Wpisy archiwalne w kategorii

01. Wycieczki

Dystans całkowity:15359.68 km (w terenie 4137.40 km; 26.94%)
Czas w ruchu:728:34
Średnia prędkość:21.08 km/h
Maksymalna prędkość:71.22 km/h
Suma podjazdów:70524 m
Maks. tętno maksymalne:188 (99 %)
Maks. tętno średnie:145 (76 %)
Suma kalorii:22073 kcal
Liczba aktywności:194
Średnio na aktywność:79.17 km i 3h 45m
Więcej statystyk

Ściana wschodnia #3 - odcinek z niespodziankami Kupin - Trygort

Czwartek, 8 czerwca 2017 · Komentarze(0)
10.06.2017r.

W trakcie przygotowań do Ściany wschodniej mniej więcej w marcu zdecydowaliśmy się na podział na dwie niezależne grupy, który właśnie tego ranka stał się faktem. Krzysztof, Wojtek i ja ruszamy wspólnie naszą, nieco dłuższą od Kolegów trasą. Z tego powodu start do dzisiejszego etapu planujemy nieco wcześniej.

Dla mnie ten poranek był najtrudniejszym porankiem w całej wyprawy. Po pierwsze nie byłem jeszcze na tyle zorganizowany, aby szybko zjeść śniadanie, zapakować całość manatków w odpowiedniej kolejności do sakw i w ogóle być gotowym do jazdy. Po drugie odczuwałem duże zmęczenie po raptem dwóch dniach jazdy (a gdzie reszta?). Duży wpływ musiał tutaj mieć deficyt snu, jaki ciągnął się jeszcze z nocy spędzonej w pociągu.
Kawa potrafi jednak czynić cuda :) A dosłownie po kilkuset metrach przejechanych rowerem jest już dobrze. Zaczynamy jazdę drogą powiatową, jest sobota rano i ruch jest niewielki. Do tego w tych regionach jest dużo ścieżek rowerowych, z których chętnie korzystamy.


Po 35 km zjeżdżamy z trasy, korzystamy z bardzo malowniczej leśnej ścieżki rowerowej - szlakiem kolejowym. Jest to 28 km trasa łącząca Ornetę z Lidzbarkiem Warmińskim.



Jest bajecznie. Warunki wręcz idealne, w zasadzie nie wieje, temperatura w granicach 20-22 st. C. Co prawda prognoza wskazuje możliwe opady w godzinach popołudniowych, jednak na razie się tym nie przejmujemy ;).



Co kilka kilometrów przejeżdżamy pod nieczynnymi już wiaduktami.





Niektóre z nich są w kiepskiej formie, na szczęście oznaczenia są odpowiednie :).





W samym Lidzbarku krótka przerwa regeneracyjna, spędzamy kilka minut w centrum. Następnie posiłek przy zamku.




Fot. @ekokrzychu

Zwiedzamy również Kolegiatę Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Lidzbarku Warmińskim:



Wyjeżdżamy z miasta by po kolejnych 12 km dojechać do Stoczka Klasztornego, w którym znajduje się przepiękne Sanktuarium o równie ciekawej budowie, co historii.



Wokół kościoła są bardzo urokliwe krużganki.




A w narożnych kaplicach można obserwować piękne malowidła.



Bardzo klimatyczne miejsce.. tym bardziej, że panuje tutaj temperatura znacznie niższa od tej na zewnątrz.



Udało mi się zobaczyć również pomieszczenia, w których swego czasu przebywał Kardynał Stefan Wyszyński.





Jedziemy dalej. Tym razem staramy się przyspieszyć, gdyż tuż po wyjeździe ze Stoczka zauważyliśmy goniące nas ciężkie chmury, które na szczęście okazały niegroźne ;).

Po 140 km dojeżdżamy do wsi Gierłoż, gdzie w trakcie II wojny światowej mieściła się kwatera główna Adolfa Hitlera - Wilczy Szaniec (Wolfsschanze).


Hotel gwardii przybocznej Hitlera



Schron przeciwlotniczy.




Po dłuższej chwili ruszamy dalej. Na szczęście ciężkie chmury przemknęły nad nami, pojawił się jednak dosyć silny wiatr.



160 km podróży i meldujemy się w Mamerkach, gdzie z kolei znajdowała się kwatera Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych.



Na sam koniec trasy Wojtkowi przytrafiła się awaria. Jak się po chwili okazało, to tylko rozpięta spinka.. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

Po znalezieniu dwóch części spinki, awaria w mig zostaje usunięta.



W samym Trygorcie mamy ogromny problem, aby trafić do zarezerwowanej agroturystyki. Kilkukrotnie przejeżdżamy całą miejscowość i nie widzimy ani domu, ani żadnego znaku. Rozmawiamy z właścicielami, którzy starają się nas po
kierować, jednak bez skutku. W międzyczasie pytamy dwóch miłych panów siedzących na ławce pod sklepem, którzy starają się dokładnie wytłumaczyć drogę, by po chwili dodać z uśmiechem: "aaaaleee i tak tam nie traficie" - spoko.
Po kolejnych próbach i niemałej już naszej irytacji, właściciel wyjeżdża po nas.. udało się :).




Ściana wschodnia #4 - Trygort - Stary Folwark

Czwartek, 8 czerwca 2017 · Komentarze(0)
11.06.2017r.

Dzisiaj usłyszawszy budzik, czułem się o niebo lepiej w porównaniu do dnia poprzedniego. Miałem zdecydowanie więcej siły, więc i morale dużo wyższe.
Poranne szykowanie idzie coraz lepiej. Na dworze przy rowerze melduję się tylko.. 4 minuty po czasie. Oczywiście Krzysztof już czeka. Po kilku kolejnych minutach dołącza Wojtek. 

Jedziemy od razu do Węgorzewa, gdzie przejeżdżamy Bulwarem Loir Et Cher.



Następnie kilkanaście kilometrów niemalże pustą drogą powiatową, z której skręcamy na północ w stronę Obwodu Kaliningradzkiego.



Po chwili asfalt się kończy, dalszą drogę kontynuujemy w malowniczych okolicznościach przyrody.

Roślinność coraz gęstsza.. Po chwili okazuje się, że zjechaliśmy z trasy - zapomniałem zwiększyć głośność telefonu i nie słyszałem komunikatów View Ranger o zjechaniu z trasy :/.

Nawigacja
Korzystaliśmy z aplikacji na telefon ViewRanger. Po ustaleniu trasy i synchronizacji z telefonem, nie ma potrzeby mieć włączonej transmisji danych (która oczywiście wpływa na żywotność baterii). Uruchamiamy nawigację i jeżeli jedziemy po śladzie jest cisza, dopiero w momencie, gdy zjedziemy z trasy o zdefiniowaną odległość, urządzenie informuje nas o tym określonym sygnałem. Ekran telefon jest wyłączony. Do tego zawsze przed skrzyżowaniem można włączyć ekran i zobaczyć jak biegnie zaplanowana trasa.

Musimy zawrócić, na szczęście niewiele nadrabiamy.



Jedziemy równolegle do granicy, w odległości może z 2 km - naszej (czyt. polskiej) sieci nie mamy od pewnego czasu..


Rzeka Węgorapa
Od rana czułem ból w karku, ten sam jaki pojawił się po nocy spędzonej w pociągu. Przez ostatnie dni w ogóle go nie zaobserwowałem. Teraz z każdym kilometrem pokonanym po bruku, piachu i nierównym żwirze nasila się. Proszę Wojtka (odpowiadał za medyczne zaopatrzenie naszej grupy) o maść, którą zapisaliśmy na liście. Niestety maści nie miał, jedynie tabletki przeciwbólowe. Szkoda, bo zawsze wolę jednak unikać wrzucania w siebie chemii - trzeba będzie jednak odwiedzić najbliższą aptekę i kupić maść o działaniu przeciwzapalnym i przeciwbólowym.
Trochę obawiam się jak to się dalej potoczy, mam nadzieję, że ten ból, jaki przypałętał się w pociągu nie wyeliminuje mnie na którymś z kolejnych odcinków wyprawy.

Za wyjątkiem tych krótkich, techniczno-medycznych przerw po niemal 40 km dojeżdżamy do Rapy, gdzie za cel obieramy polecaną przez Kolegów z drugiej ekipy piramidę. Dopytujemy miejscowych o drogę. Piramida zbudowana została w lesie. Nie bardzo wiemy, czego się spodziewać. Podjeżdżamy i widzimy grobowiec.

Prawdziwie zaskoczeni jesteśmy dopiero zerkając do środka, gdzie jak się potem dowiadujemy pochowana została rodzina inicjatora oraz budowniczy piramidy.



Więcej można przeczytać tutaj.

Dojazd do Rapy nie był łatwy, dlatego modyfikujemy nieco trasę i postanawiamy jechać  dalej asfaltem. Tym bardziej, że samochodów tutaj, jak na lekarstwo. 



Tak dojeżdżamy do Gołdapi.

Kolejnym naszym celem są Stańczyki i tamtejsze wiadukty.
Wybieramy jazdę drogami, gdyż ruch w tych okolicach jest niewielki, do tego mamy niedzielne popołudnie - większość zajada się rosołem, roladą, pije kawę i wcina ciasto, inne słodycze. My za to kręcimy korbami, wchłaniając pewnie więcej kalorii, których długo jednak nie utrzymujemy  :)



Jesteśmy w Stańczykach, w oddali widać już wiadukty. Tylko jak tam dojechać?



Udaje się :).


Wiadukty w Stańczykach


Fot. @ekokrzychu

Tutaj chwila odpoczynku. Mamy dzisiaj ponad 100 km w nogach i w planie.. no właśnie. W planie mamy jeszcze trójstyk PL-RUS-LT. Jednak po naradzie, analizie pory dnia i drogi, jaką mamy jeszcze do pokonania, demokratycznie podejmujemy decyzję o rezygnacji z trójstyku, kierujemy się w stronę Suwałk.



Jedziemy w całości asfaltem, dodatkowo wiatr jest naszym sprzymierzeńcem. Ostatnie kilkanaście kilometrów przed Suwałkami pokonujemy w zawrotnym tempie - momentami zacząłem się obawiać, że zabraknie przełożeń w kasecie :).

Nocleg mamy zaplanowany w Starym Folwarku, gdzie okazuje się, że musimy szukać nowego noclegu. Z tego umówionego rezygnujemy po zapoznaniu się z warunkami w nim panującymi. Nie jest łatwo, sezon jeszcze się nie zaczął i większość lokalizacji nie jest jeszcze przygotowana do przyjęcia turystów.
Po 30 minutach udaje się :).

Ściana wschodnia #6 - Sokółka - Kleszczele

Czwartek, 8 czerwca 2017 · Komentarze(0)
13.06.2017r.

Rozpoczynamy 6 dzień naszej wyprawy. Jedziemy już we dwójkę z Krzysztofem. W Krynkach wjeżdżamy na rondo, od którego odchodzi 11 ulic. Żałuję, że nie włączyłem nawigacji.. "na rondzie skręć w ..10 zjazd" :)



Objeżdżamy całe i zjeżdżamy z ronda w kierunku Kruszynian, gdzie czas na pierwszy postój. W pierwszej kolejności podziwiamy Zajazd Tatarski "Na Końcu Świata". Bardzo miła gospodyni oprowadza nas, pokazuje wnętrza oraz zaprasza na herbatę.








W środku mają studnie!


Fot. @ekokrzychu

Turyści mogą tutaj przenocować w takich oto przytulnych pokojach.



Odwiedzamy również najstarszy w Polsce meczet tatarski.


Fot. @ekokrzychu



No i chwila konsternacji - gdzie dalej?


Fot. @ekokrzychu
Cały czas jedziemy blisko wschodniej granicy. Tu na prawdę jest koniec świata.. czasami wjeżdżamy do "większej" miejscowości.



Coraz cięższe chmury, stale wyglądamy i decydujemy, czy przyspieszamy, czy odczekujemy.



Nad Zalewem Siemianówka jest sztuczny nasyp, po którym prowadzą dwie linie kolejowe: europejska - wąska oraz szeroka - rosyjska. Stoimy (chyba) na tej "naszej" :)


Fot. @ekokrzychu
W końcu dopada nas niezła ulewa - czas na brokuła :).



Odczekaliśmy chwilę i jedziemy dalej. Po chwili trochę nas zrosiło, jednak później sprytnie udaje się omijać większe opady :). Mijamy też grupę bikerów poubieranych w przeciwdeszczowe stroje, oprócz pozdrowień oświadczam: - już nie będzie padać! :)



Atmosfera na szlaku jest bajeczna. Każdy jest uprzejmy, pomocny - nigy nie wiadomo kiedy właśnie Ty będziesz jej potrzebować.

Wjeżdżamy do Guszczewiny, miejsca urodzin Danuty Siedzikówny znanej Inki. To właśnie była Polska walcząca!

....



Green Velo!



W samą porę trafiamy na idealne miejsce, gdzie można zjeść i .. schować się przed deszczem, którego Krzysztof już wypatruje.







Na szczęście po kilku minutach przestaje padać i możemy podróżować dalej.



Teraz już prosto do Hajnówki, gdzie jemy pyszny obiad. Nieziemska zupa, której nazwy już nie pamiętam i do tego mix pierogów.



Końcówka jest trudna, brakuje mocy i do tego wiatr, który wręcz zatrzymuje. Przynajmniej rozwiał chmury deszczowe.



Rzadko korzystam z takich dopalaczy, ale na 10 km przed Kleszczelami była to jedyna opcja dojechania w jednym kawałku do umówionego noclegu. Zatem stacja benzynowa i pepsi (czyt. cukier). W tym momencie wychwyciłem błąd w moim dotychczasowym odżywianiu - mało cukrów. Wieczorem wsuwam całą czekoladę.

Nie wiem czemu obcięło ostatnie 10 km.


Ściana wschodnia #8 - Suszno - Zwierzyniec

Czwartek, 8 czerwca 2017 · Komentarze(0)
15.06.2017r.

Do dzisiejszego dnia podeszliśmy w całkiem odmienny sposób, aniżeli do wczorajszego odcinka. Do pokonania mamy nieco ponad 140 km, co prawda trasa na ViewRanger wskazuje, że będzie trochę przewyższeń, jednak po ostatnich trudnościach oraz dobrej prognozie pogody na dzień dzisiejszy, jesteśmy optymistami.

Bólu w karku już w zasadzie nie odczuwam (no tak, wyprawa zmierza ku końcowi), siła w nogach jest, pogoda idealna - cóż chcieć więcej :). A więc jest czwartek - Boże Ciało i godzina 7:30. Dlatego przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów byliśmy niemal sami na drogach, ścieżkach rowerowych :).

Jest bosko!!!


Ten biały punkcik to Krzychu :)

Korzystamy z wyłączności na drogi :), poruszamy przeróżne tematy - muzyka, osobowości oraz wydarzenia jakie wywarły największy wpływ na nasze życie itp, itd..





Jezioro Białe - Fot. @ekokrzychu
Jadę zadowolony, że kark przestał dawać się we znaki, do tego pierwsza część trasy jest raczej płaska, a więc prędkości są przyzwoite - śr. prędk. w granicach 24 km/h.

Przed Chełmem pojawiają się wzniesienia, trzeba "podeptać". Nagle czuję ukłucie w lewym kolanie - nie tak się umawialiśmy.. Szybko zmniejszam siłę przyłożenia tej nogi. Udało się, ból jak szybko przyszedł, tak szybko ustąpił. Mam jednak kolejne miejsce (oprócz karku) do intensywnego smarowania maścią.
Wniosek - na takiej wyprawie nigdy nie wiesz, co może cię spotkać za dosłownie 1 km.

Udaje się jechać dalej, jednak prędkości przelotowe spadły o ok. 2 km/h, a na podjazdach wlokę się niemiłosiernie. Na zjazdach humory dopisują :).


Fot. @ekokrzychu

Do centrum Chełma nie wjeżdżamy, mijamy je bokiem. Po krótkiej przerwie regeneracyjnej jedziemy dalej. Bólu nie odczuwam, jednak staram się nie nadwyrężać tej nogi. To ukłucie nie wróżyło nic dobrego..

Kilkanaście kilometrów dalej podjeżdżamy w pobliże zespołu zamkowego w Krupem.



Nadal korzystamy z drogi 812, którą jedziemy od Włodawy. Jest mały ruch, więc czemu nie!

Dojeżdżamy do Krasnegostawu - bardzo urocze miasteczko.

Barokowy kościół św. Franciszka


Plac 3 Maja

Miałem ochotę na mój ulubiony kefir, jednak biorąc pod uwagę liczbę kilometrów, jakie pozostały do noclegu (oraz możliwe reperkusje), zdecydowałem się na:



W centrum rozmawiamy z bikerem, który jedzie solo w przeciwną stronę - długi weekend. Biker ok 50-tki i wspomina nam, że ma dzisiaj przejechaną setkę, więc czas na odpoczynek :).

Opuszczamy miasto, korzystając oczywiście z Green Velo, które zaprowadzi nas do samego Zwierzyńca :)



Chwilę później wjeżdżamy na piaszczysty odcinek szlaku - Green Velo ssie!



Do tego temperatura robi swoje..

Co piłem.
W trakcie takich temperatur, kiedy dodatkowo pokonujemy długie dystanse, należy szczególną uwagę zwrócić na uzupełnianie płynów. Mięśnie generują w trakcie jazdy bardzo dużą ilość ciepła, a woda w postaci potu skutecznie chłodzi nasz organizm.
Jak już pisałem, miałem ze sobą dwa bidony, gdzie w jednym zawsze miałem wodę z elektrolitami, a w drugim wodę z dodatkiem cytryny, bądź multiwitaminy. Czasami urozmaicałem sobie smak płynów, pijąc soki. A wieczorem... typowy elektrolit :).



Wracając do samej trasy, cały szlak Green Velo jest bardzo dobrze oznakowany, tak więc z nawigacją nie ma problemów. Może jedynie brakuje informacji dotyczącej odległości do kolejnego MORu - wtedy byłoby już perfecto. A tak to wygląda:


My jednak bardzo często zjeżdżaliśmy ze szlaku, czasami dłuższe odcinki pokonując innymi drogami, dlatego niezbędna była nawigacja. Jednak podróżując szlakiem Green Velo można śmiało poradzić sobie korzystając jedynie z oznaczeń.
Prędkości niestety nie są powalające, chociaż rano miałem nadzieję na rekordowy pod tym względem etap. Staram się nie nadwyrężać lewej nogi - mam nadzieję, że to nie pokrzyżuje moich dalszych planów.




Dojeżdżamy do Szczebrzeszyna, gdzie w rynku spotykamy chrząszcza ;).


Fot. @ekokrzychu
Dzisiaj jest Boże Ciało, robimy zatem wieczorne zakupy. Mamy jeszcze ok 20 km do noclegu. Ostatni odcinek mija szybko, wcześniej dzwonimy do właścicielki, która dokładnie instruuje nas, jak mamy sprawnie dojechać do celu.

Trafiamy w zasadzie bezbłędnie, pozostaje jedynie dojazdowa droga szutrowa. Już witamy się z gąską, ja postanawiam zjechać z drogi, aby nie jechać po nierównościach i wpadam w grząski piach. Ląduję na kamieniach, delikatnie szlifując łydkę. No cóż, do samego końca nie można pozwolić sobie na chwilę bez koncentracji - nawet 200 m przed finiszem.

Rowery odstawione, prysznic i można zabrać się za regenerację i planowanie kolejnego odcinka.





Ściana wschodnia #9 - Zwierzyniec - Przemyśl/Dybawka

Czwartek, 8 czerwca 2017 · Komentarze(0)
16.06.2017r.

Wczoraj, gdy dotarliśmy do miejsca noclegu, ja od razu poszedłem pod prysznic, aby obmyć szlify, jakie przydarzyły mi się na końcu odcinka, na dojazdowej drodze do noclegu. Krzysztof w tym czasie schował rowery do garażu, który wskazała właścicielka. Potem wspomniał, że bez problemu możemy tam je trzymać, tylko zanim je weźmiemy, prosi o wyniesienie kilku szpargałów na śmieci ....  jaaaaaaaaaaasne..


Fot. @ekokrzychu

Wcześnie rano w ciszy zabieramy rowery, ukradkiem przechodzimy obok domu i już nas nie ma ;p.

Miasto jeszcze śpi..



Wjeżdżamy do Roztoczańskiego Parku Narodowego - to piąty Park Narodowy na naszej trasie Ściany Wschodniej.


Fot. @ekokrzychu

Kolejne kilkanaście kilometrów pokonujemy przyglądając się przepięknym terenom parku.


Stawy Echo


Stawy Echo


Stawy Echo





Fot. @ekokrzychu

Jedziemy dalej, humory dopisują. Prognoza na dzisiaj jest taka sobie - po południu ma padać. Dlatego szybko przejeżdżamy przez park - duża tarcza i .. ogień :).





W pierwszej części trasy wiatr zdecydowanie nie pomaga. Na szczęście nie jest silny, ale jak to mówi Krzysztof: "wsiądź na rower, przekonasz się, czy wieje." Nawet niewielki wiatr wiejący prosto w twarz na otwartej przestrzeni, daje się we znaki.



Na 40 km na szczęście skręcamy, kolejne kilometry pokonujemy z wiatrem. Niestety chmury coraz bardziej zasłaniają słońce.



Cały czas jedziemy w zasadzie bez większej przerwy. Nogi pracują idealnie - w zasadzie przestałem już oszczędzać lewą nogę. W pewnym momencie słyszę dziwny dźwięk - pomyślałem, kamień zabrany przez oponę uderzył w ramę, korbę.. Nic nadzwyczajnego, jedziemy dalej. Kilometry przelatują nawet nie wiemy kiedy. 


Fot. @ekokrzychu

I tak w Lubaczowie meldujemy się tuż przed 11-tą, a za nami już ponad 70 km trasy.
W rynku krótka przerwa. Analiza trasy, którą odpowiednio modyfikujemy z uwagi na przewidywane po południu opady.



Ruszając z rynku słyszę dziwny, niegłośny dźwięk dobiegający z tylnej części roweru. Jest on jednak słyszalny jedynie przy mniejszych prędkościach - pewnie znowu ziarenko piasku dostało się w zacisk hamulca...

Wiatr rozwiewa chmury, wychodzi słońce. Czas na przerwę regeneracyjną, jedzenie. Zajadam się ryżem z dżemem.


A może by tak kiełbaskę?

Po chwili ruszamy dalej. Znowu słyszę ten dźwięk, tym razem mocniejszy. To nie może być piasek, bądź jakiś inny brud jaki mógł się dostać do szczęk hamulca. Zatrzymuję się. No tak - szprycha tylnego koła :(. W związku z dużym obciążeniem tylnego koła, zastanawiam się wpierw nad przeszczepem jednej z luźniejszych z przedniego koła do tylnego. Decyduję się jednak jedynie na usunięcie pękniętej szprychy i ostrożną jazdę - szczególnie na nierównej drodze. Jednocześnie staram się na bieżąco monitować obręcz.

Powietrze jest ciężkie, na dodatek chmury ponownie przysłaniają słońce.



Nie odpuszczamy sobie jednak okazji do żartów :)


Fot. @ekokrzychu
Za ok 10 km łapią nas deszczowe chmury. No cóż, nie udało się dojechać do Przemyśla przed deszczem, trudno. Zostało nieco ponad 20 km, da się przeżyć. Końcówka trasy do Przemyśla biegnie krajową 28-emką, w miarę szybko udaje się dojechać do miasta. Szukamy sklepu rowerowego z serwisem. Dobre wiadomości są takie, że jest tuż przed 16-tą, a więc wcześnie i będzie sporo czasu na poznanie centrum Przemyśla oraz przestało padać.

Po kilku minutach udaje się dopaść sklep, w którym kupujemy szprychę i od razu montujemy w miejsce uszkodzonej :)

To ta srebrna ;)
Szybko i bez problemów podjeżdżamy do miejsca noclegu w instytucji, z której już w Starym Folwarku musieliśmy zrezygnować. Wspominałem wtedy Chłopakom, żeby przezornie załatwić inny nocleg, intuicja podpowiadała mi, że tak powinniśmy zrobić. Pozostaliśmy jednak przy tym wcześniej zarezerwowanym.
Krzysztof wchodzi i ... okazuje się, że nie ma miejsca. O rany, po prostu rozmowa, jak w poprzednim ustroju. Nie ma i tyle, ja tu tylko sprzątam.

Telefony w rękę i szukamy innego noclegu. Udaje się go znaleźć w miejscowości Dybawka, oddalonej o 8 km. W Przemyślu wszystko było zajęte - długi weekend.

Szybko udajemy się do centrum na obiadokolację oraz zakupy na kolejny dzień, przy okazji zachwycamy się urokiem miasta.





Dzień udany z punktu widzenia prędkości brutto przejazdu, mimo awarii oraz warunków atmosferycznych. Szkoda, że końcówka była taka, jak była. 



Ściana wschodnia #10 - Dybawka - Przemyśl oraz transfer Bytom - TG

Czwartek, 8 czerwca 2017 · Komentarze(2)
17.06.2017r.

Dzisiaj ostatni dzień, wieczorem mamy pociąg do Bytomia. Trasa na dzisiaj to dojazd do Rzeszowa, niecałe 100 km. Już wczoraj widzieliśmy prognozy pogody i wiedzieliśmy, że może być ciężko. Od samego rana pada deszcz. Mamy delikatną rezerwę czasową, dlatego zaraz po śniadaniu rozkoszujemy się kawą i rozprawiamy na przeróżne tematy, w przerwie słyszymy krople uderzające o parapet.





Kawa wypita, deszcze jednak nadal pada. Sprawdzamy prognozy, niby ma przestać padać, ale coraz bardziej przemawia do nas opcja powrotu do Przemyśla, tym bardziej, że przezornie jeszcze w Gdańsku kupiliśmy je właśnie z tej miejscowości - jedziemy "Przemyślaniniem", który trasę rozpoczyna w Przemyślu, jadąc m.in. przez Rzeszów.

No to druga kawa. Podejmujemy jednak decyzję o odpuszczeniu Rzeszowa. W  zamian jedziemy do Krasiczyna zobaczyć tamtejszy zamek, następnie decydujemy się wrócić do Przemyśla i poczekać na pociąg powrotny.


San
Kluczymy po miejscowości, jednak po chwili zamek ukazuje nam cały swój urok. Twierdza wybudowana na przełomie XVI i XVII wieku robi wrażenie. Całości dopełnia przepiękny park.


Zamek w Krasiczynie

Polecam to miejsce każdemu, będącemu w okolicy.



No jeszcze zdjęcie pamiątkowe, będące zwieńczeniem naszych zmagań.



I wracamy do Przemyśla. Szybko okazuje się, że podjęliśmy dobrą decyzję. Zaczyna padać. Ratujemy się chowając się chwilę pod wiatą przystanku. Po kilku minutach opad słabnie, ruszamy dalej. Do samego Przemyśla docieramy bardzo szybko - w większości droga prowadzi z górki.



Przemyśl już na wstępie zaskakuje nas swoim pięknem - zabytkowy dworzec wygląda obłędnie.



Pociąg odjeżdża o 18:37, więc mamy cały dzień na poznanie miasta. Rowery zostawiamy w pomieszczeniu ochrony - bardzo mili panowie popilnują naszego całego dobytku.

Stare miasto jest równie piękne, co dworzec. Ukazujące się nam uliczki zachęcały do zapoznania się z tradycją oraz historią tego regionu.



Wpierw postanowiłem coś zjeść. Fastfood odpada, cukiernia raczej też. W samym rynku zauważyłem lokal, w którym były same pyszności. Niestety nie jestem w stanie przypomnieć sobie jego nazwy, na pewno mieścił się w samym rynku pod cieniami. Wszystkie produkty były wykonywane w tym oto pomieszczeniu.



Mnie udało się załapać na ostatnią porcję racuchów :).







No dobra, to co tutaj można zobaczyć?



Udajemy się w okolice katedry, a w zasadzie wpierw wchodzimy na wieżę zegarową.





Następnie do samej katedry



oraz do podziemi.



Odwiedzamy również kościół archikatedralny obrządku greckokatolickiego.



Jesteśmy też w kościele Św. Marii Magdaleny i Klasztor Franciszkanów



Następnie udajemy się jeszcze do Muzeum Ziemi Przemyskiej. Potem obiad i czas wracać na dworzec, gdyż nieubłaganie zbliża się godzina odjazdu naszego pociągu - chciałoby się już być w domu..



Po chwili podjeżdża do nas inny biker siedemdziesięcio-kilku letni niemiec podróżujący samodzielnie po.. Green Velo. Co prawda rowerem z wspomagającym napędem elektrycznym, ale zawsze.

Mimo wysokich prędkości, wydaje mi się, że pociąg niemiłosiernie wlecze się w kierunku Śląska.



W końcu w okolicach 1-wszej w nocy dojeżdżamy do Bytomia. Teraz wystarczy tylko bezpiecznie dojechać do domu..



Home sweet home !

Podsumowanie
Dla mnie wyprawa była rowerową przygodą życia. Czy więcej czasu poświęcić zwiedzaniu, czy może samej jeździe, pozostawiam do wyboru każdemu z osobna. Jednak gorąco polecam ten rodzaj turystyki. Rower to przede wszystkim wolność. A tym bardziej (w kontekście takiej wyprawy) rower w miarę uniwersalny, jakim jechałem w wyprawie. Na asfalcie radził sobie przyzwoicie. Nie pasuje w danej chwili asfalt, chcemy zjechać na drogę szutrową, nie ma problemu - tam też daje radę. Jedziesz gdzie chcesz, zatrzymujesz się gdzie chcesz i nocujesz gdzie chcesz. A do tego wszystko jest na wyciągnięcie ręki, nie spoglądasz przez szybę mknącego samochodu.
Więc jeżeli lubisz jazdę na rowerze, aktywny tryb życia, nie ma co się zastanawiać. Już samo planowanie wyprawy daje sporo frajdy, o samej jeździe nie wspomnę. No i do tego pozostaje cały bagaż wspomnień, zdjęć, pamiątek.

A teraz trochę suchych liczb.
Liczba kilometrów: 1 309, 69 km (84,14 transfery)
Czas jazdy: 63 godz. 25 min. 33 sek.
Śr. prędk: 20,65 km/h
Przewyższenia: 6 163 m
Śr. kadencja: 78,4
Liczba obrotów przedniego koła: 642 320
Liczba obrotów korbą (przy założeniu pedałowania przez 90% czasu): 268 585
Liczba gmin: 96 (w tym 86 nowych :) )


Na sam koniec wrzucam zdjęcie pamiątki z wyprawy, jaką przygotował Krzysztof każdemu z uczestników:




Sarbinowo

Sobota, 27 maja 2017 · Komentarze(0)
Krótkie rundki po Sarbinowie i pożegnanie z morzem.

Latarnia Gąski + Sarbinowo

Piątek, 26 maja 2017 · Komentarze(0)
Czas na rodzinny wyjazd rowerami wzdłuż wybrzeża.
Tym razem kierujemy się do pobliskich Gasek. Wczoraj żona z Mikim zrobili wstępne przetarcie szlaku i w związku z remontem drogi, wybieramy alternatywną trasę przez pola.



Droga jest dobrej jakości  po kilku wspólnych fotach w trakcie odpoczynku i dalszym kręceniu, docieramy do latarni w Gąskach.

Wpierw ja wchodzę z Mikim, który całość pokonuje na własnych nogach. Mało tego, po zejściu idzie na górę jeszcze raz z Lucyną :). 190 schodów + 11 kładki za każdym razem :).

Ja w międzyczasie znajduję bliźniaczą latarnię, na którą o dziwo nikt nie wchodzi ;).

Wracamy do Sarbinowa, gdzie od razu udajemy się na plażę. Po ok 2 godzinach jedziemy do domku.

Rewelacyjny wypad. Rower to nie tylko segmenty, podjazdy, dystanse, interwały. To przede wszystkim idealny sposób na spędzanie czasu.

Mrzeżyno - wiatr, wspomnienia i kolejne gminy

Czwartek, 25 maja 2017 · Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki
Po dniu przerwy spędzonym całą naszą ekipą w Kołobrzegu, wybieram się na drugą wycieczkę solo. Tym razem obieram kierunek przeciwny - cel Mrzeżyno. A więc cel podobny do zeszłorocznej wycieczki, jednak jak to miało miejsce w przedwczorajszej jeździe, trasę dopasowuję w ten sposób, aby w jej pierwszej części zaliczyć kolejne, tym razem cztery nowe gminy.

Wyjeżdżam z Sarbinowa i po kilku km opuszczam asfalty.



Wieje silny zachodni wiatr, który w pierwszej, znacznie dłuższej części trasy dobitnie utrudnia uzyskiwanie, a później utrzymywanie większych prędkości. Na szczęście trafiają się odcinki, na których drzewa przynajmniej w części osłaniają od wiatru.



W tych okolicach jest tu ich jednak jak na lekarstwo..



Za to wyśmienicie mają się liczne farmy wiatrowe..



Na otwartej przestrzeni wiatr z każdym kilometrem zdaje się wiać coraz mocniej. Poniższe zdjęcie właśnie pokonanego odcinka.
Jakby wiatru było mało, swoje "pięć groszy" dodaje teren. Jak nie bruki..



.. to rozjeżdżone przez pojazdy i maszyny rolnicze drogi.



Na liczniku pokazuje się 90 km, a ja jeszcze nie dotarłem do Mrzeżyna..

Na szczęście po kilku kilometrach kilometrach pokonanych w grząskim terenie, pojawia się utwardzony odcinek. Jednak nie jest to asfalt, a betonowe płyty z regularnymi otworami. Na szczęście są odcinki, gdzie na poboczu rowerzyści wyjeździli własne szlaki. Gdyby nie to, nadgarstki na pewno byłyby do wymiany (a razem z nimi pewnie kilka zębów).



Unikam tych tortur, gdzie tylko mogę. Z czasem pojawia się również rzadki, niski las. Jest błogo - w końcu słyszę własne myśli (wiatr jest mniej odczuwalny).



93 km za mną i docieram w końcu do Mrzeżyna. W porcie zamawiam zestaw obiadowy: dorsz, frytki, surówka w knajpce Mąż łowi, żona gotuje (chyba jakoś tak). Rybka dobra, chociaż nieco mała porcja, jak na pokonane niemal 95 km pod wiatr i to na dodatek w trudnym terenie.



Krótka wizyta na plaży w Mrzeżynie.



Wracam na szczęście z wiatrem. Jednak nie jest tak kolorowo, gdyż wracam głównie terenem zalesionym, więc pozytywny wpływ wiatru jest mniejszy, niż byłby na otwartej przestrzeni.

Spotykam pozostałości dawnych obiektów wojskowych.


Krótki odpoczynek, jadę dalej. Przejeżdżam Kołobrzeg, głównie korzystając ze szlaku R10.



Następnie wpadam (na tym odcinku licznik wskazuje 25-30 km/h) do Ekoparku Wschodniego. Objeżdżam jedynie część, gdyż dalej prowadzony był remont ścieżki rowerowej.



Trafiam zatem na krajową 11-tkę - tak, tą samą, która biegnie niedaleko mojego domu, jednak aby nią przejechać samochodem w to miejsce trzeba by po pierwsze mieć czas, a po drugie nerwy ze stali (i szczęście, żeby nie mieć dzwona).
Jest już jednak wieczór (ok 19-tej), więc decyduję się pokonać nią ostatni odcinek. Wyszło super, średnia z tego kilkunasto kilometrowego odcinka to 29 km/h :). A więc dosyć szybko dojeżdżam do kwatery głównej naszego wypadu.

Super wycieczka, w trudnych co prawda warunkach, ale za to trening był przedni. No i dodatkowo łupem padły kolejne gminy do kolekcji.



Wypad do Darłowa - nowe gminy

Wtorek, 23 maja 2017 · Komentarze(0)
Kategoria 01. Wycieczki
Czas na pierwszy z dwóch zaplanowanych wypadów solo podczas urlopu w Sarbinowie. Za cel pierwszego wypadu obieram Darłowo, jednak tym razem z założeniem zaliczenia kilku nowych gmin w pierwszej fazie wycieczki - powrót znaną już z zeszłorocznej wyprawy trasą.

Całą trasę planuję za pomocą ViewRanger poprzez www, następnie po wykonaniu synchronizacji na smartfonie można rozpoczynać eksplorację nowych terenów. Aplikacja posiada funkcjonalność informowania dźwiękiem o zboczeniu z trasy, czasami jedynie przed niektórymi skrzyżowaniami wspomagam się wyświetlaną trasą na ekranie - poza tymi momentami ekran jest wyłączony, co znacznie zmniejsza zużycie baterii telefonu. Dodam, że podczas nawigowania aplikacja nie wymaga aktywnej transmisji danych, gdyż ślad importujemy wcześniej w trakcie synchronizacji.

Trasa początkowo wiedzie utwardzonymi drogami szutrowymi przez lokalne wioski.



Krajobraz zdominowany jest przez pola uprawne, drzewa.. dopiero po 17 km w miejscowości Cieszyn :) dostrzegam przykuwający moją uwagę kościół gotycki, a w zasadzie pozostała po nim wieża.


XIX wieczna Kaplica w Cieszynie.
Nieopodal znajduje się dosyć osobliwe wełniane zoo.



Po ok. 25 km czas na pierwszy posiłek (banan). Kreśląc trasę, preferowałem poboczne drogi/szutry, starałem się unikać zatłoczonych dróg.



No OK, czasami trzeba podjechać do miasta - Koszalin. Nie wjeżdżam do centrum, które mijam od strony południowej, gdzie trafiam na zajezdnię kolejki wąskotorowej.



Dalej krótki odcinek po krajowej 11-stce i ponownie zjeżdżam w rejony, gdzie rzadko spotkać można samochód, rowerzystę.



Po kilku kilometrach trafiam na istne skupisko szlaków rowerowych. Mimo to nie spotykam ani jednego bikera :(




Po drodze spotykam coraz to dziwniejsze, przydomowe aranżacje..





94 km na liczniku i jestem w Darłowie - głównym punkcie na dzisiejszej trasie. Krótki przejazd przez centrum, znajduję fajną knajpkę, zamawiam posiłek regeneracyjny.





Wracając z Darłowa w końcu spotykam innych bikerów i to na dodatek bardzo liczną grupę. Wymieniamy krótkie pozdrowienia i uprzejmości.



Wracam znaną mi trasą. Sporo jest tutaj ścieżek rowerowych - dodam, że w bardzo dobrym stanie.



Bikerów na szlakach mało, trafiają się za to inni turyści.
Uda się?



Tak jest.



Ostatni już odpoczynek dzisiejszego dnia - Jezioro Jamno.



Dzięki pierwszej części trasy, zaliczam 5 nowych gmin do kolekcji :).



Tego dnia udało się pokonać trochę kilometrów w fajnym terenie. Może szkoda jedynie, że w tym okresie region jest tak rzadko odwiedzany przez rowerzystów. Nogi pracują bardzo dobrze, czuć wyraźny trend wzrostowy. Z punktu widzenia zbliżającej się wyprawy Ściana wschodnia to dobry znak. Niestety skutki trasy odczuł rower - pojawił się luz w przedniej piaście.