w trakcie kilkudniowego ultramaratonu wizja kolejnych 40 km do noclegu, w warunkach nie do końca wiadomo jakich - na podstawie w/w wyszukiwarki wiedzieliśmy na pewno, że nie będzie to asfalt - i to w momencie najmniejszego kryzysu, zwątpienia - jest decydujące. W ogóle w trakcie kilkudniowej jazdy, kiedy codziennie pokonujemy długie dystanse, organizm regeneruje się w niewielkim stopniu. Cały czas nasuwają się myśli: no cholerę to wszystko, a może po prostu usiąść i odpocząć, itp. najważniejsza jest wewnętrzna oraz zewnętrzna motywacja. Jak to Stanisław ujął w bodajże 5-tym dniu: " tutaj słabych zarówno w kontekście fizycznym, jak i psychicznym już nie ma".

Fot. Bartek - zdjęcie wykonane przed decyzją o odłączeniu się od grupy

Wszyscy mamy nietęgie miny, chodzi nam o zespół, nie przyjechaliśmy tutaj aby wygrać tą imprezę. Z resztą chyba nikt z nas nie byłby w stanie - w tym czasie, na takim poziomie wytrenowania. My decydujemy się atakować i walczyć dalej. Wymieniamy się z Bartkiem numerami telefonów, zakładamy dalszą współpracę (informacje o trasie itp.).

Kolejne kilometry faktycznie nie należały do łatwych - był piach oraz kilkadziesiąt kilometrów betonowych płyt. Wytrzęsło nas okropnie. Dziwię się, że nasze kręgosłupy oraz ramy rowerów to wytrzymały.



Koniec dnia, my ciągle mamy ok 20 km do noclegu.



W miejscu noclegu meldujemy się po 10-tej w nocy... gości nas miejscowy leśniczy z żoną, robią sobie z nami zdjęcia. Bardzo przyjemnie nastawieni ludzie.

Trasa nie była łatwa, do tego nadrobiliśmy nieco kilometrów (obiad i nocleg). Siedząc na balkonie, wpatrując się w ciemny las jednogłośnie podejmujemy decyzję o nieco późniejszym starcie w dniu jutrzejszym o godz. 8:00.



Dzień 2 - asfaltowo

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(0)
Dzień 2 7.07.2018

Wczoraj leżąc w łóżkach obserwowaliśmy wciąż jadących uczestników maratonu, Złote Poduchy gwarantowane :).

Sklep (do którego mieliśmy rzut beretem - prowadziła go właścicielka pensjonatu) był otwarty od 7:00, więc poczekaliśmy na świeże pieczywko. A co tam, inni walczą o czas, my mamy złote poduchy i chrupiące bułeczki ;). Zapinamy sakwy i o 7:32 ruszamy na trasę.

Chwilę po starcie dołącza do nas Rafał, który miał nocleg nieopodal. Początek nie należał do najłatwiejszych - typowy single track tuż przy rzece.



Jedziemy spokojnym tempem, odczuwam oczywiście zmęczenie po  wczorajszym dniu (organizm nie jest w stanie w 12 godzin zregenerować się w pełni po niemal 170 km pokonanych rowerem - w tym kilkudziesięciu w terenie). Nadal tempo jest raczej spacerowe, nastawione na przejazd trasy w limicie.


Opactwo Benedyktynów w Tyńcu


W Krakowie

Chwilę później dołącza do nas Bartek, który będzie współtworzył nasz zespół niemal do mety.



Po chwili odłącza się od grupy Rafał, zdaje się tempo nie spasowało.
Jedziemy dalej już w czwórkę, razem z Bartkiem. Trasa biegnie po wyasfaltowanych wałach. tworzymy pociąg, który w większości prowadzi Krzysztof. Nam pozostaje jedynie co chwilę wydawać okrzyki - wolniej, Krzysztof zwolnij, ... :)

Fot. Bartek

Chwilę później dołącza do nas Mariusz, którego współtowarzysz poprzedniego dnia nabawił się kontuzji i musiał zrezygnować z dalszej rywalizacji. Rozmowa klei się od początku.. już do samego końca ;). Dajesz z nami, w grupie siła! - stwierdzamy. Jest nas pięcioro.


Fot. Bartek
W takim składzie pokonujemy trasę dzisiejszego dnia. W trakcie mała niespodzianka, po zdjęciu kasków i okularów okazuje się, że z Bartkiem poznaliśmy się już kilka lat wcześniej - mieliśmy okazję pracować przez pewien czas w jednej firmie :).


Fot. Krzysztof

Dzisiaj mamy wiele dłuższych, asfaltowych przejazdów, zdarzają się jednak trudniejsze odcinki.

Fot. Bartek
Do przedmieść Sandomierza docieramy o 20:30. Czas jazdy netto to ponad 10 godzin, dokładnie 10:00:30 - mój rekord.

Lądujemy w zajeździe tuż przy stacji benzynowej, gdzie spotykamy kilku innych uczestników maratonu. Kolejni dojeżdżają tuż po nas. :)
Szybko doświadczamy prohibicji w Sandomierzu i niestety najlepszego izotonika na stacji po 22 nie kupimy :(. Chwilę przesiadujemy na tarasie zajazdu. Szybko uciekamy się do pokoi - konieczna regeneracja.


Dzień 1 - to kiedy ten nocleg..

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(0)
Dzień 1 6.07.2018

Start zaplanowano na godz. 8:00 - oczywiście dla tych wszystkich, którzy zjawią się na nim o czasie. Dla spóźnialskich odpowiednio później, będą mogli wystartować o dowolnej godzinie ;). Szybkie śniadanko oraz pobranie zestawów śniadaniowych (bułki i banany), ostatnie sprawdzenie sprzętu, pompowanie tubeless'ów oraz dokumentacja startu.



Start zaplanowano nieco poniżej schroniska, żebyśmy się nie pozabijali na stromym, szutrowym zjeździe. 1200 km przed nami, ale wiadomo adrenalina skacze i każdy na tych pierwszych metrach chce być pierwszy. Początek trasy to zjazd drogą asfaltową do Wisły, z jednym podjazdem, na którym peleton powinien się rozciągnąć.. Na starcie meldujemy się kilkanaście minut przed 8:00, jest więc trochę czasu na pogawędki z innymi uczestnikami.





Tymczasem Marcin wprowadza jeszcze drobne poprawki w mocowaniu bagażnika, zauważamy pewien słaby punkt, postanawia jednak przejechać dzisiejszy etap bez większych zmian.


Fot. Bartek.


Fot. Bartek
Po okrzyku z ok. 200 gardeł "Wisła 1200" nastąpił start.

Zjeżdżamy z Baraniej Góry, stawka się rozciąga. Pierwszy podjazd mniej więcej w połowie całego zjazdu ze schroniska dzieli stawkę. W tym momencie słaby punkt mocowania bagażnika u Marcina daje o sobie znać. Krzysztof pojechał dalej, ja zatrzymuję się. Okazuje się, że pomagam jedynie mentalnie, gdyż Marcin daje radę sam usunąć problem. Po chwili ponownie jedziemy w trójkę.

Fot. Bartek

Pierwszych 50 km to sielankowa jazda w większych grupach. Od początku nie forsujemy tempa, oszczędzamy siły.



Po 50-tym kilometrze wjeżdżamy na wał Zbiornika Goczałkowickiego. No i można powiedzieć, że od tego momentu zaczyna się faktyczny maraton, albo inaczej - ostry start.

W takim terenie jedziemy z prędkością oscylującą w okół kilkunastu km/h. Szybciej i tak się nie da. Nadal nie wiemy jeszcze czego spodziewać się dalej.

Fot. Bartek

Wyścig jest w początkowej fazie więc jedziemy w większych grupkach, które przerzedzają się w miarę upływu kilometrów.



Po ok 100 km pierwsza awaria. W moim rowerze pęka mocowanie bagażnika. 



Na szczęście awarię szybko usuwamy - po prostu wywalam odłamaną część, regulując wysokość bagażnika. Po 5 min można jechać dalej. Jest to bagażnik, który przejechał ze mną zeszłoroczną wyprawę. W zasadzie po tej modyfikacji wydaje się stabilniejszy ;).

Końcem dnia niebo zasłaniają ciężkie, burzowe chmury. Przed burzą nie udaje się uciec, postanawiamy przeczekać przynajmniej okres wyładowań. Schronienie znajdujemy w pobliskiej żwirowni - tak schodzi nam ok 1,5h. Przy tej okazji posilamy się i ... obserwujemy wyprzedzających nas zawodników.



Później kręcimy  jeszcze do prawie 20-tej i w niewielkiej miejscowości nieopodal Skawiny znajdujemy niedrogi nocleg.

Leżąc w łóżkach, przeglądając aktualne pozycje (można prześledzić historię na http://event.trackcourse.com/view/wisla-1200-2018) jednogłośnie stwierdzamy, że organizator szykuje już dla naszej trójki specjalne wyróżnienie -> zapowiedziane były Złote Kalesony - a dla nas Złote Poduchy..



Dzień -1 - dojazd do Schroniska Przysłop

Piątek, 6 lipca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria 03. Wisła 1200
Dzień -1 5.07.2018

Pamiętam jak w zeszłym roku jesienią, odczuwałem już trudy sezonu rowerowego (a z perspektywy czasu widzę, że po Ścianie Wschodniej nie pozwoliłem organizmowi odpowiednio się zregenerować) i szukałem wyzwań na jego końcówkę, odezwał się Krzysztof z propozycją udziału w pierwszej edycji ultramaratonu gravelowego Wisła 1200.
Poczytałem, przejrzałem zdjęcia, zapowiedź organizatora ... miałem pewne wątpliwości. Wpierw myśleliśmy o wyprawie na ten rok południową granicą Polski - śladem GMRPD. Obydwa warianty oceniałem wówczas jako duże wyzwanie. Niezależnie od wyboru już we wrześniu wiedziałem, że trzeba będzie solidnie przygotować się do kolejnego roku. Zatem silne postanowienie - biorę się za siebie!

Skończył się sezon rowerowy 2017, dałem organizmowi ok 2-3 tygodni na odpoczynek, po czym rozpocząłem treningi. Plan był taki, żeby w okresie zimowym możliwie dużo popracować nad ogólnym rozwojem, ze szczególnym naciskiem na tzw. mięśnie głębokie, siłę. Ogólny plan na okres połowa października-marzec wyglądał mniej więcej tak:
- poniedziałek - trening obwodowy;
- wtorek - trening siłowy;
- środa - trening obwodowy;
- czwartek - trening siłowy;
- piątek - regeneracja, pływanie;
- sobota i/lub niedziela - przejażdżki rowerowe.
Generalnie plan został zrealizowany - oczywiście nie w każdym tygodniu udawało się zrobić wszystko w 100%, jednak zimę uważam za dobrze przepracowaną.

W marcu trafiłem na książkę "Trening z pulsometrem" Joe Friel'a, która otworzyła mi oczy na wiele aspektów jazdy rowerem, treningu w ogóle. Polecam każdemu. Niestety było już za późno, aby ułożyć kompletny roczny plan treningowy, jednak udało mi się wdrożyć pewne jego elementy :).
Generalnie patrząc na prędkości, liczbę PR"ów segmentów na Stravie , czy też badaną wydolność na czasówkach tempowych, wzrost formy jest zauważalny.

W międzyczasie do naszej dwójki dołącza Marcin. Jest nas zatem trójka - będzie raźniej, większy pociąg i przede wszystkim weselej ;).

Założenia wstępne to zmieścić się limicie 200 godzin. Jak będzie dalej, zobaczymy. Generalnie (przynajmniej w oficjalnych wypowiedziach) nie chcieliśmy się zaginać. Chociaż Marcin wspominał o tym, że fajnie będzie, jak ukończymy w 6 dzień.

Sakwy z bagażem + namiot karimata i śpiwór dało łącznie 11,9 kg.



Tuż po wrzuceniu wszystkiego do sakw, otrzymuję powiadomienie na telefonie o nowym filmie na kanale Rafała Buczka:
https://www.youtube.com/watch?v=KtJaR_1HIfs
Przyznam, że Lucyna miała niezły ubaw porównując moje 11,9 kg do "sakiewek" (?) Rafała... ale kto nie ma w nogach, ten ma w sakwach ;).

Start w piątek o 8:00 spod Schroniska Przysłop. Dlatego już wcześniej zdecydowaliśmy, z czwartku na piątek nocujemy w schronisku, aby wypoczęci ruszyć w trasę.
Podobny plan miało niemal 200 uczestników maratonu, co dokumentuje Bartek.



Fot. Bartek

Żona podrzuca mnie i Krzysztofa do Wisły na parking, skąd dalej ruszamy delikatnym podjazdem do schroniska. Wtedy też orientuję się, że nie wziąłem kamerki.. :(

Krzysztof zaraz po wpisie na listę startową zarezerwował nocleg - mamy zatem "dwójkę" z łazienką (rezerwowana jeszcze przed deklaracją Marcina). Noclegi szybko się "rozeszły", jednak Marcinowi udało się załapać w zamian za kogoś, kto zrezygnował ze swojej rezerwacji. Był to co prawda pokój chyba 10-cio osobowy, ale zawsze. Jakież było jego zdziwienie, jak wieczorem w czwartek popijając piwko dowiedział się o naszej zarezerwowanej "dwójce" stwierdził z kamienną twarzą: "Jaja sobie robicie" :).


Niektórzy już pod schroniskiem zaczęli biwakować. Fot. Barbara

Wieczorem kolacja (zapewniona przez organizatora)..



.. odebranie zestawów startowych (czapeczki z numerem startowym, buff, tracker, powerbank, oraz wołowinka)..

.. odprawa. W jej trakcie Leszek Pachulski przypomina główne założenia regulaminu, wskazuje na trudne odcinki trasy (kto je spamięta.. - jestem przekonany, że wtedy niewiele osób było świadomych co ich czeka - łącznie z nami ;) ). Kończy krótkim hasłem:
"Pamiętajcie, że prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu. Prawdziwi mężczyźni żują pszczoły!" :)



Czas na odpoczynek




Jazda testowa przed Wisła 1200

Wtorek, 3 lipca 2018 · Komentarze(0)
Ostatni serwis roweru przed maratonem: czyszczenie i nasmarowanie napędu, obniżenie bagażnika względem pierwotnej pozycji. Krótka jazda testowa i sprawdzenie, czy wszystko jest prawidłowo wyregulowane. Tzw. "grubszych rzeczy" i tak się nie uniknie, więc idę na żywioł. Głupio byłoby jednak tuż po starcie maratonu regulować przerzutki, hamulce itp.

Mikołeska

Niedziela, 1 lipca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria 00. Treningowo
Szybka trasa do Mikołeski. Taki krótki test przed maratonem.

Pożegnanie z Chorwacją - jeszcze raz Wyspa Čiovo

Czwartek, 28 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Ostatnia jazda po Wyspie Čiovo i ponownie trening typu fartlek. Jadę z żalem żegnając okolice, po których dane było mi w ostatnim czasie jeździć.

Zajeżdżam również do poznanego gospodarza, gdzie chciałem kupić ostatnią butelkę wina, niestety był nieobecny.



Na pewno będę chciał jeszcze tu wrócić. Kraj jest przepiękny, a terenów do jazdy rowerem bardzo dużo. Dziwi mnie tak mała liczba rowerzystów - może w okresie wiosny i jesieni jest ich więcej? Generalnie jeżeli ktoś wybiera się w te okolice, to na pewno warto wziąć rower.

Twierdza Klis zdobyta

Wtorek, 26 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Ponowna próba zdobycia Twierdzy Klis. Tym razem nie patyczkuję się i jadę najkrótszą drogą do Splitu, by następnie odbić w stronę Klis. Jazda jest przyjemna, ruch jest niewielki. Wszystko byłoby super, gdyby nie czołowy wiatr. Ale trudno, trzeba walczyć.



Walka wygląda tak, że na prostych trudno utrzymać prędkość 25 km/h - z niecierpliwością wyczekuję jednak powrotu, który mam zaplanowany (co się rzadko zdarza) tą samą trasą.

Po niespełna dwóch godzinach melduję się przy dawnej twierdzy. Niestety wejściówka jest odpłatna, na dodatek nie ma dogodnego miejsca, aby zostawić rower :(. Pozostaje znaleźć dogodną miejscówkę na odpowczynek.



Powrót jest zdecydowanie szybszy - utrzymanie stałej prędkości 30 km/h na całym odcinku nie wymaga większego wysiłku (wiatr w plecy).

Wracając wjeżdżam do centrum Trogir, gdzie jestem umówiony z Lucyną i Mikim :).



Jemy pizzę, lody i wracamy do kempingu - ja rowerem, Lucyna z Mikim taksówką wodną.





Pierwszy melduję się na miejscu ;).

Treningowo po Wyspie Čiovo

Poniedziałek, 25 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Mięśnie względnie zregenerowane, trzeba kręcić. Oczywiście nie realizuję w Chorwacji typowego treningu interwałowego, ale zawsze warto pokręcić w pięknym terenie i przeprowadzić niestrukturyzowany trening typu fartlek.


Klasztor dominikański samostan Sv. Kriza