Wpisy archiwalne w kategorii

01. Wycieczki

Dystans całkowity:15359.68 km (w terenie 4137.40 km; 26.94%)
Czas w ruchu:728:34
Średnia prędkość:21.08 km/h
Maksymalna prędkość:71.22 km/h
Suma podjazdów:70524 m
Maks. tętno maksymalne:188 (99 %)
Maks. tętno średnie:145 (76 %)
Suma kalorii:22073 kcal
Liczba aktywności:194
Średnio na aktywność:79.17 km i 3h 45m
Więcej statystyk

Wycieczka do Ogrodzieńca

Niedziela, 20 listopada 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki
Podczas ostatniej wycieczki po Garcie Tarnogórskim, Paweł wspominał o wyprawie do Ogrodzieńca. Ustaliliśmy, że postanowimy zaatakować, jak tylko będą sprzyjające warunki pogodowe.Takie też dzisiaj były. Jesteśmy umówieni o 8:00, ja przyjeżdżam z drobnym poślizgiem. Od razu ruszamy.

Początkowo korzystamy z krajowej 78 - w niedzielny poranek ruch jest znikomy. W NIezdarze zjeżdżamy z głównej drogi i ponownie, jak ostatnim razem kręcimy po lokalnych dróżkach. Szybko jednak żałuję, że nie przekonałem Pawła do dalszej jazdy 78. Jest mokro po wczorajszych opadach i tym samym bardzo ślisko. Każdy zjazd to zaciśnięte szczęki przedniego i tylnego hamulca.



Do tego nawierzchnia pozostawała wiele do życzenia. Efekt - średnia od razu spada z wcześniejszych 27 km/h do .... 21 km/h!

Od Przeczyc niby trochę równiej, zarówno w kontekście pagórków, jak i asfaltu. Jednak nie na długo ;). PO chwili pojawiają się kolejne wzniesienia. Za Chruszczobrodem, przed Łazami Paweł odpuszcza. Musi być w domu o 13-tej. Zostało mi 15 km, postanawiam atakować obrany cel.  W nawigacji ponownie pomaga aplikacja View Ranger. Mijam Łazy, od Rokitna Szlacheckiego droga cały czas wznosi się do góry. Czasami jest to 1%, ale nie odpuszcza ani na moment. Końcówka przed samym zamkiem jest bardziej wymagająca.

W końcu docieram na miejsce. Przewyższeń mam w tym momencie 610 metrów - muszę wracać inną trasą.




Zajadam się ciepłym oscypkiem z żurawiną. 



Czas na powrót.

Z Ogrodzieńca wyjeżdżam w tempie peletonu. W samych Łazach już na pierwszym skrzyżowaniu popełniam błąd. Słońce świeci, więc nie będzie problemów z nawigacją - po prostu kieruję się w kierunku zachodnim. Jadę bączną drogą  przez Wiesiółkę. Wracam na znany odcinek, jednak w Chruszczobrodzie kolejny błąd i dorzucam kilka km. Mijam Gierkówkę, następnie kieruję się w stronę Mierzęcić. Odpuszczam wzniesienia i postanawiam przejechać wzdłuż lotniska.

Pod koniec coraz bardziej czuję zmęczenie, jednak nie odpuszczam. Podjazd w Świerklańcu od ronda to już jest masakra, chcę już być w domu.

Na szczęście w jednym kawałku o 14:55 melduję się w domu :).

Fajny wypad, fajne nowo poznane tereny. Szkoda, że druga część, a w zasadzie większość solo oraz że nie pękł 1 km w pionie.

Niedzielne rajzowanie - krótka pętla po LR

Niedziela, 13 listopada 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
Dzisiaj warunki mniej sprzyjające. W zasadzie są najbardziej wymagające od lata. Ale cóż, taki mamy klimat - nie zmienimy tego. Trzeba się przystosować i odpowiednio ubrać.
No właśnie. Zawsze jesienią mam z tym problem - jak mam się ubrać? Po kilku wypadach mam to już ogarnięte, jednak jak pierwszy raz od kilku miesięcy mam wyjść pokręcić w temperaturze ok. 0 st. C, to nie mam pojęcia, co na siebie włożyć. Termometr w domu wskazuje -3 st. C. Ubieram jeszcze cieplejszą kurtkę.. Po kilkuset metrach okazuje się, że przesadziłem. Jest mi ciepło. Jadąc na umówione miejsce spotkania bardziej skupiam się na tym, żeby się nie przegrzać, niż na przyjemności z jazdy. Wybierając jednak nieco wolniejsze tempo wszystko jest w porządku.

Spotykamy się z Wojtkiem, uścisk ręki i ruszamy. Zaskakuje nas zamarzające Chechło.



Przez Żyglin kierujemy się na w stronę Kalet. Za Hutą Cynku, obserwujemy nową kopalnię piasku. W oddali widać posadzone rośliny, krzewy. Zdaje się, że robotnicy długo tu już nie zabawią.

Z Kalet jedziemy przez Mikołeskę do domu. W Mikołesce krótki odpoczynek i pyszna herbatka :)




Piątkowe rajzowanie

Piątek, 11 listopada 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Mimo niezbyt dobrych warunków pogodowych, postanawiamy z Wojtkiem w tym uroczystym dniu pokręcić na rowerach. W ostatnich dniach kupiłem i zamontowałem błotniki do MTB i coś czuję, że dzisiaj są idealne warunki do testów nowego nabytku.
Do błotników przekonywałem się jakieś... kilkadziesiąt miesięcy. Tak, myślałem już o nich dawno. W końcu stwierdziłem, że ważniejszy jest suchy zadek.

Jestem z Wojtkiem umówiony przed 9 na dworu w Tarnowskich Górach, skąd mamy jechać pociągiem do Lublińca. Przypomnę, do odwołania rowery kursują za darmo :)

Wyjechałem z domu nieco wcześniej, mam więc komfort czasowy i pstrykam foty na nadal opustoszałym rynku.

Zgodnie z planem wysiadamy na dworcu w Lublińcu, skąd czym prędzej ewakuujemy się z asfaltowych dróg. Szybko okazuje się, że zakupione budżetowe błotniki sprawują się wyśmienicie! Jestem mokry i brudny jedynie po kolana :)



To pierwsza rajza w takich warunkach w tej części sezonu. Temperatura wynosi 2-3 st. C - odczuwalna jest chyba niższa.
Jedziemy przez Żędowice, skąd kierujemy się do Krupskiego Młyna. Następnie skręcamy z głównej drogi (dzisiaj unikamy asfaltu) i jedziemy przez Stary Ziętek do Potępy.





Następnie do Celiny -  trzeba posilić się przed dalszą drogą. 

Po krótkim odpoczynku ruszamy w stronę domu.



Odwiedziny Antonova Aa-124 Rusłan w Pyrzowicach

Niedziela, 30 października 2016 · Komentarze(4)
Kategoria 01. Wycieczki
Rajza była planowana od połowy tygodnia. Jednak w piątek natknąłem się na informację, że lotnisko w Pyrzowicach ponownie odwiedzi jeden z największych samolotów świata Antonov An-124 Rusłan.

Przylot planowany jest na 9:00, na pasie startowym 27. Trzeba zatem dojechać do bardziej odległego odcinka lotniska. Na dodatek jak to bywa w przypadku lotów czarterowych, godzina może ulec zmianie. Pamiętam, że ostatnim razem przyleciał ok 40 min przed czasem. Trzeba zatem wyjechać nieco wcześniej. Wiedziałem, że warunki pogodowe będą wymagające.

Wyjeżdżam o 7:10. Widoki jesieni rekompensują  wczesną godzinę oraz niską temperaturę (5-6 st. C).


Spotykam się o umówionej godzinie z Wojtkiem i Waldemarem, u którego mam okazję zobaczyć w akcji sakwy, na które ostrzę sobie zęby.

Swobodnie kręcimy w stronę platformy spoterskiej u progu pasa 27. .Po kilkunastu minutach obserwujemy lądowanie:







Pięknie się prezentował zarówno w locie, jak i na płycie lotniska.





Następnie kierujemy się na leśne dukty, uciekając od wiatru. Tutaj żegnamy się z Waldemarem, który musi wcześniej wrócić. Dzisiaj wiatr jest bardzo dokuczliwy. Wjeżdżamy do lasu, kierując się w stronę Brudzic. Tam udajemy się do lokalnego zajazdu, gdzie z przyjemnością konsumujemy gorący rosół.

Posiłek wskrzesza nasze organizmy, jesteśmy gotowi do dalszej jazdy. Kierujemy się w stronę Pyrzowic - inną już drogą, jednak nadal głównie lasem. Tam drzewa ochraniają nas przed zimnym wiatrem.


Chcemy zobaczyć odlot Antonova, który planowany jest na godz. 13-tą. Na lotnisko przybywamy przed czasem. Odpoczywamy, rozmawiamy o planach rowerowych na kolejny rok. Nagle zauważamy, że większość ludzi będących na platformie spoterskiej uciekła do samochodów i rozjechała się w różne strony. Nawet stąd (przeciwległy kraniec lotniska) widzimy wyraźnie, że Antek ma nadal otwarty dziób, nawet my zdajemy sobie sprawę, że jego zamknięcie jest nieco bardziej skomplikowane, od zatrzaśnięcia klapy bagażnika w samochodzie. Sprawdzamy w Internecie - odlot przesunięto na 15-tą.

Szybki uciekamy stąd, kierując się do karczmy przy pobliskiej stacji benzynowej. Rosół :). Ponownie odzyskujemy wiarę w siebie. Wracamy na stanowiska. W międzyczasie przyjeżdża jeszcze Lucyna z Mikim. Po kilku chwilach widzimy wznoszące się ponad 300 ton nad naszymi głowami.



Powrót do domu pod wiatr, jednak wizja ogrzania się motywuje mnie do ciągłego kręcenia korbą.

Sobotnie rajzowanie

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Kolejny raz postanawiamy z Wojtkiem skorzystać z polskich kolei (a co, wspomóżmy ten deficytowy biznes) i planujemy rozpoczęcie trasy w Kluczborku. Oczywiście najpierw zbiórka na dworcu w Tarnowskich Górach, jedziemy do Lublińca, razem za 8 zł :) Jest OK.
W Lublińcu przesiadka, mamy kilkanaście minut.



Następny odcinek, podobnej odległości, pokonujemy za...  36 zł! :( To mniej nam się podoba. Chyba w przyszłości poprzestaniemy na Lublińcu.

Wysiadamy w Kluczborku i od razu kierujemy się do centrum - bardzo urokliwe miejsce.





Ruszamy w trasę, kierujemy się na południe, chwilowo korzystając z krajowej 45-tki,by po kilku kilometrach wjechać na mało uczęszczane drogi.



Przekraczamy krajową 11-tkę i odpoczynek w przepięknym miejscu



Pokonując kolejne kilometry, natrafiamy na kopalnię odkrywkową



Następnie Zborowskie, Kochcice - to okolice dobrze już nam znane m.in. z wyprawy sprzed dwóch tygodni. Zaczyna padać, na szczęście po chwili ustaje. Jednak dalej zbliżając się do Lublińca widzimy, że musiało padać zdecydowanie mocniej.

Zajeżdżamy do Piłki, tam posilamy się przed ostatnim odcinkiem :) Przez moment pada drobny deszcz. Postanawiamy ruszać dalej.
Niestety, prace nad autobaną przeciągają się w nieskończoność.


Dojeżdżamy do Mikołeski. Temperatura szybko spada, pojawia się mgła.



120 mamy w nogach, odpoczywamy w Mikołesce, gdzie dowiadujemy się, że w Kaletach miało miejsce oberwanie chmury i deszcz padał przez dwie godziny - dobrze, że nie trafiliśmy na takie warunki.

Wyjeżdżamy z Mikołeski lasem w stronę Pniowca i Tarnowskich Gór, widoczność jest coraz mniejsza.



Temperatura spada do 11 st. C.



W końcu dojeżdżamy do domów. Dużo ciekawych miejsc mieliśmy okazje dzisiaj zobaczyć, pewnie jeszcze wrócimy w te okolice. Trudna wyprawa, której końcówka zaowocowała przeziębieniem :(.


Niedzielne rajzowanie

Niedziela, 11 września 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
Wczorajsza wyprawa zakończyła się awaria i powrotem pociągiem do domu. Postanowiliśmy dzisiaj z Wojtkiem wykorzystać to, że nie trzeba kupować biletu na rower na linii Tarnowskie Góry-Lubliniec (rozporządzenie obowiązuj zdaje się na odcinku Katowice-Częstochowa) i równo o 6:00 ładujemy się do osobowego w Tarnowskich Górach.


Podróż pociągiem szybko mija. Studiujemy mapy, planujemy trasę. Fotografuję krajobraz, jak zwykle piękny o poranku.


Dzięki uprzejmości polskich kolei dojeżdżamy w zdaje się ok. 20 min do Lublińca. Ruszamy. Kilka kilometrów dalej, tuż przed Kochcicami taka sytuacja:

Weekend pod znakiem zdjętego tylnego koła.

Wczoraj wieczorem, gdy w pośpiechu instalowałem Żony koło do mojego roweru, wymieniając przy tym oponę, musiałem naruszyć gumową osłonkę na obręczy. Dętka przecięta od wewnątrz :(

Szybka wymiana dętki, jednak pompowanie nie było już tak szybkie.. Okazało się, że nowa dętka ma mega krótki wentyl...

Krótka przerwa i narada przy Kochcickim... w Kochcicach


Jedziemy dalej. Za Kochcicami odbijamy w stronę Ciasnej. I co?


No proszę! Przed nami jeszcze ze 100 km!

W Ciasnej jesteśmy zmuszeni wjechać na krajową 11-tkę. Jest jednak niedziela, wczesny ranek - samochodów jak na lekarstwo. Szybko przejeżdżamy ok. 4 km odcinek, by zjechać na mniej uczęszczane drogi. Słońce zaczyna pracować.



Po kilku kolejnych kilometrach wjeżdżamy w końcu do lasu.


Tereny piękne. Mijamy Stare Kuczoby, następnie Kucoby, Kiki. W Podłężu Szlacheckim krótka przerwa przy tamie. Szkoda, że tak zaniedbanej :(. Rozprawiamy krótko na ten temat, przyglądając się z jej bliska.


Lata świetności dawno przeminęły.. 

Nadal pędzimy lokalnymi drogami. Kostrzyna, Przystajń, w Kamińsku skręcamy na niebieski szlak. Ponownie korzystamy z leśnych dróżek. Jest to jednak jedynie kilkukilometrowy odcinek. Temperatura w okolicach 30 st. C. Coraz częstsze postoje, coraz więcej napojów.

Po drodze spotykamy kilku bikerów..



.. mało rozmowni.

Zbliżamy się do Lublińca, skąd planujemy ruszyć lasem do domu.



Zajeżdżamy do Celiny. Tam regeneracja.

Postanawiamy zaatakować Krywałd. Ja byłem tam raz, Wojtek trzy razy. Jednak żaden z nas nie jechał tam od strony Piłki. Czas najwyższy. Było kilka znaków zapytania, raz dopytaliśmy lokalnych bikerów i oczywiście trafiamy.


Aż trudno uwierzyć, że to środek lasu :)

Następnie przez Mikołeskę wracamy bezpośrednio do domu.

Kolejna świetna wyprawa rowerowa!



Rodzinne rajzowanie

Sobota, 10 września 2016 · Komentarze(0)
Po śniadaniu całą ferajną wybieramy się na wycieczkę rowerową do Babci. Jak to ostatnio często bywa, trasę planujemy przez Piłkę, jednak tym razem chcemy zajechać do Leśnicy na pstrąga.
Pogoda rozpieszcza. Jest niemal połowa września, a temperatury takie, jakie powinny być tego lata.

A więc przed 11-tą siadamy na rowery (Miki do fotelika - wydaje się, że jest to ostatni jego sezon w foteliku) i ruszamy w kierunku Mikołeski. Miki po drodze zasypia, więc tam robimy krótką przerwę.

Po 30 minutach ruszamy dalej. Jestem ciekaw, czy ten piaszczysty odcinek został już przez robotników zamieniony na autobanę.. Jednak jeszcze nie, ale jesteśmy blisko - są już powbijane słupki wykreślające jej przebieg :). Jedziemy powoli po piaszczystym terenie. Muszę się zatrzymać, patyk zaplątał się w koło. Jak się okazuje, nie w szprychę, a w obręcz :(...


Już wolę patrzeć na brudnego buta..

Tym sposobem, będąc w środku lasu między Bruśkiem, a Piłką, postanawiamy udać się do Koszęcina. Stamtąd podróż kontynuować już pociągiem do domu.
Do najbliższego pociągu mamy 1,5 godziny. Niestety uszkodzeniu uległa moja tylna obręcz, więc nie chciałem ryzykować dalszej jazdy z Mikim. Idziemy z tak zwanego buta. Wg mapy, mamy ok 6 km do przejścia.

Na dworzec w Koszęcinie docieramy 2 minuty przed pociągiem. Co za ulga, kolejny za ponad dwie godziny. W pociągu kupujemy bilety i tutaj mała niespodzianka. Na tej linii rowery jadą za darmo! :)


Dzisiejsza wycieczka nieco inna, niż pierwotnie planowaliśmy, przyniosła mimo wszystko wiele zabawy i atrakcji (podróż pociągiem była dla Mikiego rewelacją). Kolejny udana rowerowa sobota ... mimo awarii :)




Wycieczka do Rodziny - czwarta dwusetka

Niedziela, 4 września 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki
Przy okazji zeszłotygodniowej wizyty u Babci, podjęliśmy decyzję o odwiedzeniu Cioci i Wujka w Krzywanicach. Od razu zwietrzyłem okazję do jazdy szosą :).
Planuję odtworzyć trasę z czerwca, z dwóch powodów:
1. dzień jest teraz o ok 3 g 40 min krótszy, a więc nie chcąc jechać szosą po zmierzchu między samochodami, dysponuję znacznie mniejszym zapasem czasu.
2. Testu aplikacji do nawigacji ViewRanger, o której dowiedziałem się od Kolegi Krzysztofa. Jako trasę do nawigacji wgrałem plik gpx ostatniej wyprawy.

Pobudka 5:45, o 6:30 jestem już na rowerze. OK, mogło być wcześniej... ale coraz trudniej przychodzi mi weekendowe wczesne wstawanie.
Termometr w domu wskazywał 15 st. C. Jak szybko się okazało, po wyjeździe z miasta temperatura w lesie, za Miasteczkiem Śląskim  wynosi raptem 10 st. C. Jest chłodno - żałuję, że nie wziąłem cieplejszej bluzy. Początki ponownie były trudne, jednak z każdym kilometrem łatwiej przychodziło przekręcenie korby. Może sama myśl o dystansie, jaki pozostaje do pokonania przytłacza? :)

Pierwszy postój w tym samym miejscu, co ostatnio.


Kręcę dalej, słońce jest coraz wyżej, jednak temperatura nie chce rosnąć.



Nawigacja sprawuje się wyśmienicie. Cała zabawa polega na tym, że jeżeli zboczysz z wcześniej wybranej trasy, smartphone poinformuje o tym dźwiękiem i wibracjami. Jeżeli się nie odzywa, to znaczy, że jedziesz dobrze.. bądź aplikacja/smartphone nie działa. Tak, czy owak masz spokojną głowę i możesz się skupić na samej jeździe.

W samej Częstochowie ViewRanger spisał się wyśmienicie. Dwukrotnie szybko poinformował mnie o zboczeniu z trasy, co szybko skorygowałem. Obyło się bez zerkania na mapę, czy telefon.

Kolejny przystanek w tym samym miejscu, w którym odpoczywałem w czerwcu. Generalnie poza naszymi regionami, gdzie są liczne miejsca postoju, jest strasznie ubogo w tym względzie. Można jechać 50 km i nie spotkać żadnej tzw. "miejscówki"!

Dojeżdżam do Krzywanic. Z daleka widzę Elektrownię Bełchatów - największą elektrownie węglową wytwarzająca energię elektryczną z węgla brunatnego. Przy tej okazji jest to największy emitent dwutlenku węgla w Polsce.



Dojeżdżam do Cioci i Wujka w zdecydowanie lepszym stanie, niż było to ostatnim razem.

20 min za mną przyjeżdżają samochodem Miki, Żona i Babcia :)

Po około 3 godzinach ruszam w drogę powrotną. Żona namówiła mnie jeszcze na kawę, która już wkrótce okaże się kluczowa.

Wiem, że wyjechałem za późno, brakuje mi ok pół godziny. Trudno, czuję się dobrze, zatem odpoczynków będzie mniej i będą krótsze. Początkowo plan utrudnia wiatr, który potężnie wieje w twarz, do tego zaczęło padać. Na szczęście po kilku kilometrach zmieniam kierunek jazdy z W na S oraz SW, więc jest nieco lepiej. Dodatkowo deszcz już nie pada, a temperatura jest prawie idealna. Niebawem wjeżdżam do kilkukilometrowego odcinka drogi prowadzącej przez las, więc wiatru niemal nie odczuwam.

Po 40 km pierwszy postój. 10 min i jadę dalej. Mijam Kamyk. Teraz czeka mnie kilka wzniesień, ale pokonuję je bardzo sprawnie (jak na swoje możliwości górala ;) ). 

Stacja benzynowa. To już niemal 170 km. Potrzebuję cukru - Pepsi. Jak zwykle w takich sytuacjach, zostawiam sobie tego typu napoje na ostatnie kilometry.

Słońce coraz niżej, jednak z moich rachunków wynika (m.in. metodzie, która w oparciu o wyciągniętą dłoń pozwala oszacować czas, jaki pozostał do zachodu słońca - a więc ręka wyprostowana, dłoń ułożona poziomo, każdy palec pomiędzy słońcem, a horyzontem daje nam +/- kwadrans), że zmierzch powinien mnie zastać w okolicach Strzybnicy. Jest dobrze.

Konopiska przejeżdżam skoncentrowany na trasie, nawet nie zauważyłem sklepów z garniturami ;p. Tutaj ponownie ratuje mnie ViewRanger. Boronów, słońce tuż nad linią horyzontu! A mnie pozostało jeszcze prawie 30 km! Niestety pogoda dzisiaj nie pomaga, niebo zaszły chmury. Ciężkie chmury. Nie przejmuję się tym, jestem przygotowany na opady.

Koniecznie potrzebuję chwili przerwy, dosłownie 5 min.

Ruszam dalej. Koszęcin, pozostaje nieco ponad 20 km. Chmury coraz cięższe, zaczyna kropić deszcz. Po chwili opady są coraz większe, jednak nie to jest problemem. Jednocześnie robi się ciemno i do tego pojawia się burza. Tego jest za wiele. Ze względów bezpieczeństwa, postanawiam przerwać jazdę na odcinku Brusiek-Tworóg :(. Chowam się pod wiatą na parkingu leśnym (wspominałem o tej infrastrukturze wcześniej).

To już drugi raz w tym roku jak z opresji ratuje mnie Żona. Po wykonaniu telefonu przyjeżdża po mnie wraz z Mikim.

Mimo wszystko udało się pokonać 200 km. Jest chyba OK, chociaż niedosyt w takich sytuacjach zawsze pozostaje. Jednak trzymam się stale mojej zasady - nic na siłę.
 Aplikację mogę polecić, jeżeli chociaż mniej więcej orientujecie się w terenie. Jest pomocna i co równie ważne nie zauważyłem znacznego zwiększenia zużycia baterii.

Całą ekipą na Chechło

Sobota, 3 września 2016 · Komentarze(0)
Sobotnie popołudnie. Pogoda dopisuje, wybieramy się całą rodzinką nad zalew.
Delikatne kręcenie - na jutro planuję większy wypad.

Niedzielne, familijne rajzowanie

Niedziela, 28 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kolejny niedzielny wypad całą rodzinką do Babci. To zaczyna yć nasza tradycyjna trasa, a więc Mikołeska, Piłka (Bar u Celiny), Krupski Młyn. Powrót przez Koty i Mikołeskę.

Tym razem jeden z odcinków leśnych negatywnie zaskoczył. Chodzi o kilkuset metrową traskę między Bruśkiem i Piłką. Najprawdopodobniej niedługo będzie tutaj autobana, co sugerują wykarczowane drzewa po obu stronach, w celu poszerzenia drogi, jednak aktualnie jest masakra.



Jazda z Mikim w foteliku w takich warunkach jest niemożliwa. Nawet prowadzenie jest bardzo uciążliwe. Postanawiamy ten odcinek ominąć i prowadzimy rowery między drzewami.