Zimno i wietrznie. Wychodzę na szybkie kółeczko. Nie mam pomysłu, więc postanawiam dla odmiany przekręcić trasę treningową, jednak w odwrotnym kierunku. Po drodze postanawiam dołożyć jakieś 2 km, jadąc przez Łubie.
Kolejny dzień na szosie. Chociaż warunki jakie zastałem dzisiaj były nieco gorsze od wczorajszych (pochmurno, zimno i w ogóle nieprzyjemnie), to i tak kręciłem z wielką przyjemnością.
Czasami kręcąc przy lotnisku trafiają się takie smaczki..
Jazda z nieco większym tempem niż wczoraj, jednak również bez zbytniego zagięcia.
Dzisiejszy trening to ustawka z Krzysztofem. W planie mamy podjechać pod kilka wzniesień Garbu Tarnogórskiego, a następnie pętla wokół lotniska.
Pierwsze słowa wypowiedziane przez Krzysztofa to: "spokojna jazda"... na peeewnooo. :) W oczach widziałem już wyciskanie wszystkich dostępnych watów na podjazdach. A jednak nie, całość trasy przejechana, powiedziałbym spokojnie.
W pierwszej części treningu cały czas towarzyszy nam słońce, całość uzupełnia delikatny pomagający wiatr.
W trakcie jazdy dyskutujemy na temat przyszłorocznych zawodów, w których chcemy razem wystartować. Póki co są to ogólne spostrzeżenia, wnioski. Od czegoś jednak należy zacząć. Zeszłoroczną wyprawę również rozpoczynaliśmy ogólnym planem, by później schodzić do kolejnych szczególików, czasami nie mniej istotnych.
Zajeżdżamy też do Parku w Świerklańcu, gdzie żona trenuje na rolkach z Mikim, który zalicza z pewnością ostatnie kilometry na biegówce - przyszły sezon to już ewidentnie przesiadka na Cube'a.
Krzysztof towarzyszy mi jeszcze przez kilka km, następnie rozjeżdżamy się. Niebo jest już całe pokryte chmurami, zaczyna się robić chłodno. Czas wrócić do domu.
Dzisiaj nieco gorsze warunki, aniżeli wczoraj. Jednak nie ma narzekania.
Na rower wskakuję później niż planowałem - żona rozkręciła się na dobre i w zasadzie wyminęliśmy się w drzwiach. Ubierania w chol...e, więc zanim wepnę bloki w pedały mija kilka minut. Ostatecznie ruszam o 13:55. Wiatr dzisiaj nieco silniejszy z kierunku SW. Dlatego wybieram tą samą trasę co wczoraj, jednak w przeciwnym kierunku.
W samej końcówce zaczyna robić się szaro. Wszystko przez ciężkie chmury, które przyniosły delikatny opad deszczu ze śniegiem. Na dodatek nie zabrałem tylnej lampki (sh.t!). Na szczęście mam kamizelkę, dzięki której (mam nadzieję) widać mnie z daleka. Spokojnie dojeżdżam do domu o 15:30. Jest jeszcze widno, jednak dla bezpieczeństwa lampka byłaby wskazana.
Wychodzę tuż po południu na szosę z zamiarem objechania paru kilometrów w strefie tlenowej. A więc przyjemna jesienna przejażdżka. Jadąc, moje myśli skupiają się na przyszłym sezonie.. Chociaż mamy jeszcze listopad, to w głowie powoli zaczynają się pojawiać cele na kolejny rok. Pomysłów jest wiele, jednak trzeba realnie patrzeć na możliwości. Jeszcze kilka tygodni temu planowaliśmy wspólnie z Krzysztofem kontynuację jazdy po granicy PL, którą ja rozpocząłem w tym roku Ścianą wschodnią, a Krzysztof kontynuował rajzę z poprzedniego roku wzdłuż Nysy, Odry i następnie wybrzeżem do Gdańska. Jednak w międzyczasie pojawiły się inne pomysły, które kusiły. Niestety na ten moment one również nie są pewne.. się okaże.
Niemal przez całą trasę towarzyszyło mi słońce, które jedynie na krótkie chwile chowało się zza chmurami.
Dzisiaj wyjście na szybki trening. Jeden banan, jeden bidon i jadę. Wcześniej muszę się zameldować w domu, gdyż dzisiaj po 5-cio miesięcznej przerwie żona zaplanowała kręcenie na powietrzu. A więc musiałem szybciej wrócić, aby zdążyć jeszcze wykonać podstawowy serwis jej roweru. Fajnie znowu widzieć na rowerze :).Jedynie Miki nie miał dzisiaj okazji przejechać na rowerze :(. Ale z tym musimy poczekać do wiosny.
Warunki były bardzo fajne, a w związku z tym, że trasa krótka i nogi podawały, postanawiam mocniej pokręcić. Ostatecznie wyszło śr. tętno 156, a kadencja 81. A co najważniejsze, to nie było śladu bólu w kolanie, jaki pojawił się podczas ostatnich jazd.
Pogoda w ten weekend jest rewelacyjna. Jeszcze przedwczoraj prognozy wskazywały co prawda na silny, jednak z każdą kolejną aktualizacją przewidywania co do jego siły napawały coraz to większym optymizmem. Nogi są już w lepszym stanie niż wczoraj, dlatego postanawiam co najmniej poprawić wczorajszą trasę.
Wyruszam z drobnymi obawami, gdyż wczoraj pod koniec treningu zacząłem odczuwać lekki ból w kolanie (a dokładnie zewnętrznej jego części, jakby więzadło poboczne strzałkowe?). Jednak już wczoraj wieczorem, a tym bardziej dzisiaj rano było w porządku, nic nie czułem. Niestety po 20 km ból wrócił... :( Mało tego nasilał się z każdym kilometrem. Decyzja mogła być tylko jedna - powrót.
Jadę bez większego zagięcia i co odrzuciło znaczną część moich obaw, ból na ostatnich kilometrach był w zasadzie niewyczuwalny. Jednak i tak postanawiam już nawet nie dokręcać po okolicy, lepiej dać kolanu nieco więcej czasu na regenerację. Podejrzewam, że sprawcą jest czwartkowy trening siłowy.
Pozostaje w najbliższym czasie smarować wszelkimi specyfikami i czekać na rozwój sytuacji.
Jak ten czas szybko biegnie.. Okres roztrenowania już za mną, zabrałem się za przygotowania do nowego sezonu. Cele na nowy rok dopiero krystalizują się, w głowie jest mętlik - tyle chciałoby się zrobić... Jak na to nie spojrzeć, forma musi być znacznie lepsza aniżeli w tym roku. Dlatego muszę się pilnować, aby w trakcie sezonu zimowego nie nabrać zbyt dużo kg (a to, że wpadną to jest pewne) oraz dobrze pracować w tym okresie.
Treningi obwodowe (podobne do zeszłorocznych) wprowadziłem już dwa tygodnie temu, do tego dorzuciłem w czwartek (początek listopada, a więc zdecydowanie wcześniej, niż w zeszłym roku) trening siłowy. Zdaje się, że zbyt dużo wziąłem na uda i do tej pory zakwasy mam nieziemskie. Pogoda była rewelacyjna, myślałem o jakiejś dłuższej trasie, jednak pozostał delikatny trening. Ale mimo wszystko i tak wpadło trochę km.
Na trasę wybieram się z Pawłem, który ten sezon nie zalicza do udanych. Bardzo mało jazd i udział "trzech" w czterech wyścigach. Jedziemy spokojnie, dużo rozmawiając o tym specyficznym dla bikerów okresie, co zrobić aby wystrzelić jak tylko wiosną pojawią się pierwsze słoneczne, ciepłe dni.
A jednak to nie był ostatni trening w tygodniu. Perspektywa wieczoru spędzonego samotnie zmotywowała mnie do nieco wcześniejszego niż zwykle powrotu do domu i pokręcenia po okolicy. Daleko nie zamierzałem się wybierać, gdyż trening rozpocząłem 32 min przed zachodem słońca, a nie miałem ochoty jeździć w ciemnościach.
Sobotnie śniadanie, kawa. Następnie ładuję węgiel, czyli mleko, wraz z kaszką kukurydziana oraz kaszą manną razową, z delikatną nutką wanilii. Wsuwam wszystko, jak leci. Na rowerze siedzę tuż po 11-tej.
Do Tworoga jadę 11-tką jedynie odcinek, którego nie sposób minąć jadąc szosą. Następnie bokiem przez Nową Wieś i dalej długa prosta do Bruśka i następnie Koszęcin.
Asfalt na tym odcinku jest rewelacyjny, jedzie się wyśmienicie. Jedynie czasami na 7 km odcinku prostej minie nas motocyklista z prędkością ok. 200 km/h. Ciągnik siodłowy z naczepą wyprzedzający w odległości 1 m i jadący 30-40 km/h szybciej to pikuś w porównaniu do pryszczatego nastolatka jadącego na 200 kg ścigaczu z prędkością o 170 km/h większą.
Niebo w połowie zajęte chmurami, w połowie niebieskie. Niestety chmury są na południowej części nieboskłonu, więc jadę jedynie z wyciągniętym językiem za promieniami słońca, których do końca nie uda mi się dogonić.
W końcu dojeżdżam - Park Krajobrazowy Lasy nad Górną Liswartą. Uwielbiam ten region.
Po krótkiej rundzie, byłem przygotowany na nieco wyższą temperaturę (ech... amatorszczyzna), wracam do domu tą samą trasą.
Rekordy:
Najdłuższy dystans w ciągu dnia 233,52 km 10.06.2018
Najdłuższy dystans w ciągu m-ca 1 629,23 km 07.2018
Najdłuższy dystans w ciągu roku 7 816,04 km 2017
Największe przewyższenie/wycieczka 1 911 m 2.05.2019
Największa śr, pręd. Pow.100 km 27,84 km/h 26.08.2017
Największa śr, pręd. 50-100 km 28,31 km/h 13.06.2015
Największa śr, pręd. 30-50 km 30,92 km/h 07.08.2018
Prędkość max 71,2 km/h 18.08.2018