W końcu lepsze warunki pogodowe pozwalają na wypad całą ekipą. Objeżdżamy Jezioro Żarnowieckie, zajeżdżając przy okazji Elektrowni Żarnowiec. Miki, mimo że przed wyjazdem chyba tylko jemu wiadomą ilość razy okrążył domek, jak tylko pojawia się odcinek szutrowej drogi bez ruchu pojazdów kręcie sam, wypięty z holu. I to przy dosyć silnym tego dnia wietrze.
RAG spisuje się wyśmienicie, no może poza kapciem 300 metrów przed metą..
Pomysł przejazdu szlaku pojawił się już kilka lat temu, jednak po wielu opiniach dotyczących panujących na nim warunków jakoś tak motywator spadał. W końcu jeden z filmów na kanale YT MIkroprzygody, a więc kanału powiązanego z popularnym Bushcraftowy., jaki pojawił się niedawno, natchnął mnie do podjęcia wyzwania. W końcu po zeszłorocznej Wisła 1200 wiele nie może zaskoczyć.
Od razu proponuję wyjazd Krzysztofowi, z którym jechałem Wisłę. Już na drugi dzień otrzymuję zdecydowaną odpowiedź. Pozostaje kwestia dogrania szczegółów. Plan jest następujący: pociąg do Częstochowy, skąd ruszamy na szlak i w pierwszy dzień pokonujemy ok 150 km do Krzeszowic, gdzie mamy nocleg, a w drugi dzień kończymy trasę szlaku dojeżdżając jeszcze pod Wawel, skąd rowerami wracamy do domu. Taki był plan..
Pobudka 2.05 dosyć wczesna - odjazd pociągu 5:49. Dzień wcześniej kupuję bilety oraz ogarniam peron odjazdu, aby tym wczesnym majówkowym porankiem, przy ograniczonej percepcji obrać za cel jedynie dotarcie w odpowiednie miejsce o odpowiednim czasie.
Udaje się, Krzysztof jedzie z Radzionkowa, więc zastaję go rozłożonego na kanapie. Rowery zawieszone na hakach, przed nami ponad godzinna podróż - można się zabrać za śniadanie.
Podróż szybko mija, ruszamy na podbój Orlich Gniazd!
Już od pierwszych kilometrów jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Warunki są rewelacyjne - gravel ponownie pokazuje swoją wszechstronność.
Po trasie zaliczamy najciekawsze skałki, jaskinie - Krzysztof dobrze zna te tereny. W trakcie studiów (geografia) miał okazję ze szczegółami poznać Wyżynę Krakowsko-Częstochowską.
Niemniej, zawsze miło jest wrócić w te urokliwe miejsca. Z resztą Krzysztof dzieli się ze mną ciekawymi faktami, historiami.. jest super.
Podobno kiedyś (dobrych kilka kg temu..) władował się do tego tunelu - jak twierdzi jest z niego wyjście po drugiej stronie ;) - do tej pory nie wiem, czy żartował ;P
Z kolejnymi kilometrami swoje piękno prezentują nam kolejne zamki.
Zamek Bobolice
Niestety po kilku kolejnych kilometrach Krzysztof łapie awarię - pęknięta szprycha. Niestety nie mamy zapasowej, z koła zrobiła się delikatna "ósemka". No nic, hamulec (tzw. v-brake) wypięty - będzie musiał poradzić sobie z przednim. Chociaż niektóre zjazdy, szczególnie te po szutrach, z większymi kamieniami, są dosyć wymagające.
Krzysztof nie zraża się jednak takimi drobnymi "przeszkadzankami" - "Jak tylko można jechać, jedziemy!" I tyle w temacie :).
No wiec lecimy dalej - pod wiatr i pod górkę ciśniemy kilkanaście km/h, ale z górki i wiatrem prędkości są... hmm - trzeba uważać na ograniczenia. Pocieszam Krzysztofa (chociaż nie wiem, czy była taka potrzeba), że jak jedzie szybciej, to jego tylne koło jakby sie prostowało.. chyba nie uwierzył.
Takim sposobem podróżujemy szlakiem rowerowym dalej. Jedynie w dwóch miejscach odbijamy z wyznaczonego szlaku, gdyż omija on ciekawe miejsca.
Pogoda generalnie nam dopisywała. OK, był silny wiatr, jednak jadąc w nowym terenie, odkrywając kolejne kilometry dziewiczego dla nas szlaku, nie zwraca się na to uwagi - korba kręci się jakby sama z siebie.
Jadąc szlakiem rowerowym trafiamy na wiele miejsc, gdzie samochodem nie sposób dotrzeć.
Wraz z opuszczeniem województwa śląskiego, warunki na szlaku są coraz trudniejsze. Na pewno w obszarze Śląska dużo zainwestowano w ten szlak, Małopolska na ten moment postawiła chyba na inne szlaki (Velo Małopolska, Velo Dunajec,..). Pewnie przyjdzie czas na Szlak Orlich Gniazd.
Przed planowanym noclegiem zajeżdżamy do Restauracji na obiadokolację. Tam obmyślamy plan na kolejny dzień. Pierwotnie chcieliśmy dojechać pod Wawel, skąd ruszyć rowerami do domu. Prognozy zmuszają nas do weryfikacji tych planów. Biorąc też pod uwagę awarię koła w rowerze Krzysztofa, decydujemy się wsiąść do pociągu w Krzeszowicach i przyjechać do domu.
Szkoda, jednak i tak udało się przejechać 90% szlaku. Pewnie będzie jeszcze okazja na dokończenie tego odcinka.
Powrót na raty - PKP do Katowic, z Katowic do Tarnowskich Gór sławne "820".
Dzisiaj miał być wyjazd większą ekipą do Wielunia, jednak plany pokrzyżowało PKP i komunikacja zastępcza na jednym z odcinków. Dlatego z Krzysztofem wyruszamy na trasy Leśnej Rajzy.. Początek to dojazd do miejsca spotkania - rynku w TG - trochę jak dzisiejszy Paris-Roubaix.
Szybko uciekamy z asfaltowych nawierzchni, kryjąc się przed silnym dzisiaj wiatrem.
Odkrywamy kilka ciekawych tras.
i miejscówek
Pojawiają się też bliżej nieokreślone obiekty.
Powrót to okresowe zmagania z wiatrem na odkrytym terenie.
Dzisiaj niebo miało być co prawda zachmurzone, jednak w prognozie nie było ani słowa o deszczu. Ten łapie mnie raptem 5 km od domu.
Trochę się rozpadało - w największy opad chronię się pod małym daszkiem. Jak tylko warunki się poprawiły, wyskakuję na trasę. Opad zmusza mnie do modyfikacji trasy - nie chcę wjeżdżać do lasu. Po kilku km okazuje się, że był on jednak miejscowy. Skręcam zatem na leśne dukty. Tym razem poznaje całkiem obce dla mnie trasy Gminy Zawadzkie. Swoją drogą, trzeba będzie je częściej odwiedzać.
Nie ma tutaj leśnych autoban, jednak jest ... kameralnie.
Po dłuższej tułaczce, wracam na znane mi już trasy. Do Piłki na obiad i przez Mikołeskę wracam do domu.
Po weekendzie spędzonym w Ustroniu, zbieram się w drogę powrotną do domu. Oczywiście rowerem :). Żona z Mikim jakieś 2h po mnie wyruszają samochodem. Już początkowe kilometry nie należą do najłatwiejszych - czuję w nogach kilometry ostatnich dni.
Po drodze zatrzymuję się na posiłek.
Przede mną jest trochę kilometrów - muszę kontrolować czas. Niby połowa sierpnia, ale dzień jest już wyraźnie krótszy. Nie chcę, żeby zmrok złapał mnie na trasie.
Po śniadaniu ruszam na Pętlę Beskidzką - w tym roku było już Sveti Jure, czas najwyższy zaliczyć parę naszych podjazdów.
Sam przejazd Ustronia i Wisły - bez problemów. Krótko po wyjeździe z Wisły zaczyna się podjazd na Przełęcz Salmopolską, który nie odpuszcza. Jest ciekawie, czuję wczorajszą setkę. Nogi pieką, ale nie odpuszczam - udaje się nawet wyprzedzić kilku bikerów. Kompaktowa korba daje radę, na wcześniejszej brakowałoby kadencji na trudniejszych odcinkach podjazdu.
Chwila przerwy i zjazd do Szczyrku. Następnie Węgierska Górka i kieruję się w stronę Koniakowa. Teraz mam ok 30 km w miarę płaskiej jazdy - Koniaków to drugi z zaplanowanych podjazdów. Nieco krótszy, niby nieco mniejsze procenty od poprzedniego, ale kilometry w poziomie i kolejne metry w pionie wchodzą w nogi.
Do Ustronia dojeżdżam trochę zbombiony. Temperatura i ponad 1600 m pionie dały się we znaki. A jutro trzeba jeszcze wrócić do domu..
Wybieramy się na weekend do Ustronia. Prognozy są obiecujące, zabieram rower - a w zasadzie jadę do Ustronia szosą bezpośrednio z pracy. Żona wraz z Mikim dojeżdżają samochodem. Jedzie się dobrze, na kolejny dzień mam zaplanowany przejazd po górkach, dlatego nie chcę zbyt mocno kręcić.
Jednak i tak jest co jechać - ponad 100 km i do tego niemal 1k przewyższeń.
Do samego Ustronia dojeżdżam krótko po zachodzie słońca.
Rekordy:
Najdłuższy dystans w ciągu dnia 233,52 km 10.06.2018
Najdłuższy dystans w ciągu m-ca 1 629,23 km 07.2018
Najdłuższy dystans w ciągu roku 7 816,04 km 2017
Największe przewyższenie/wycieczka 1 911 m 2.05.2019
Największa śr, pręd. Pow.100 km 27,84 km/h 26.08.2017
Największa śr, pręd. 50-100 km 28,31 km/h 13.06.2015
Największa śr, pręd. 30-50 km 30,92 km/h 07.08.2018
Prędkość max 71,2 km/h 18.08.2018