Pojawiła się okazja wyjazdu na weekend całą rodzinką w okolice Białegostoku.
Co robię? Rozkręcam rower (jazda samochodem, do którego nie mamy dachowego bagażnika rowerowego), pakuję do bagażnika, razem z biegówką Mikiego oraz pozostałymi torbami. To nieco wydłużony weekend, ruszamy w podróż już w czwartek wieczorem, by w Knyszynie zameldować się ok godz. 0:30. Ale to nie koniec, nasz nocleg mieści się nieopodal wsi Poklinica, obok Knyszyna. Mimo nawigacji mamy problem z dotarciem. Dzwonimy do właściciela Folwarku Jeleń, który kieruje nas na miejsce. A więc dojeżdżamy drogą szutrową do wsi Poklinica (przypomnę, jest prawie pierwsza w nocy), w której jest może kilkanaście domów - chociaż to optymistyczne założenie. Jest ciemno. Dalej mamy wjechać w las i jechać prosto, aż do końca lasu. Żona przed rozłączeniem nie dopytała jak daleko mamy jechać lasem. A więc jedziemy. Nazajutrz, wyjeżdżając na wycieczkę sfotografowaliśmy dojazd:
Dokładnie dwa kilometry leśną drogą :). Powyższe zdjęcie wykonane na drugi dzień. Dojeżdżaliśmy o 1:00 w nocy :).
Piątkowy poranek spędzam z MIkołajem. Rano pada, potem na szczęście przejaśnia się. Po południu wybieramy się na obiad do Knyszyna do restauracji. Następnie odwiedzamy Zamek w Tykocinie, ale o nim za chwilę.
W Knyszynie wstępuję do Centrum Informacji Turystycznej, gdzie bardzo miła Pani informuje mnie o lokalnych atrakcjach turystycznych oraz wręcza mapy, przewodniki. Rewelacja, jak będziecie w tej okolicy koniecznie zajrzyjcie tam w pierwszej kolejności.
Tak więc piątek rodzinnie. Sobota przeznaczona na eksplorowanie Podlasia. Trasę planuję przy wieczornym grilowaniu - pomocne były materiały otrzymane w CIT UG Knyszyn.
Ruszam znacznie później, niż założyłem - przed 10-tą. Zawsze jednak trzeba wypracować kompromis :)
Jadę w stronę Knyszyna, jak się okazuje kolejnym wariantem trasy pomiędzy Folwarkiem, a pobliskim miasteczkiem ;) W Knyszynie przystaję przed pomnikiem Zygmunta Augusta, który dopełnił swojego żywota właśnie w tej okolicy.
Ciało Króla przewieziono do pobliskiego
zamku w Tykocinie, który sam wybudował. Tam jego ciało spoczęło na okres kilkunastu miesięcy przed ostatnią drogą do Krakowa - pomocna w tym przedsięwzięciu była spiżarnia wypełniona lodem, oraz .. szyszki chmielu, którymi wypełniono ciało Króla. Jak widać chmiel dobrze konserwuje.
Zamek aktualnie jest odbudowany w ok 1/3. Jak widać, prace nadal trwają.
Odwiedzam również rynek w Tykocinie, pomnik Stefana Czarnieckiego - drugi po Kolumnie Zygmunta najstarszy świecki pomnik w Polsce (cóż za kategoria..),
jak również z zewnątrz kościół parafialny pw. Świętej Trójcy:
Bardzo urokliwe miejsce. OK, to tyle historii, przynajmniej na ten moment.
Wracam do miejscowości Tatary, skąd planuję dalej jechać czerwonym szlakiem rowerowym.
Jest coraz ciekawiej, wioski coraz mniejsze, odległości coraz większe.
Droga zaznaczona na mapie przeradza się w ubity szuter.
Jadę przez ok 15 km spotykając po drodze dwie osoby. I nie są to rowerzyści.
Skrzyżowanie. Skręcam w stronę
Biebrzańskiego Parku Narodowego. Trafiam tym samym na szlak
Green Velo :) Śledzę jego historię niemal od początku projektu i zawsze chciałem nim przejechać. Nie mam go na dostępnej mapie, jednak zdaje się będę miał okazję pokonać dzisiaj pewien jego odcinek.
W tym miejscu spodziewałem się spotkać na dalszej trasie dziesiątki bikerów.. ;) Spotkałem może kilkunastu :/
Jadę dalej, dopytuję miejscowego gospodarza, jaka odległość dzieli mnie od kolejnego sklepu - "To będzie ze 30 kilometrów". Hmmm... OK.
Wjeżdżam do parku.
Oprócz tablicy informacyjnej, są również ciekawe drogowskazy:
oraz ostrzeżenia:
Uwaga! Łosie na Carskiej szosie! ;)
Wjeżdżam do parku. Dobrze, że droga jest prosta i w miarę równa - przez większość czasu patrzę w prawo, w lewo, nie na drogę. Jest pięknie. Nawet nie fotografowałem - to trzeba po prostu zobaczyć.
Po kilku kilometrach dojeżdżam do Bagna Ławki, niesamowite miejsce. Natura w tym miejscu przenika człowieka na wskroś.
Bagna Biebrzańskie
Kładka ma wg mnie z 200-300 m długości. Przechodzę całą. Jadę dalej, to już 50 km, a ja mam ochotę kręcić korbą bez przerwy do wieczora!
Pokonuję 30 km odcinek szlaku biegnącego przez park. Zaczyna kropić, nadciągnęły ciężkie chmury. Podkręcam tempo, aby dotrzeć do Goniądza, zanim rozpada się na dobre. Tam odpoczywam. Przy Green Velo co kilkanaście kilometrów mamy Miejsce Obsługi Rowerzystów. W pobliskim sklepie uzupełniam zapasy.
Na szczęście najciemniejsza chmura na niebie omija Goniądz. Jadę dalej, wyjeżdżając z miasta gubię zarówno czerwony szlak, jak i Green Velo. Chwila rozeznania sytuacji na mapie, jadąc nadal prosto, powinienem powrócić na szlaki. Tak też się dzieje. Po kilku kilometrach szlaki rozjeżdżają się. Nie wiem co prawda jak dalej biegnie Green Velo (nie ma go na mapie :( ), jednak przynajmniej w tym miejscu jego bieg bardziej mi odpowiada. Wydaje się, że niedługo powinien dołączyć również szlak czerwony. Wybieram Green Velo i odjeżdżam tym samym od głównej drogi wojewódzkiej (które w tym regionie charakteryzują się nasileniem ruchu mniej więcej na poziomie 10-20 samochodów na godzinę) i zwiedzam miejscowości Wroceń, Dolistowo Nowe oraz Stare.
Spotykam kilka urokliwych miejsc odpoczynku, jednak mam wrażenie, że dzisiaj siły mam niespożyte. Fota i jedziemy dalej.
Po kilkunastu kilometrach jazdy przez okoliczne miejscowości, ponownie wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Biebrza
Tym razem widoki są zgoła odmienne. Łąki, sąsiadująca przy szlaku rzeka, ptaki. Po kilku kilometrach pokonanych szutrem postanawiam odpocząć na wspomnianym już MOR przy Green Velo.
O wolne miejsca nie trzeba się przepychać ;)
W tych okolicach średnio co kilkanaście kilometrów spotykam pojedynczych bikerów. Spodziewałem się większego ruchu.
Wyjeżdżam z parku i docieram do kolejnego punktu w Dębowie - śluza.
Pierwsza śluza na Kanale Augustowskim
Jedzie się rewelacyjnie, nawet nie zauważyłem, kiedy na liczniku wybiła setka.
Legenda: 23 st.C, akt. kadencja 80, prędk. 29 km/h, dyst. 109,17 km.
Dojeżdżając do Sztabinia, a więc miejscowości, z której czeka mnie już tylko i wyłącznie powrót do Folwarku (aczkolwiek planuję jeszcze odwiedzić dwa miejsca), spotykam kolejne kapliczki, których w tym rejonie jest cała masa. Mają swój urok.
W samym Sztabinie przerwa przy sklepie. Cola, baton i fota pobliskiego kościoła
Dalej krótki odcinek krajową 8-mką. Tutaj panuje duży ruch. Cała masa samochodów ciężarowych z Rosji, Litwy, Estonii, Łotwy. Szybko uciekam, podążając w kierunku kolejnego obranego dzień wcześniej celu - pozostałości schronów
Linii Mołotowa.
Zbieram się w stronę kolejnego, ostatniego celu mojej podroży, a więc Suchowoli. Miejscowość na wschodzie Polski, gdzie zlokalizowany jest.. geograficzny środek Europy (?!?!?). Tak, właśnie tuż przy granicy z Białorusią znajduje się geograficzny środek Europy.
Od parunastu kilometrów nie korzystam już z wyznaczonych szlaków. Co prawda na mapie jest zaznaczony niebieski szlak rowerowy, jednak jego oznakowanie, w przeciwieństwie do tych, którymi miałem okazję dzisiaj podróżować, jest fatalne. Postanawiam nawigować sam. Nie mam mapnika, znalazłem jednak pośrednie rozwiązanie ;).
Prawie jak mapnik
Niestety na niebie ponownie pojawiły się chmury. Tym razem są to chmury burzowe. Jadę dalej.
Krótko przed Suchowolą dołączam znowu do krajowej 8-mki. Jest ogromny szyld: Suchowola - centrum Europy. I tyle widziałem. Co prawda nie zatrzymywałem się, nie dopytywałem, nie kluczyłem. Jednak spodziewałem się widocznych drogowskazów. Nie zauważyłem takich. Może przez zmęczenie?
Jadę w stronę Knyszyna, modyfikuję na bieżąco trasę. Jest godzina 19:00, a ja mam jeszcze parę kilometrów do noclegu. Kalkuluję, że powinienem zdążyć przed zmierzchem (nie wziąłem lampek).
Chwilę później zaczyna grzmieć, padać.
W rozmowie z Lucyną dowiaduję się, że mam jeszcze ponad 30 km. Biorąc pod uwagę godzinę i pozostałe kilometry, nie uda mi się dojechać do końca. Kończę wycieczkę w tym miejscu.
Jak dotąd najczęściej korzystałem z map w skali 1 : 50 000. Ta, w oparciu o którą wytyczałem trasę miała 1 : 250 000. Oczywiście brałem to pod uwagę, jednak jak widać widać niewystarczająco. Szacowałem trasę na 110-120 km, okazało się, że ta planowana miała ok 190 km.
Podsumowując. Mimo, że nie udało się "zatoczyć koła", jestem bardzo zadowolony. Jest to jedna z ciekawszych (o ile nie najciekawsza) wycieczek, jakie było mi dane przejechać rowerem.