Wpisy archiwalne w kategorii

01. Wycieczki

Dystans całkowity:15359.68 km (w terenie 4137.40 km; 26.94%)
Czas w ruchu:728:34
Średnia prędkość:21.08 km/h
Maksymalna prędkość:71.22 km/h
Suma podjazdów:70524 m
Maks. tętno maksymalne:188 (99 %)
Maks. tętno średnie:145 (76 %)
Suma kalorii:22073 kcal
Liczba aktywności:194
Średnio na aktywność:79.17 km i 3h 45m
Więcej statystyk

Sobotnie rajzowanie

Sobota, 27 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
To już tydzień, odkąd ostatnio miałem dwa kółka miedzy nogami. Niestety infekcja gardła uniemożliwiła mi jazdę. Teraz jest już znacznie lepiej, chociaż i tak mam duże wątpliwości przed dzisiejszą rajzą. Głód pokonywania kilometrów na rowerze wygrywa.

Spotykamy się wczesnym rankiem - o dziwo tym razem to ja czekam na Wojtka. Robię foty.



Wojtek przyjeżdża. Ma jednak drobne problemy techniczne z tylnym hamulcem. Oczywiście żaden z nas nie ma choćby jednego pokrzywionego imbusa, żeby ustawić tylny zacisk hamulca. Trudno, jedziemy - z nie takimi przeciwnościami radziliśmy już sobie ;)

Jak zwykle o tej porze dnia jest cudownie.



Dojeżdżamy w okolice Kopalni Bibiela, by posilić się i zrobić bazę do dalszej jazdy.

Ruszamy dalej. Dojeżdżamy do Woźnik, gdzie obserwujemy delikatnie mówiąc zastój w budowie A1.



Dalej kierujemy się w stronę Kalet. Czuję jednak, że nogi jakoś tak nie kręcą korbą tak, jakbym chciał. Czyżby skutki niedawnej infekcji, którą nadal odczuwam?

Skręcamy w stronę Mikołeski, gdzie od pewnego czasu przy lokalnym sklepie (z zapleczem ławkowo-stolikowym) w końcu uruchomiono punkt gastronomiczny.


Rozmawialiśmy o tym z Wojtkiem od co najmniej kilku m-cy.

Posiłek nie pomaga :(. Nie mam siły na setkę, chociaż plany były ambitne. Jedziemy jeszcze krótką rundkę po nieznanej nam trasie i postanawiamy wracać do domu. Trudno, nic na siłę. I tak udało się przejechać niemal 90 km.



Sudety rodzinnie

Sobota, 20 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Dzisiaj czas na kolejny rodzinny, rowerowy wypad z Karpacza. Ostania trasa na Przełęcz Okraj dała się we znaki, dlatego dzisiaj planujemy trasę mniej wymagającą :).

W Miłkowie czeka na nas pierwsza "atrakcja" - dom do góry nogami. Na Mikim nie wywarł większego wrażenia, na nas tym bardziej..
Nie zwlekamy, jedziemy dalej. Chcemy jak najszybciej uciec z głównej drogi, aby skierować się czarnym szlakiem w stronę Jeleniej Góry. Oczywiście oznaczeń nie widzimy, jednak nawigujemy wg mapy - okazuje się, że dobrze.  Za ok. 3 km pierwsze oznaczenie szlaku. Rucha znacznie mniejszy, jest okazja przyjrzeć się lokalnej zabudowie. Niestety niektóre piękne budynki niszczeją..



Po chwili odwiedzamy pałac na wodzie.



Po 20 km dojeżdżamy do Jeleniej Góry. Kręcimy chwilę po pięknych uliczkach.


Chwilę później zaprowadzam Lucynę o Mikiego do znanej mi już Pierogarni z gitarą i piórem. Dzisiaj rozkoszuję się pierogami z truskawkami :)



Po pysznym obiedzie, na rynku znajdujemy obficie zaopatrzoną pijalnię kawy.



Nic nie stawia na nogi tak, jak dobra kawa:



Wyjeżdżając z miasta, odwiedzamy lotnisko. Miki miał okazję zobaczyć kilka startów i lądowań dwupłatowców oraz szybowców ;). Z tego wrażenia nie wyjąłem telefony, aby szczelić fotę.

Dalej kierujemy się już w stronę Karpacza.


Pałac w Mysłakowicach.

Dojeżdżając bocznymi drogami do Karpacza, ukazuje nam się piękna panorama Karkonoszy.



Kończymy rajzę około 19-tej.

To niestety ostatnia wycieczka rowerowa w trakcie tego urlopu. Tereny do kręcenia są rewelacyjne. Szkoda tylko, że miejscami oznaczenia szlaków pozostawiają wiele do życzenia, no i oczywiście bikerów jak na lekarstwo.

Sudety solo

Piątek, 19 sierpnia 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Po ostatniej wyprawie na Przełęcz Okraj oraz kilku wycieczkach pieszych, mam okazję przejechać się solo po okolicy. Co prawda wycieczki piesze dały mi się we znaki (odkryłem nowe partie mięśni w nogach - pewnie te niezbyt intensywnie wykorzystywane w trakcie kręcenia korbą), jednak dzień wyjazdu zbliża się nieubłaganie - wsiadam na MTB.

Trasa zaplanowana dzień wcześniej, dzięki zakupionej mapie "Jelenia Góra i okolice" w CIT (12 zł).
Zaczynam w Karpaczu, skąd od razu kieruję się w stronę Miłkowa. Tak uwagę moją przyciągają ruiny kościoła ewangelickiego wzniesionego w latach 1754-55 r. (wieżę zbudowano w 1863 r.).


TAK wyglądał końcem XIX wieku.
W planie była jazda zielonym szlakiem rowerowym, jednak za cho...ę nie mogę na niego trafić.. :/
Jadę zatem asfaltem, wiem że przed Zbiornikiem Sosnówka muszę skręcić w lewo (jechaliśmy tędy samochodem, gdy wędrowaliśmy do Samotni). Zjeżdżam z głównej drogi, sztuczny zbiornik jest na wyciągnięcie ręki.



Ja planuję objechać go od południa zielonym szlakiem. W końcu zauważam jego oznaczenia!

To raptem 9 kilometr wycieczki, a tu taka ścianka:



Za chwilę wysiłek zostaje wynagrodzony z nawiązką - pięknie:





Oczywiście nie widzę jakiegokolwiek oznaczenia szlaku, nawiguję w oparciu o szlak zaznaczony na mapie. Porównując później ślad trasy jechałem po szlaku, ale czy o to w tym chodzi? Nie sądzę.
Nie przejmuję się tym jednak. Najważniejsza jest frajda, wolność... której chyba coraz mniej doświadczamy..

Opuszczam szlak - kieruję się do Cieplic, bardzo urokliwe miejsce.



Następnie jadę przez okoliczne miejscowości Wojcieszyce, Kromnów. Ruch jest niewielki, a więc bezpieczna jazda po asfalcie. Jadąc odcinek ze Starej Kamienicy do Barcinka, korzystam z bocznych dróg.



Bikerów oczywiście jak na lekarstwo :(. Chociaż teraz moja trasa biegnie zielonym szlakiem i Euroregionalny Szlak Rowerowy ER-6.

Ponownie jestem na szlaku, teraz pokonuję ok 2 km szutrowy odcinek przez las. Jak tylko wyjeżdżam z lasu moim oczom okazuje się Elektrownia Wrzeszczyn, zbudowana w latach 1926-27.



Następnie postanawiam opuścić na kilka kilometrów szlak ER-6, aby dojechać do Siedlęcina. Tam odwiedzam największą średniowieczną wieżę mieszkalną w Europie Środkowej.


Wieża od 2001 roku jest własnością fundacji ... „Zamek Chudów”.

Następnie ponownie korzystam ze szlaku ER-6. Jadąc wzdłuż Jeziora Modre oglądam kolejną elektrownię wodną - Bobrowice.



Jadę dalej, by po drodze natknąć się na pokaźną kolekcję turbin.



Całość można oglądać jedynie zza płotu.

Następnie przepięknym odcinkiem szlaku ER-6..

.. dojeżdżam do Jeleniej Góry. Przepiękne miasto.



Ratusz w Jeleniej Górze - wzniesiony w latach 1744-49




Czas na krótki odpoczynek. Nieopodal rynku zjadam pyszny obiad w Pierogarni z Gitarą i Piórem - żurek + pierogi ruskie.


Wyjeżdżam z miasta, ponownie jadę szlakiem ER-6 wzdłuż Rzeki Bóbr. Po drodze kolejne atrakcje - Pałac w Wojanowie


oraz Pałac w Wojanowie-Bobrowie.


Kolejne kilometry pokonuję malowniczym szlakiem ER-6,





tak aż do miejscowości Trzcińsko, gdzie opuszczam szlak. Należy powoli kierować się w stronę Karpacza.
Dojeżdżając do miejscowości Gruszów zaczyna się podjazd na Przełęcz pod Średnicą (595 m n.p.m.). Nie jest może trudny, jednak te ponad 70 km w tym terenie czuć już w nogach. Udało się.



Oto profil pokonanego podjazdu od miejscowości Karpniki:



Dalej szybki zjazd do Kowar. Na liczniku widzę 850 m przewyższeń - to dobra okazja aby zaatakować 1 km! Chwila przerwy przy przydrożnym sklepie. Konieczne zakupy i decyzja o zaatakowaniu leśnego podjazdu Bukową Drogą. To była masakra. 1,5 km przy średnim nachyleniu 10,7% po kamieniach. Oto profil.



Po wspinaczce chwila odpoczynku.



Siedzę na ławeczce tuż przy młodym buku, który zasadzono w 2004 roku... 

Tuż obok tabliczka:


Pozostaje zjazd do Kowar oraz dojazd do Karpacza.

Kolejna niesamowita wycieczka po całkowicie nieznanych terenach, szlakach. Takie wycieczki pokazują, jak niebywałym środkiem lokomocji jest rower. Przytoczę tutaj (może nie dosłownie) słowa znajomego: "jedynie na rowerze jesteś w stanie zobaczyć tyle ciekawych miejsc".
Udało się również pobić rekord przewyższeń, który od dzisiaj wynosi 1 058 m!

Profil całej trasy:





Przełęcz Okraj

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Drugi dzień pobytu w Karpaczu. Lucyna proponuje wjazd na Przełęcz Okraj - 1046 m n.p.m.

Ruszamy ok 11-tej, wpierw kierując się do Informacji Turystycznej, w celu nabycia mapy. Kupujemy za 8 zł mapę Karpacz i okolice, gdzie idealnie widać trasę dzisiejszej wycieczki. Będziemy głównie podążać szlakiem niebieskim.

Szlak jest dosyć dobrze oznaczony, jedynie w okolicach Western City, gdzie w związku z inwestycją został przeniesiony, musieliśmy dopytać parkingowego o jego dalszy bieg. Dalej nawigacja nie sprawiała już najmniejszego problemu.


Już pierwsze kilometry trasy pokazują, że nie będzie łatwo. Podjazdy miejscami ponad 10%, do tego nierówny teren.

Lucyna momentami prowadzi rower, teren jest trudny.


Cały czas wspinamy się, pokonując kolejne metry w poziomie oraz pionie :). Jedziemy lasem, więc jedynie w kilku miejscach widzimy efekty naszej wspinaczki, gdzie między koronami drzew widać dolinę, inne szczyty.



Pojawiają się również kryzysy, zwątpienia we własne siły. W pewnym momencie zaczęliśmy powątpiewać w to, czy uda nam się wjechać. Po chwili rozmowy decydujemy się wjeżdżać - zjechać zawsze można :).

Tereny są piękne, powietrze świeże, ok. 18 st. C słońce co chwilę pojawia się zza chmur oraz drzew. Warunki idealne.
Dojeżdżamy do Jedlinek, dalej kilka kilometrów asfaltem. Przy okazji zjeżdżamy kilkadziesiąt metrów w dół, jest okazja do odpoczynku, razem ze świadomością, że te metry trzeba będzie z powrotem zdobyć ;)

Przed Kowarami skręcamy w prawo, gdzie dalej wspinamy się Złotą Drogą. Ma ona doprowadzić nas do drogi asfaltowej, a więc ostatniego odcinka na Przełęcz Okraj. Droga jest szutrowa, z nachyleniem 5-10%, z przewagą odcinków 5-7% oraz krótkimi ściankami. Odpuszcza jedynie chwilami.

Mijamy Rzekę Jedlicę, mamy jeszcze do pokonania ponad 200 metrów w pionie. Sił coraz mniej, jednak motywacja na tym samym poziomie. Walczymy.


Dojeżdżamy do asfaltu, a więc ostatni odcinek 1,5 km, no może 2, jednak ze stałym podjazdem 6-9%.



Jest to część podjazdu, na którym często goszczą kolarze, więc na asfalcie pojawiają się napisy 500 m, 300 m, 200 m... pomagają w ostatnich metrach. Przełęcz Okraj zdobyta!


Profil naszego podjazdu wygląda następująco:




Krótki odpoczynek i obiad w Amelkowej Chacie - polecamy ;).

Następnie decydujemy się zjeżdżać asfaltem do samych Kowar. Szybciej i mimo wszystko bezpieczniej, aniżeli krętą drogą szutrową. Czyli przez prawie 10 km jedziemy 30-40 km/h niemal non stop na hamulcach. Jest 15-16 st. C., ręce zmarzły. Na szczęście w samych Kowarach temperatura wzrasta do 18 st. C.

Dalej spokojnie udajemy się do bazy.

Super wypad w pełnej ekipie :), pokonane ponad 43 km i 933 m przewyższenia w naprawdę ciężkim terenie. Dobrze, że te chwile zwątpienia w ok 1/5 trasy nie popsuły tego dnia. Wniosek, odsuwajcie od siebie takie myśli, skupiamy się na celu i go realizujemy - oczywiście zachowując przy tym wszelkie środki ostrożności.

Niedzielne rajzowanie - Turawa

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Podczas jednej z ostatnich rajz z Wojtkiem nieopodal Żędowic zauważyliśmy szlak, który prowadził do Turawy. Postanowiliśmy, że przy najbliższej okazji zaatakujemy te tereny. Padło na dzisiaj.

Umawiamy się o 5:00. Jestem niemiło zaskoczony, że dzień jest coraz krótszy.



Krótkie powitanie i dymek Wojtka o poranku. Jedziemy.

Pogodne poranki są piękne, widoki są zapłatą za wczesną pobudkę.






Po 38 km robimy pierwszą przerwę i posiłek. Następnie wpadamy na zielony szlak. Początkowo jedzie się przyjemnie, szlak dobrze oznaczony, nawierzchnia pozwala na jazdę nieco szybciej niż 20 km/h. Niestety po kilku kilometrach zaczynają się pierwsze problemy. Trafiamy na asfalt, gdzie nie ma żadnego oznaczenia szlaku. Postanawiamy wrócić do ostatniego oznaczenia. Okazuje się, że na jednym z rozjazdów podążyliśmy główną drogą, a należało skręcić w boczną, zarośniętą dróżkę - oznaczenie szlaku zakrywały liście. Widać, że szlak nie jest mocno eksploatowany przez bikerów. Ponownie trafiamy na tą samą drogę asfaltową, którą należy przeciąć. Tym razem widać wyraźnie oznaczenie. Trasa coraz trudniejsza, nie widzimy żadnych oznaczeń. Jedziemy w kierunku północnym, a Turawa jest przecież na zachód od nas. Dojeżdżamy do skrzyżowania tras leśnych, gdzie postanawiamy kierować się na zachód, nie wracamy się. Wcześniej oznaczenia szlaku były co kilkadziesiąt metrów, teraz od dobrych 2-3 km nie widzieliśmy ani jednego. Tak dojeżdżamy do Pietraszowa, gdzie pytamy mieszkańców o trasę oraz omawiamy dalszą trasę.



Na mapie jest widoczny wytyczony szlak, postanawiamy do w Kolonowskim spotkać go ponownie. Tym sposobem trafiamy na całkiem przyzwoitą autobanę. Słońce jest już wysoko, zaczyna się robić ciepło.



Szybko dojeżdżamy do Kolonowkiego, gdzie robimy zakupy w sklepie. Nie trafiamy na szlak. Nie kombinujemy, jedziemy asfaltem do Ozimka. A więc szybki przejazd 25-35 km/h.

W Ozimku Wojtek pokazuje mi najstarszy (z 1827 roku) żelazny, wiszący most na Kontynencie Europejskim! Niesamowite.


Tu trafiamy z powrotem na nasz szlak. Jednak z Ozimka prowadzi już tylko asfaltem. Tuż przed Jeziorem Turawskim trafiamy mapę lokalnych szlaków.



Jest w czym wybierać. Postanawiamy objechać wokół jezioro w kierunku ruchu wskazówek zegara.


Początkowo szlak prowadzi leśnymi duktami i asfaltem, na Jezioro możemy popatrzeć dopiero od strony południowo-zachodniej. Teraz poruszamy się wałem.



Jedak po ok. 2 km ponownie opuszczamy jezioro:



Po kolejnych kilku kilometrach pokonanych asfaltem, zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji, aby uzupełnić kalorie i nabrać sił do dalszej jazdy. Rosół oraz rolada z kluskami :).

Dalej poruszamy się leśnymi duktami, jednak nie widzimy już jeziora :(.

Po zakończeniu pętli, ponownie asfaltem wracamy do Ozimka, skąd kierujemy się szlakiem czerwonym przez Krasiejów, Staniszcze Małe. Tutaj głównie asfalt, jednak samochodów jest mało - jedzie się przyjemnie.

Ponownie zjeżdżamy z asfaltu, szlak prowadzi przez okoliczne lasy i pola. Jadę teraz tuż za Wojtkiem, prędkość ok 20 km/h. Nagle widzę przede mną dziurę. Wojtek omija, mnie pozostaje już tylko samoobrona - zauważyłem ją jak moje przednie koło może metr od niej.


Przednie koło wpada na głębokość ok 20 cm i tam już zostaje.. Ja z impetem uderzam wpierw kolanami w kierownice, następnie ląduję na ziemi, kiedy to uderza we mnie z tyłu rower - ostateczeni leżał jakieś 2 m dalej.
Po 8 dniach (jak piszę tą relację) na kolanach nadal mam siniaki, będące na szczęście jedyną pamiątką tej gleby. Gratuluję kreatywności temu, kto wpadł na pomysł zrobienia tej dziury (zapewne motocyklem).



Początkowo pojawił się lekki obrzęk, jednak dalsza jazda chyba pozytywnie wpłynęła na te małe krwiaki - wieczorem już ich praktycznie nie było.

Po krótkiej chwili i dojściu do siebie, jedziemy dalej. Teraz do Żędowic korzystamy w zasadzie głównie z asfaltu. Tam robimy kolejną przerwę. Na licznikach prawie 140 km, jest 17:30. Zastanawiamy się nad atakiem na 200 km. Jedziemy, zobaczymy jak będzie dalej. Na razie oprócz zwykłego bólu wynikającego z potłuczenia nic mi nie ma.

Zajeżdżamy zatem do Celiny, skąd po krótkim odpoczynku kierujemy się w stronę Mikołeski.. Wiemy, że wrócimy po zmroku, a przynajmniej tuż po zachodzie słońca - a ja nie mam przedniej lampki, Wojtek pożycza mi swoją djodówkę.

Nagle awaria, po raz kolejny tylna opona w Krosie Wojtka. Mimo, że wymieniona na nową od naszej ostatniej rajzy, to nie wytrzymała łatka na dętce.


Po 10 min serwisu jedziemy dalej. Na Mikołesce ponowny odpoczynek. Tu zauważam, jak amortyzator przyjął uderzenie w zagłębienie, w które wpadłem. Trytytka jest przesunięta niemal do końca:


Dalej jedziemy do Tarnowskich Gór. Aby przekroczyć 200 km, robię jeszcze małą rundę po mieście. Udaje się.

Fajna wycieczka, chociaż pożarła cały dzień (za dużo przerw). Niestety szlak jest słabo oznaczony i mógłby być poprowadzony lepszymi odcinkami (np. autobana, jaką dojechaliśmy do Kolonowskiego). Jeżeli chodzi o pętlę wokół jeziora, szkoda że w zasadzie nie prowadzi przy jeziorze.


Rowerem przez Podlasie

Sobota, 30 lipca 2016 · Komentarze(2)
Kategoria 01. Wycieczki
Pojawiła się okazja wyjazdu na weekend całą rodzinką w okolice Białegostoku.

Co robię? Rozkręcam rower (jazda samochodem, do którego nie mamy dachowego bagażnika rowerowego), pakuję do bagażnika, razem z biegówką Mikiego oraz pozostałymi torbami. To nieco wydłużony weekend, ruszamy w podróż już w czwartek wieczorem, by w Knyszynie zameldować się ok godz. 0:30. Ale to nie koniec, nasz nocleg mieści się nieopodal wsi Poklinica, obok Knyszyna. Mimo nawigacji mamy problem z dotarciem. Dzwonimy do właściciela Folwarku Jeleń, który kieruje nas na miejsce. A więc dojeżdżamy drogą szutrową do wsi Poklinica (przypomnę, jest prawie pierwsza w nocy), w której jest może kilkanaście domów - chociaż to optymistyczne założenie. Jest ciemno. Dalej mamy wjechać w las i jechać prosto, aż do końca lasu. Żona przed rozłączeniem nie dopytała jak daleko mamy jechać lasem. A więc jedziemy. Nazajutrz, wyjeżdżając na wycieczkę sfotografowaliśmy dojazd:


Dokładnie dwa kilometry leśną drogą :). Powyższe zdjęcie wykonane na drugi dzień. Dojeżdżaliśmy o 1:00 w nocy :).

Piątkowy poranek spędzam z MIkołajem. Rano pada, potem na szczęście przejaśnia się. Po południu wybieramy się na obiad do Knyszyna do restauracji. Następnie odwiedzamy Zamek w Tykocinie, ale o nim za chwilę.
W Knyszynie wstępuję do Centrum Informacji Turystycznej, gdzie bardzo miła Pani informuje mnie o lokalnych atrakcjach turystycznych oraz wręcza mapy, przewodniki. Rewelacja, jak będziecie w tej okolicy koniecznie zajrzyjcie tam w pierwszej kolejności.

Tak więc piątek rodzinnie. Sobota przeznaczona na eksplorowanie Podlasia. Trasę planuję przy wieczornym grilowaniu - pomocne były materiały otrzymane w CIT UG Knyszyn.


Ruszam znacznie później, niż założyłem - przed 10-tą. Zawsze jednak trzeba wypracować kompromis :)

Jadę w stronę Knyszyna, jak się okazuje kolejnym wariantem trasy pomiędzy Folwarkiem, a pobliskim miasteczkiem ;) W Knyszynie przystaję przed pomnikiem Zygmunta Augusta, który dopełnił swojego żywota właśnie w tej okolicy.


Ciało Króla przewieziono do pobliskiego zamku w Tykocinie, który sam wybudował. Tam jego ciało spoczęło na okres kilkunastu miesięcy przed ostatnią drogą do Krakowa - pomocna w tym przedsięwzięciu była spiżarnia wypełniona lodem, oraz .. szyszki chmielu, którymi wypełniono ciało Króla. Jak widać chmiel dobrze konserwuje.

Zamek aktualnie jest odbudowany w ok 1/3. Jak widać, prace nadal trwają.


Odwiedzam również rynek w Tykocinie, pomnik Stefana Czarnieckiego - drugi po Kolumnie Zygmunta najstarszy świecki pomnik w Polsce (cóż za kategoria..),


jak również z zewnątrz kościół parafialny pw. Świętej Trójcy:


Bardzo urokliwe miejsce. OK, to tyle historii, przynajmniej na ten moment.

Wracam do miejscowości Tatary, skąd planuję dalej jechać czerwonym szlakiem rowerowym.
Jest coraz ciekawiej, wioski coraz mniejsze, odległości coraz większe.


Droga zaznaczona na mapie przeradza się w ubity szuter.


Jadę przez ok 15 km spotykając po drodze dwie osoby. I nie są to rowerzyści.
Skrzyżowanie. Skręcam w stronę Biebrzańskiego Parku Narodowego. Trafiam tym samym na szlak Green Velo :) Śledzę jego historię niemal od początku projektu i zawsze chciałem nim przejechać. Nie mam go na dostępnej mapie, jednak zdaje się będę miał okazję pokonać dzisiaj pewien jego odcinek.



W tym miejscu spodziewałem się spotkać na dalszej trasie dziesiątki bikerów.. ;) Spotkałem może kilkunastu :/

Jadę dalej, dopytuję miejscowego gospodarza, jaka odległość dzieli mnie od kolejnego sklepu - "To będzie ze 30 kilometrów". Hmmm... OK.

Wjeżdżam do parku.



Oprócz tablicy informacyjnej, są również ciekawe drogowskazy:


oraz ostrzeżenia:



Uwaga! Łosie na Carskiej szosie! ;)

Wjeżdżam do parku. Dobrze, że droga jest prosta i w miarę równa - przez większość czasu patrzę w prawo, w lewo, nie na drogę. Jest pięknie. Nawet nie fotografowałem - to trzeba po prostu zobaczyć.

Po kilku kilometrach dojeżdżam do Bagna Ławki, niesamowite miejsce. Natura w tym miejscu przenika człowieka na wskroś.


Bagna Biebrzańskie

Kładka ma wg mnie z 200-300 m długości. Przechodzę całą. Jadę dalej, to już 50 km, a ja mam ochotę kręcić korbą bez przerwy do wieczora!



Pokonuję 30 km odcinek szlaku biegnącego przez park. Zaczyna kropić, nadciągnęły ciężkie chmury. Podkręcam tempo, aby dotrzeć do Goniądza, zanim rozpada się na dobre. Tam odpoczywam. Przy Green Velo co kilkanaście kilometrów mamy Miejsce Obsługi Rowerzystów. W pobliskim sklepie uzupełniam zapasy.

Na szczęście najciemniejsza chmura na niebie omija Goniądz. Jadę dalej, wyjeżdżając z miasta gubię zarówno czerwony szlak, jak i Green Velo. Chwila rozeznania sytuacji na mapie, jadąc nadal prosto, powinienem powrócić na szlaki. Tak też się dzieje. Po kilku kilometrach szlaki rozjeżdżają się. Nie wiem co prawda jak dalej biegnie Green Velo (nie ma go na mapie :( ), jednak przynajmniej w tym miejscu jego bieg bardziej mi odpowiada. Wydaje się, że niedługo powinien dołączyć również szlak czerwony. Wybieram Green Velo i odjeżdżam tym samym od głównej drogi wojewódzkiej (które w tym regionie charakteryzują się nasileniem ruchu mniej więcej na poziomie 10-20 samochodów na godzinę) i zwiedzam miejscowości Wroceń, Dolistowo Nowe oraz Stare.


Ten odcinek Green Velo to również Podlaski Szlak Bociani.



Spotykam kilka urokliwych miejsc odpoczynku, jednak mam wrażenie, że dzisiaj siły mam niespożyte. Fota i jedziemy dalej.



Po kilkunastu kilometrach jazdy przez okoliczne miejscowości, ponownie wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego.

Biebrza

Tym razem widoki są zgoła odmienne. Łąki, sąsiadująca przy szlaku rzeka, ptaki. Po kilku kilometrach pokonanych szutrem postanawiam odpocząć na wspomnianym już MOR przy Green Velo.

O wolne miejsca nie trzeba się przepychać ;)

W tych okolicach średnio co kilkanaście kilometrów spotykam pojedynczych bikerów. Spodziewałem się większego ruchu.

Wyjeżdżam z parku i docieram do kolejnego punktu w Dębowie - śluza.


Pierwsza śluza na Kanale Augustowskim


Jedzie się rewelacyjnie, nawet nie zauważyłem, kiedy na liczniku wybiła setka.

Legenda: 23 st.C, akt. kadencja 80, prędk. 29 km/h, dyst. 109,17 km.

Dojeżdżając do Sztabinia, a więc miejscowości, z której czeka mnie już tylko i wyłącznie powrót do Folwarku (aczkolwiek planuję jeszcze odwiedzić dwa miejsca), spotykam kolejne kapliczki, których w tym rejonie jest cała masa. Mają swój urok.



W samym Sztabinie przerwa przy sklepie. Cola, baton i fota pobliskiego kościoła


Dalej krótki odcinek krajową 8-mką. Tutaj panuje duży ruch. Cała masa samochodów ciężarowych z Rosji, Litwy, Estonii, Łotwy. Szybko uciekam, podążając w kierunku kolejnego obranego dzień wcześniej celu - pozostałości schronów Linii Mołotowa.





Zbieram się w stronę kolejnego, ostatniego celu mojej podroży, a więc Suchowoli. Miejscowość na wschodzie Polski, gdzie zlokalizowany jest.. geograficzny środek Europy (?!?!?). Tak, właśnie tuż przy granicy z Białorusią znajduje się geograficzny środek Europy.

Od parunastu kilometrów nie korzystam już z wyznaczonych szlaków. Co prawda na mapie jest zaznaczony niebieski szlak rowerowy, jednak jego oznakowanie, w przeciwieństwie do tych, którymi miałem okazję dzisiaj podróżować, jest fatalne. Postanawiam nawigować sam. Nie mam mapnika, znalazłem jednak pośrednie rozwiązanie ;).


Prawie jak mapnik
Niestety na niebie ponownie pojawiły się chmury. Tym razem są to chmury burzowe. Jadę dalej.
Krótko przed Suchowolą dołączam znowu do krajowej 8-mki. Jest ogromny szyld: Suchowola - centrum Europy. I tyle widziałem. Co prawda nie zatrzymywałem się, nie dopytywałem, nie kluczyłem. Jednak spodziewałem się widocznych drogowskazów. Nie zauważyłem takich. Może przez zmęczenie?

Jadę w stronę Knyszyna, modyfikuję na bieżąco trasę. Jest godzina 19:00, a ja mam jeszcze parę kilometrów do noclegu. Kalkuluję, że powinienem zdążyć przed zmierzchem (nie wziąłem lampek).

Chwilę później zaczyna grzmieć, padać.


W rozmowie z Lucyną dowiaduję się, że mam jeszcze ponad 30 km. Biorąc pod uwagę godzinę i pozostałe kilometry, nie uda mi się dojechać do końca. Kończę wycieczkę w tym miejscu.
Jak dotąd najczęściej korzystałem z map w skali 1 : 50 000. Ta, w oparciu o którą wytyczałem trasę miała 1 : 250 000. Oczywiście brałem to pod uwagę, jednak jak widać widać niewystarczająco. Szacowałem trasę na 110-120 km, okazało się, że ta planowana miała ok 190 km.

Podsumowując. Mimo, że nie udało się "zatoczyć koła", jestem bardzo zadowolony. Jest to jedna z ciekawszych (o ile nie najciekawsza) wycieczek, jakie było mi dane przejechać rowerem.

Niedzielne familijne rajzowanie

Niedziela, 24 lipca 2016 · Komentarze(0)
Dzisiaj wyjeżdżamy całą rodzinką na leśne dukty. W planach całodniowa wycieczka.

Ruszamy o 11:00, kierując się w stronę 3 stawów, nieopodal Połomii. Jakieś 2 m-ce temu Maciek pokazał mi tą drogę, jednak na odcinku chyba 5 km było kilka skrzyżowań. Na jednym z nich (wydaje się, że na jednym z ostatnich) popełniłem błąd i wyjeżdżamy na trasę LU biegnącą od krajowej 11-tki do Połomii. Na szczęście wiem, gdzie należy skręcić, aby dotrzeć do wyznaczonego celu.

Nad jeziorkiem robimy wspólną focię z rąsi.

Jedziemy dalej w kierunku Krupskiego Młyna, korzystamy oczywiście głównie z leśnych dróg.



W Krupskim Młynie odpoczywamy na placu zabaw - nie tylko MIki ma frajdę.



Po odwiedzinach najbliższych, kierujemy się w stronę Piłki, gdzie u Celiny posilamy się przed powrotem do domu.

Wracamy przez Mikołeskę, w zasadzie stałą już trasą.

Miki fajnie zniósł trudy podróży, to jego drugi najdłuższy wypad rowerowy.

Wypad familią na miasto

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(0)
Po sobotnim rajzowaniu i obiedzie, wyruszamy całą rodzinką na miasto. Oczywiście rowerami.
Na Rynku w Tarnowskich Górach imprezy z okazji ŚDM.



Całkiem sympatycznie.

Nagle podjeżdża do nas Maciek. Wymieniamy kilka zdań, potem spotykamy Basię z dziećmi. Na koniec podjeżdżamy na kiełbaskę do szwagra.

No cóż, dzień (łącznie z porannym rajzowaniem) wypełniony po brzegi atrakcjami :)

Sobotnie rajzowanie

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(1)
Kategoria 01. Wycieczki
Jestem umówiony z Wojtkiem na godz. 5:00. Budzik nastawiony na 4:05...

Dzwoni telefon. Odbieram, Wojtek
- Zaspałeś?

Patrzę na zegarek.. f**k! 5:15. Umawiamy się na Mikołesce.

Szybko wstaję, cały czas zastanawiając się czemu budzik nie zadzwonił. Do tej pory nie wiem, pewnie wyłączyłem go w półśnie, myśląc o drzemce 10 min. Śniadanko: jogurt naturalny, granola miód, do tego kakao.

Ruszam żwawo, szybko rozgrzewając nogi. Jest chłodno - 10 st. C. Spotykamy się na leśnym parkingu, przed Mikołeską. Jest wczesny ranek, panuje cisza. Wojtek stwierdza, że słyszał jak nadjeżdżam od przynajmniej 40 sek.

Krótka wymiana zdań, na szczęście nie zebrało mi się za zaspanie i ruszamy już razem dalej. Kierunek Koty. Następnie Krupski Młyn, skąd nową autobaną kierujemy się do Żędowic.



Do Żędowic nawet nie wjeżdżamy, od razu skręcamy w stronę Solarni. Aczkolwiek robimy chwilowy postój przy mapie i znakach wskazujących szlaki. "Turawa 50,2  km" hmmm. Pojawia się wstępnie plan rajzy za dwa tygodnie, jak otrzymamy stosowne pozwolenia oraz pogoda dopisze.
W samej Solarni w sklepiku uzupełniamy zapasy, by na kolejnym parkingu odpocząć i uzupełnić płyny.


W międzyczasie temperatura sięga prawie 30 st. C, a więc amplituda w trakcie dzisiejszego wypadu to niemal 20 st.!

Odwiedzamy Lubliniec, skąd kierujemy się okrężną drogą (tutaj wychodzi brak przygotowania) do Kochcic. Tam oglądamy Pałac Ludwika Karola von Ballestrema z początku XX wieku. Chociaż wydaje nam się, że stan zarówno samego pałacu, jak i parku pozostawia wiele do życzenia.. :(



Następnie kierujemy się już powoli w stronę domu, oczywiście zajeżdżając do Celiny. A więc pierogi :)

Po odpoczynku ruszamy dalej. Odcinek, na którym wg mnie powstaje autobana (wykarczowane drzewa w pasie o szerokości ok 3 m) nie się nie zmienia. Wydaje się, że nic nie zrobiono od 2 tygodni. Miejmy nadzieję, że powstanie tu autobana, która przyspieszyłaby trasę do Celiny - myślę, że o przynajmniej 5-10 min.

Po kilkuset metrach Wojtek łapie gumę. Grubsza sprawa.



Lepiej nie mógł wybrać. Zatrzymaliśmy się jakieś 500 m od cywilizacji. Postanawiam .. nie przeszkadzać w naprawie i jadę w kierunku Bruśka, gdzie nabywam dwa chłodne "izotoniki".

Dalej przez Mikołeskę jedziemy w kierunku domu.

Kolejny udany wypad, chociaż tym razem nie obyło się bez awarii. Fajnie, że pojawiły się w głowach kolejne wyzwania.

Niedzielne rajzowanie

Niedziela, 17 lipca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki
Kolejna weekendowa wycieczka latem leśnymi duktami. Umówiony jestem z Wojtkiem oraz jego znajomym w Świerklańcu o 6:00. Wyjeżdżam z domu o 5:40 - może być ciasno :/. Jadę przez centrum Tarnowskich Gór, gdzie spotykam wielu imprezowiczów/niedobitków dnia wczorajszego. Ależ chłopaki mają zdrowie... Niektórzy kierują w moją stronę zdziwione twarze ;).

Między Tarnowskimi Górami, a Nakłem Śląskim spotykam kilka dzików urzędujących przy drodze. Na szczęście, jak tylko mnie usłyszały odeszły w swoją stronę.

No i nie dałem rady.. 6:05 melduję się w umówionym miejscu. Oczywiście Wojtek już czeka. Kolegi Wojtka jeszcze nie ma, czekamy chwilę, dzwonimy - telefon wyłączony. O 6:15 postanawiamy jechać sami.

Od razu kierujemy się na leśne szlaki, na których po wczorajszych opadach miejscami stoi jeszcze sporo wody. Oczywiście prześmiewczo narzekam Wojtkowi na warunki, trasę, błoto i w ogóle, że wczesna pora..


Kopalnia Bibiela

Nieopodal zalanej kopalni Bibieli robimy pierwszą przerwę. Ja posilam się, Wojtek jedynie uzupełnia elektrolity.

Jedziemy dalej. Okrążamy Kolonię Woźnicą, przejeżdżamy przez Garbaty Mostek, gdzie widać efekty wczorajszych opadów.

Garbaty Mostek - Mała Panew

Następnie przez Zieloną do Kalet. W trakcie kolejnych kilkudziesięciu kilometrów w zasadzie nie spotykamy żadnego bikera na trasie. Ach, trochę deszczu przeddzień, trochę chmur które groźnie wyglądały - to wystarczy, żeby większość została w domu :(.
Miejscami jest co prawda mokro (po zaliczeniu kilku kałuż w miejscach, gdzie nie miałem wyboru przejazdu w miarę suchym odcinkiem przestałem już zwalniać), jednak jest to część przygody rowerowej. Czasami jest sucho, masa kurzu, piachu. A czasami nieco bardziej wilgotno.

Tradycyjnie docieramy na posiłek do Celiny.


Jak zwykle tutaj nieco dłuższa przerwa, dzisiaj może zbyt długa. Ciężko ruszyć w drogę powrotną do domu...

Rozgrzewamy mięśnie, coraz bardziej zuchwale kręcimy korbami. Po wycince wnioskujemy, że na kolejnym odcinku zrobiona zostanie autobana :D



Zobaczymy, czy nasze przypuszczenia okażą się trafne. Miejmy nadzieję, że tak.
Dalej przez Mikołeskę wracamy do domu.

Kolejny fajny wypad i chociaż warunki nie były najłatwiejsze, to nie było aż tak źle - dziwi tak mała frekwencja na trasie.