Pobudka o 3:50. Dzisiaj od dawna planowana z Wojtkiem wyprawa na mekkę kolarzy z okolicy, czyli Góra Św. Anny, gdzie wjeżdżaliśmy nieco ponad rok temu. Dzisiaj jednak w odchudzonym składzie, gdyż rok temu jechał z nami jeszcze syn Wojtka, Konrad. Wstępnie towarzystwa miał nam dotrzymać jeszcze Krzysztof (i znając Go pewnie nadawać astronomiczne tempo ;) ) , jednak w sobotę wieczorem oznajmił, że nie da rady.
Więc spotykamy się zgodnie z planem na rynku o 5:00. Tzn. ja ponownie spóźniony - zapomniałem tylnej lampki :/ Melduję się 5:05.
Szybkie przywitanie i jedziemy.
Jest bardzo przyjemnie, w mieście wśród zabudowań ok 17 st., poaz miastem 13-14 st. C. Wilgotno, miejscami nawet jadąc na okularach pojawia się skroplona woda. Ruch na drodze znikomy, mimo że jedziemy głównymi trasami - od Pyskowic krajową 40-stką.
Jadę szosą, więc nadaję tempo, Wojtek schowany za mną. W okolicach Niewiesza spotykamy aktywną drogówkę - brawo Panowie.
W Ujeździe skręcamy z drogi kierując się w stronę Zalesia Śląskiego, gdzie przy rondzie znajdujemy miłą miejscówkę. Korzystamy z okazji na drobny posiłek i uzupełnienie elektrolitów. Mamy za sobą 50 km.
W trakcie odpoczynku podjeżdża dwóch bikerów z Częstochowy, którzy za cel dzisiejszej wyprawy wybrali Mosznę (ponad 300 km w dwie strony - szacun)! Chłopak góralem i dziewczyna szosą. Kierujemy ich wg nas na najlepszą drogę.
Wsiadamy na rowery. Zaczyna się
podjazd, który w zeszłym roku wydawał się znacznie dłuższy. Wybraliśmy ten od strony Leśnicy.
Mimo moich obaw co do podjazdu, gdyż: po pierwsze nadal jestem kiepskim góralem, a po drugie mogło mi braknąć przełożenia, wjeżdżam ku mojemu zaskoczeniu przed Wojtkiem! A to niespodzianka!
Podjazd zawiera segment
Św Anna od Leśnicy do kościoła, który dobre 4 min szybciej. Mój wynik to 11:46.
Tam spędzamy ok 1h posilając się rosołem w okolicznej restauracji oraz kiełbasą i bułką ze spożywczaka. Siedząc i konsumując spotykamy ponownie bikerów, których kierowaliśmy w... przeciwną stronę w Zalesiu Śląskim ;/ nie mam pojęcia jak się tu dostali..
Ładuję się na rower, pora na zjazd. Nie jest trudny. Przecinamy A4
Potem Strzelce Opolskie, Jemielnica oraz Wielowieś, w której odbywały się dożynki
Ekspedienta ze sklepu stwierdziła, że mój rower idealnie pasuje do dekoracji.
Powrót jest ciężki. Owszem, złej baletnicy itd., jednak cały czas walczymy z wiatrem. Podjazd na Górę Św. Anny oraz poprzedni dzień, który miał być przejechany luźno, a wyszedł na endo rekord na 50 km dają się we znaki. Dodatkowo temperatura, która dochodzi do 36 st. C w cieniu. Szkoda tej końcówki, bo mogliśmy wykręcić fajną średnią.
W Tarnowskich Górach żegnamy się. Po kilku minutach dzwoni Wojtek z informacją, że ok 2 km po rozstaniu zaliczył "przyłożenie". Na szczęście skończyło się tylko na obtarciach, chociaż prędkość była duża.
Profil trasy:
Wypad rewelacyjny, już planujemy powtórkę ... w przyszłym roku w sierpniu..
Cieszę się, że udało się po tym groźnym upadku sprzed dwóch tygodni wrócić do przyjemnego "nawijania kilometrów", chociaż nadal odczuwam drobne skutki upadku.